d

d

1 stycznia 2017

Rozdział 41.

     Po miesiącu i Lily, i Dorcas, i Mary, i Sofia, i Remus, i Syriusz(!) zauważyli, że Alice Thomas znacząco schudła. Na początku wszyscy zrzucali to na fakt coraz bardziej prawdopodobnej wojny w czarodziejskim świecie, mnóstwem pracy przed OWTM-ami oraz ogólne parszywe samopoczucie, które od kilku tygodni dopadało prawie każdego ucznia Hogwartu. Tak naprawdę, jednym z nielicznych, który mu się jeszcze nie poddał był Remus Lupin, który średnio co dwa dni długo spacerował z Sofią McDouge po opustoszonych, grudniowych błoniach. Później jednak, sytuacja Alice stawała się coraz poważniejsza.
– Nie wiem czy bardziej się martwić, jeśli się okaże, że chudnie przez troski, czy wtedy, gdy się okaże, że bez nich – westchnęła Dorcas. – Kobieta powinna mieć trochę ciała.
– Może poczekajmy do świąt, będzie miała okazję, by odpocząć i trochę przytyć – mruknęła Mary, przeglądając jakiś magazyn. 
– Jak dla mnie schudła za bardzo.
– Powiedz jej to.
Dorcas kolejny raz ciężko westchnęła i zamknęła się w łazience. Powoli wszyscy byli wykończeni dopiero połową roku szkolnego, a przy drobnej optymistycznej myśli kurczowo trzymała ich wizja nadchodzących świąt, spotkania z rodziną i okazji do odetchnięcia. Do pokoju weszła Alice.
– Tragedia. – Rozejrzała się po swoich rzeczach, zostawiła torbę z książkami, złapała za szalik, czapkę i kożuch i wyszła. Znowu potrzebowała świeżego powietrza, bo miała uczucie, że w przeciwnym razie zwariuje. Wolno schodziła po schodach, w międzyczasie się ubierając. Później wyszła z zamku. Przeszła dosyć spory kawałek drogi i zauważyła kontur postaci nad brzegiem jeziora. Zaczęła iść w tamtą stronę, sama nie wiedząc dlaczego. Coś ją przyciągało do tamtego miejsca.  Gdy znajdowała się w odległości kilkunastu kroków widziała, że magnetyczna osoba to dobrze zbudowany chłopak, który był tak zamyślony, że nawet nie słyszał jej kroków.
Gdy była w odległości trzech metrów od niego, serce zabiło jej szybciej. Poznała go po fryzurze.
Mimo to, doszła i stanęła obok niego, patrząc na zachodzące słońce. Czuła się dziwnie niezagrożona, a wręcz bezpieczna. Chłopak jakby się ocknął i przekręcił głowę w jej kierunku. Minęła bardzo długa chwila, trwająca kilka minut, wypełniona tylko szumem i trzaskiem suchych gałęzi balansujących przez wiatr.
– Czym się ostatnio martwisz? – zapytał w taki sposób, że prawie ścięło ją z nóg. Jego pełen troski ton był absurdalny w sytuacji, w której w ogóle się nie znali za wyjątkiem widzenia. A zresztą: skąd u licha takie pewne stwierdzenie, że czymś się martwi?
– Co to w ogóle za pytanie? Nawet się nie znamy. – Zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że go rozbawiła.
– A jednak stoisz tu ze mną. 
– Mam takie samo prawo tutaj stać, jak i ty. To że jesteśmy tu razem to czysty przypadek. – Popatrzyła na niego z pasją. Czy myślał, że zależało jej na jego towarzystwie?
– Niech ci będzie – uśmiechnął się. Jeszcze raz zerknęła na niego kątem oka. Był interesujący, z tym zagadkowym wyrazem twarzy, swoją przynależnością do rodu Blacków i domu Slytherina, jego ostatnio darzoną dziwną ciekawością jej osobą. Właściwie, stojąc nad tym brzegiem wody, ze szlachetnymi poważnymi rysami, ciemnymi włosami opadającymi na białe czoło, umysłem, który na pewno był ponadprzeciętny i nieprzenikniony, wydawał się niesamowicie inspirujący.
– O czym tak myślisz? – wyrwało jej się mimochodem.
Serdecznie się roześmiał, a ona znów zszokowana zesztywniała. 
– Jak na parę osób, które w ogóle się nie znają, faktycznie zadajemy sobie bardzo osobiste pytania – posłał jej zniewalający uśmiech. Zamrugała kilkakrotnie. Czy zaczęła nieświadomie flirt ze Ślizgonem?
– Masz rację, zapomnij. – Machnęła dłonią, która drżała jej z zimna. Złapał ją z pewnością, zanim zdążyła schować ją do kieszeni i ujął tak, by ją ogrzać. Alice przełknęła ślinę, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na tak pewny siebie gest. – Co ty robisz? – zapytała z nieprzeniknioną fascynacją. Chciała być zła, ale jego dłoń była tak rozkosznie ciepła i delikatna. Trzymał ją tak, jakby była najcenniejszym skarbem na świecie.
– Świat jest taki interesujący, niezbadany i nieprzenikniony. – Oczy Regulusa Blacka wręcz wwiercały się w jej. Oszołomiona patrzyła na iskry pasji, które się w nich czaiły. – Dlaczego ludzie przejmują się, cierpią i troszczą o te marne sprawy i idee, które nawet nie są tego warte. Nie znamy tych największych, najznakomitszych celów, myśli i rzeczy, za które naprawdę warto umierać. 
– Czy wszystko w porządku? – Alice zapytała słabo, bezwiednie drugą dłoń przykładając do jego czoła. Ją też złapał i stali tak, patrząc na siebie z niezgłębioną energią, trzymając się za ręce. 
– Alice, ja tracę zmysły. – Zszokowana, nawet nie zauważyła, że zna jej imię. – Obiecaj mi, że będziesz przy mnie, dopóki ich nie stracę.

***


Wdech, wydech.
     Wcale nagle nie zapomniałam jak się oddycha. Lewa noga do przodu, prawa noga do przodu. Wcale nagle nie zapomniałam jak się chodzi. Jak normalnie trzymam głowę? Czy teraz nie jest za wysoko? 
Opuściłam ją. 
A teraz za nisko?
Jeszcze jeden wdech. Co się dzieje? To przecież zwykły korytarz. Zwykły korytarz, na którego końcu stał James Potter. Peter mnie zauważył. Pomachał mi, co było bardzo, bardzo dziwne. 
Jeszcze raz: gdzie się trzyma ręce podczas chodzenia? Nagle zaczęły niezręcznie zwisać.
Spoconą dłonią chwyciłam pasek od torebki, by chociaż w części pozbyć się dręczącego mnie w tej chwili problemu.
Czy nie stawiam za krzywo stóp?
Remus się do mnie uśmiechnął i pomachał, bym do nich podeszła. Serce waliło mi jak młotem.
Po co? Nigdy tego nie robił! Przecież wiedział, że na towarzystwo wszystkich Huncwotów reaguję wręcz alergicznie. 
Myślałam, że gorzej być nie może?
Mogło! James Potter odwrócił głowę w kierunku, w którym patrzyli jego kumple. 
Czy nie mam za głupiego wyrazu twarzy! A od kiedy przejmuję się takimi rzeczami?
Przyspieszyłam swój nerwowy krok, wzięłam kolejny głęboki oddech. Po prostu nie mogłam na niego spojrzeć. Czułam, że jeszcze chwila i się zarumienię.
– Cześć, Lily! Widziałaś się dzisiaj ze Slughornem? Podobno rozdawał jakieś dodatkowe materiały swoim najzdolniejszym uczniom. – Remus wyszczerzył zęby, gdy byłam już całkiem blisko ich. – Ja niestety nie miałem tego szczęścia, cały dzień zajęty. – Zamrugał oczami, jak mała dziewczynka. Spojrzałam na całą ich czwórkę. Nagle uświadomiłam sobie, że taki widok należał do dosyć podejrzanych. Peter podejrzanie patrzył gdzieś w bok, od Remusa podejrzanie buchało uczucie entuzjazmu, a nawet ekstazy, Black podejrzanie stał, opierając się nonszalancko o podejrzaną ścianę (bo dlaczego wybrał właśnie tę?!), w ręce trzymał ten zawsze interesująco podejrzany kawałek żółtego pustego pergaminu, który, jak się nauczyłam, nie zwiastował niczego dobrego.
Spojrzałam na Pottera i złapałam jego wzrok. Obserwował mnie.
– Co wy kombinujecie? – zapytałam najbardziej normalnym tonem na jaki było mnie stać, nagle przypominając sobie, jak się stoi, mówi, oddycha.
Remus podejrzanie uśmiechnął się jeszcze szerzej. Black podejrzanie na mnie spojrzał. Peter podejrzanie głośno przełknął ślinę. Potter podejrzanie patrzył się na mnie dalej.
– Evans, skąd ty i McGonagall macie ten diabelski zmysł? Pojawiacie się zawsze tam, gdzie nie potrzeba – mruknął Black. Podniosłam brew i zerknęłam na Remusa.
– To ściśle tajne, ale mogę ci zdradzić, że...
– Lunatyk – Potter popatrzył na niego z naciskiem.
Zrobiło mi się słabo. Dlaczego nie chciał żebym znała choć jeden mały szczegół? Przełknęłam ślinę. Phi! 
– Nie chcecie, to nie mówcie – wzruszyłam ramionami. Chciałam odejść i nie chciałam odchodzić. Czy  to miało sens? Gdyby złowić jeszcze jedno jego spojrzenie...
– Co robisz dzisiaj po południu? – zapytał nonszalancko Remus, podejrzanie zmieniając temat. Wiedziałam, że zawsze w takich sytuacjach już by mnie tam nie było. Wiedziałam, że fakt, że jeszcze tam stałam zadziwiał nie tylko mnie. Uśmiechnęłam się do niego i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, dotarł do moich uszu pisk, a zaraz potem westchnienie Syriusza. Chwilę później na szyi Pottera wisiała Lora.
Odchrząknęłam.
– Nic specjalnego – uśmiechnęłam się szerzej. – Ale teraz dosyć się spieszę, cześć. – Minęłam ich zanim zdążył mnie zatrzymać, odprowadzana czujnym spojrzeniem Blacka.


***

     Syriusz stał sam pod ścianą, po tym, jak rozdzielił się z przyjaciółmi. Remus prowadził bujne życie towarzyskie, w rzeczywistości szukając kontaktów, potrzebnych do ich planu, a James i Peter poszli przygotowywać teren na "ostatni tak wielki i spektakularny występ", jak to oni wszyscy ujęli. Byli w końcu na siódmym roku, a to do czegoś zobowiązywało. Tym bardziej, że chociaż nie chciał tego przed sobą przyznać, knucie dowcipów, o których było głośno później przez długi czas, zaczynało go nudzić. Gdyby jednak dopuścił do siebie tę prawdę, mógłby jeszcze wyciągnąć z niej wniosek, że się postarzał i zesztywniał. A przecież on nadal był tym beztroskim Łapą, tak?
Jego wzrok padł na jakiegoś Ślizgona i przypomniał mu się brat. Mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie ich ostatniej pogawędki. Bardzo wyrósł i wyprzystojniał, a Syriusz zaczął się zastanawiać, czy Regulus ma takie samo powodzenie u dziewczyn jak on. Nagle poczuł dziwne ukłucie, myśl, że chciałby z nim porozmawiać o tylu rzeczach. Uczucie zaczęło się zmieniać w złość, dlaczego na świecie panuje okrutna niesprawiedliwość. Czy te podziały na domy tak naprawdę miały znaczenie? Czy więzy krwi miały znaczenie? Po co w ogóle zło? Po co Voldemort? 
Nagle poczuł chęć uderzenia dłonią w ścianę i zrobił to. Nie zadziałało? Jeszcze raz!
Otrząsnął się. Zaczął robić z siebie widowisko, i choć niektórym mogło się wydawać, że to znowu jakieś wyreżyserowane przedstawienie, on teraz bardzo nie chciał zwracać na siebie uwagi.
Zacisnął zęby i dumnie, z prostymi plecami poszedł przed siebie. Spróbował oddychać normalnie i pomyśleć trzeźwo. Czego potrzebował? 
Jakiejś ucieczki. Przymknął oczy. Tak bardzo chciał poczuć czyjąś bliskość. Porozmawiać z kimś, kto byłby od tego wszystkiego daleko, z kimś, kto nie znał by jego i jego życia tak dobrze. I na myśl mu przyszła koleżanka Meadowes.


     Sofia nie musiała się spieszyć. Chodziła samotnie korytarzami podczas przerwy, ale nagle zrobiło jej się głupio, gdy widziała, że każdy z kimś rozmawia. Powrót do starych, dobrych czasów, pomyślała. Już była pewna, że ten stan będzie utrzymywał się wiecznie, gdy na końcu korytarza zauważyła Remusa. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle ją kojarzy. Mimo znajomości z Dorcas i wielu nowych kolegów i koleżanek, których dzięki niej poznała, nadal pod pewnymi względami czuła się niepewnie. To był jeden z tych względów. 
– Cześć. – Uśmiechnęła się, gdy go mijała. 
– Hej! – Zareagował bardzo entuzjastycznie. Była prawdziwie zszokowana. Wiele słyszała o towarzyskości Huncwotów, nawet ich poznała osobiście i miała okazję przyglądać się im dosyć często, a mimo to oszałamiającym było, że do praktycznie nowo-poznanej osoby ktoś odnosił się tak ciepło i serdecznie.
– Jesteś tryskającą energią na tym korytarzu – mruknęła Sofia. Sama chętnie chciała by taką być.
– Jedyne pięć galeonów za magiczny proszek i ty też będziesz żywą euforią. – Remus puścił do niej oczko, śmiejąc się radośnie. – A tak na serio, piękny dzisiaj dzień, jak chcesz z tego skorzystać? – zapytał prowokująco.
– Książkowa alternatywa? – zapytała, robiąc głupią minę. Remus pocmokał, kręcąc głową. 
– Niedobrze. Chodźmy porzucać kamienie do wody. Serio, to świetna zabawa – stwierdził i ruszył w przeciwnym kierunku. 
– Chwila... Co? – otumaniona pobiegła za nim, trzymając mocno torbę. – Mówisz poważnie? A co z lekcjami? 
– Doprawdy, a ja myślałem, że to ja i Lily jesteśmy największymi kujonami w Gryffindorze – zaśmiał się, a Sofia tylko zmrużyła oczy.
– Bo jesteście. A zresztą dzisiaj w tobie za dużo huncwockiej krwi – szturchnęła go łokciem w bok. 
– Mimo wszystko, musisz porzucać kamieniami – odpowiedział, a idąc na błonia rozpoczęła się długa i zagorzała dyskusja o kamieniach, naturze, filozofii, szkole, książkach, naleśnikach (?), i mrożącej entuzjastyczną krew w żyłach historii o nadgryzionym bucie Remusa, czego Sofia nie przeoczyła, a ten musiał szybko wymyślić fantastyczną opowieść, która kryłaby występek Syriusza Łapy Blacka. 

Co do Syriusza Blacka, zebrał się on w końcu na odwagę, by poszukać koleżanki Meadowes i z nią porozmawiać, poznać ją. Ale nawet gdy znalazł klasę z uczniami z jej rocznika (!), okazało się, że Sofia McDouge zniknęła z zajęć godzinę wcześniej.


***

– Co to jest: skacze, ale w bieganiu jest kompletnie zielona? – Lora narysowała palcem na ramieniu Jamesa niezidentyfikowany wzorek. Siedzieli na parapecie późnym wieczorem.
James zmarszczył brwi. 
– Żaba? 
Lora wybuchła perlistym śmiechem.
– Tak! Bystry jesteś. – Pogłaskała go po policzku. Przymknął oczy, trochę już ze znudzenia. Co on robił ze swoim życiem? – Teraz ty.
– Co to jest: każdy go dostaje, ale nikt go nie ma. Wszyscy narzekają, że ucieka, ale mało kto go szanuje. – Wymyślił po chwili James.
Lora zamyśliła się. James też. Mało kto go szanuje, jak on nie szanował swojego czasu! Czy robił w tej chwili to, co kochał? Nie. Robił to, co wypadało mu robić. Jakim cudem się tak wplątał?
– Czy to los? – usłyszał głos Lory.
– Nie, zgaduj dalej – odpowiedział automatycznie. Właśnie wrócił myślami kilka godzin wstecz, gdy na korytarzu podeszła do nich, Huncwotów, niepewna Lily Evans. Jaki to był interesujący widok! Pierwszy raz widział ją wyglądającą na zawstydzoną. A jakie to było niemożliwe! Kogo miała się wstydzić, przecież znała ich wszystkich.
– Czas? Halo, James, pytam się, czy to był czas?! – Lora pomachała Jamesowi dłonią przed oczami. Zamrugał kilkakrotnie. 
– Yym... tak! To był czas! – otrzeźwiał. – Może już się zbierzemy. Odprowadzę cię – stwierdził nagle z otępieniem i zeskoczył z parapetu. Przeszli przez zamek do Wieży Krukonów, Lora nieustannie mówiła o czymś z entuzjazmem. W końcu niejasno do niego dotarło, że mówi o bożonarodzeniowym balu Slughorna. Na pożegnanie Lora przyciągnęła go do siebie, ale nie czuł już jej pocałunku. Myślami był za daleko. Gdy tylko go puściła, poszedł przed siebie do Wieży Gryfonów. Rozejrzał się po pokoju wspólnym z rosnącą nadzieją, ale nie było tam żadnej Lily Evans.
Wszedł po schodach do dormitorium i rzucił się na łóżko, nie fatygując się nawet taką czynnością jak zamykanie drzwi. 
– Ja chyba zwariuję – stwierdził, przecierając twarz dłońmi. 
– Nie tylko ty – Remus wskazał na drzwi od łazienki. Po chwili się otworzyły a James, Remus i Peter zobaczyli Syriusza w ubraniu, ociekającego wodą. 
– No co?
– Nic oprócz tego, że jestem pajacem – stwierdził James. – Jestem na siebie wściekły.
– Ta? To witaj w klubie pajaców, bo ja do niego dołączam. Członkostwo wykupuje się u ciebie, czy masz może jakieś sekretarki? – zapytał Syriusz, rzucając się na łóżko.
Remus tylko jęknął.
– Śpiąc w mokrym łóżku, przeziębisz nerki – westchnął.
– Super. Może pajace z przeziębionymi nerkami są mądrzejsze. – Black zazgrzytał zębami.
– Jeśli tak, to dzisiaj śpię z tobą w tym mokrym łóżku – rzucił James.
– Nadal nie wierzę, że tyle już z wami wytrzymałem – wtrącił Remus.
– Nadal nie wierzę, że tyle ze sobą wytrzymałem – stwierdzili James i Syriusz jednocześnie, i zanim zdążyli na to zareagować, Peter westchnął:
– Dojrzewanie.

***

     Dłoń nadal jej się trzęsła z emocji. Trzeci raz odłożyła filiżankę herbaty, którą próbowała podnieść od kilku minut, czujnie zerkając, czy Mary, Lily, czy Dorcas nie zauważyły. Zauważyła Sofia, której policzki były dziwnie zaróżowione.
– Wszystko w porządku, Alice? – zapytała, zwracając tym samym na nią uwagę pozostałych dziewczyn.
– T-Tak. Dlaczego by nie? – Zaśmiała się nerwowo. To już obudziło czujność Lily, zainteresowało Dorcas, dało do myślenia Mary.
– Ostatnio schudłaś – podjęła wątek Dorcas. Alice zamrugała. W obliczu ostatnich godzin taki mały szczegół wydawał jej się beznadziejnie nieważny. Regulus miał rację – czym też ci ludzie zaprzątali sobie głowy?
– No tak, ale nie martw się tym. To nie jest warte większej uwagi.
Dorcas aż się zapowietrzyła, nie mając świadomości, że Alice nie miała na celu żadnego zlekceważenia jej troski.
– No wiesz!
Mary intensywnie przygryzała usta, nie wiedząc, po której stronie się opowiedzieć. To ona zachęciła Dorcas do poruszenia tematu, ale odpowiedź Alice była dla niej jasnym znakiem, że ta jest świadoma swojej utraty wagi, co według niej było wystarczającym pretekstem, by dać jej spokój. Jeśli wie co robi...
Lily zaczęła nerwowo przeżuwać sałatkę.
Sofia jęknęła w duchu. Może powinna pytać Alice o takie rzeczy na osobności? Przy stole na kolacji i tak pewnie by jej nic nie powiedziała. Zresztą, może w ogóle by jej nic nie powiedziała!
– Miałam na myśli, że zdaję sobie z tego sprawę, ale to nic poważnego, Dorcas. Dziękuję za troskę – sprostowała Alice, czując, że mogła urazić przyjaciółkę.
Dorcas jeszcze przez chwilę przeciągle na nią patrzyła, a później wróciła do jedzenia swojego naleśnika. Alice zrezygnowała z picia herbaty i rzuciła ukradkowe spojrzenia na stół Slytherinu. Znalazła go. Siedział zamyślony, nie zwracając na nikogo najmniejszej uwagi. Zaniepokoiła się, że nic nie je. Przymknęła oczy. Co ona w ogóle robi? Co myśli? Jeśli właśnie pada ofiarą jakiegoś okropnego żartu?
Z niechęcią dopuściła myśl, że jest skłonna zaryzykować. Zaryzykować, odrzucając wszystkie wątpliwości i obawy co do osoby Regulusa Blacka, po to, by go poznać.