Strony

27 maja 2014

Rozdział 5.

     Black miał rację.
Nie wiedziałam co robię, zakładając się z Potterem.
Siedziałam już chyba od pięciu godzin w Izbie Pamięci i czyściłam nagrody. Właśnie polerowałam chyba setny już tego dnia puchar. A Potter? Potter też coś mył i raz po raz spoglądał na mnie rozbawiony.
– Lily?
– Słucham ciebie – odparłam sarkastycznie. Naprawdę miałam już dość. I jego. I Izby Pamięci. I zakładu. Musiałam się jakoś wyładować, a do tego zawsze służył mi Potter. Mogłam na niego nawrzeszczeć za cokolwiek – zawsze coś się znalazło. Ale Black nie miał racji – ja zawsze miałam powód.
– Słuchaj. Gdy skończymy szlaban, pomożesz mi w wypracowaniu dla Sprout? Wiesz, muszę jeszcze pisać te referaty... 
     Tak, to właśnie mnie denerwowało. Od początku tego szlabanu Potter utrzymywał stosunki czysto przyjacielskie. Nie można było mu nic zarzucić. Ale wtrącał pojedyncze słówka, które niejednokrotnie zmieniały sens zdania. I ja wiedziałam o co mu chodzi ,i on wiedział, że ja wiem. Ale nie mogłam nic mu zarzucić. Tak, musiałam przyznać, że Black znał świetnie swojego przyjaciela.
– To jak, co?
– A nie poradzisz sobie sam, Po....James. – Postawiłam nacisk na jego imię. Tak, byłam już tak zirytowana, że powoli traciłam panowanie nad sobą. Ledwie udało mi się nie wypowiedzieć jego nazwiska.
– No wiesz, Sprout kazała mi tym razem naprawdę się postarać, a że ja z zielarstwa jestem tylko bardzo dobry, w przeciwieństwie do innych przedmiotów, a ty jesteś trochę lepsza, to pomyślałem...
– Przepraszam cię James, ale dzisiaj nie mogę. – Odparłam już bardzo zdenerwowana. – Obiecałam Hagridowi, że go odwiedzę. – Wymyśliłam na poczekaniu.
– O północy? – Zapytał chytrze podnosząc jedną brew.
– A co, nie można?
– Według regulaminu szkolnego nie można. Ale ty jesteś prefektem i myślałem, że znasz regulamin.
– Znalazł się najbardziej prawy człowiek w Hogwarcie. 
Po moich słowach drzwi otworzyły się i weszła McGonagall, a ja byłam wdzięczna Merlinowi, że nie muszę użerać się dalej z tym idiotą.
– Szlaban skończony. Mam nadzieję, że przy wspólnej pracy doszliście do porozumienia. – Profesorka popatrzyła na nas. Ja pierwsza się odezwałam.
– Oczywiście pani profesor. – Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
– No to żegnam.
– Dobranoc, pani profesor.
Wyszłam, a za mną Potter. Dzięki McGonagall trochę ochłonęłam i odkryłam nowe pokłady sił na zmierzenie się z tym kretynem. Zaczęłam iść w stronę Wieży Gryffindoru.
– To już nie idziesz do Hagrida? – Potter zaczął iść obok mnie.
– Zmieniłam zdanie.
– Ale przecież mu obiecałaś! – Krzyknął z udawanym oburzeniem. Westchnęłam.
– Co go nie zabije, to go wzmocni. Nie martw się o to.
– Jeśli się boisz chodzić po nocy, mogę z tobą do niego pójść. – Potter uśmiechnął się szarmancko.
– Tak, o północy, podczas pełni. Byłoby romantycznie, szkoda tylko, że nie chcę nigdzie z tobą iść, a już szczególnie, żeby było wtedy romantycznie. – Potter wyraźnie pobladł na moje słowa.
– O co chodzi? – Zapytałam. Wiedziałam, że jeżeli Potter zbladł to może oznaczać a) kłopoty, b) jeszcze większe kłopoty.
– N-nic,wiesz co Lily. Chodźmy szybko do wieży. Tak to świetny pomysł, jeszcze się przeziębisz, czy...
– Dobra, o co chodzi, James? – Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do jego imienia.
– Musisz iść już spać. Późno już. Niedługo północ. – Teraz już wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczęłam analizować moje wcześniejsze słowa. Co tego Jamesa Pottera mogło tak przestraszyć? Tak, o północy, podczas pełni. Byłoby romantycznie, szkoda tylko, że nie chcę nigdzie z tobą iść, a już szczególnie, żeby było wtedy romantycznie. O północy? Raczej nie. Huncwoci często przebywali po ciszy nocnej poza Wieżą Gryffindoru. Podczas pełni? Wybuchłam śmiechem. Wpadłam na absurdalny pomysł, że Potter to wilkołak.
– Co się stało? – Potter spojrzał na mnie uważnie.
– Zastanawiam się...– czy nie jesteś wilkołakiem,  przyszło mi do głowy – co cię tak przestraszyło w mojej wypowiedzi.
– Przestraszyło? Mnie nic nie jest w stanie przestraszyć. – Wypiął dumnie pierś.
– Jasne, jasne. To może mi powiesz,dlaczego tak pędzimy? – Doszliśmy pod portret Grubej Damy.
– Przyjaźń to skarb. – Potter wypowiedział hasło i wepchnął mnie do pokoju wspólnego. – Idź już spać, dobranoc Lily.
     Nie czekając na moją odpowiedź, pobiegł po schodach do swojego dormitorium. W jego zachowaniu naprawdę było coś podejrzanego. Wzruszyłam ramionami. W końcu i tak się dowiem o co chodzi. Weszłam po schodach i skierowałam się do dormitorium. Kiedy otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się nasz hogwarcki pokój. Dorcas i Alice już spały, a Mary siedziała na łóżku i czesała włosy.
– Cześć, Mary! – Rzuciłam. Wzięłam swój ręcznik i piżamę.
– Cześć, Lily. Jak tam było na szlabanie? Potter wytrzymał?
– Och! On świetnie wytrzymywał! Gorzej było ze mną. Black miał rację. Potter świetnie manipulował moimi emocjami. Przez te pięć godzin miałam ochotę go zabić.
– Wiedziałam, że nie będzie tak łatwo. Nie doceniłaś przeciwnika, Lily. Zawsze to powtarzam.
– Tak, wiem, nie można lekceważyć przeciwnika. – Uśmiechnęłam się i weszłam do łazienki.
     Wzięłam gorącą kąpiel. Tak, z solą od Dorcas. Słoik był już prawie pusty – oczywiście przez sytuacje "odstresowania się" wywołanymi przez Pottera. Kiedy wyszłam do dormitorium Mary już spała. Ja też próbowałam, ale mi się nie udawało. W końcu doszłam do wniosku, że nie ma sensu tak leżeć. Spojrzałam na zegarek Była trzecia w nocy. Westchnęłam i wstałam. Ppodeszłam do okna. Usiadłam na parapecie. Oglądanie gwiazd zawsze łagodziło moje skołatane nerwy. Zastanowiłam się jak wygrać zakład z Potterem. I nie chodziło tu o te kilka wypracowań. Chodziło o dumę. Nie mogłam przegrać.
Oznaczałoby to, że to ja zaczynam te wszystkie kłótnie, a to przecież Potter był winny!
Tylko to ja miałam gorzej. Jego nie dało się wyprowadzić z równowagi.
Z moich rozmyślań wyrwało mnie wycie.
Przypomniałam sobie pobladłą twarz Pottera i moje myśli.
Nagle na błoniach zobaczyłam biegnącego jelenia. I to nie jakiegoś jelenia. Ten był piękny. Chociaż nie było za jasno, widziałam jego poroże i dumną postawę. Po prostu był boski. Byłam ciekawa, czy był z Zakazanego Lasu. Może żyło ich tam więcej.
Jeleń już dawno zniknął w Zakazanym Lesie, a słońce zaczęło wschodzić. Spojrzałam na zegarek. Była szósta! Postanowiłam skorzystać z łazienki, dopóki dziewczyny jeszcze spały. Kiedy już się wyszykowałam, musiałam je w końcu obudzić.
– WSTAWAĆ! NIE? Nie chcecie po dobroci to nie. – Wzruszyłam ramionami i zaczęłam lać je wodą z różdżki.
– Aaaa. Lily! Przestań!
– LILYANNE EVANS! ZABIJĘ CIĘ!!! – Krzyczała Dorcas. – JESZCZE DZISIAJ TWOI RODZICE DOSTANĄ SOWĘ Z WIADOMOŚCIĄ, ŻE ICH CÓRKĘ ZABIŁA  JEJ NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA!!!
– Przynajmniej wstałaś. – Zaśmiałam się.
Dziewczynom zajęło godzinę wyszykowanie się. W końcu wszystkie cztery zeszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie. Kiedy kończyłam już jajecznicę do sali wkroczyli Huncwoci.
Znowu zaspani.
Tym razem z Remusem. Ale i on nie wyglądał najlepiej – chyba najgorzej z nich wszystkich.
– Balowało się wczoraj, co? – Zapytałam zgryźliwie. – Remusie, nie obraź się, ale wyglądasz najgorzej z całego towarzystwa. Myślałam, że chociaż ty nie imprezujesz. Jesteś prefektem!
– Spokojnie Lily. –  Lupin posłał mi uspakajający uśmiech. – Nie było żadnego balowania.
– Mówcie co chcecie, ja i tak wiem swoje.
– Ty też zresztą nie wyglądasz jakbyś się wyspała. – Wymamrotał z przymkniętymi powiekami Potter. Zdziwiłam się, że to dostrzegł, nawet dziewczyny nic nie zauważyły, a ja myślałam, że nie widać po mnie, że nie spałam pół nocy.
Dziewczyny spojrzały na mnie, zapewne chcąc sprawdzić, czy słowa Pottera są prawdziwe.
– Jakbyś zgadł. – Na wspomnienie o nieprzespanej nocy przypomniał mi się jeleń z błoni. – Wiecie może, czy w Zakazanym Lesie nie żyją jelenie? – Wyparowałam.
Reakcja na to pytanie była dość nieprzewidywalna. Remus zbladł, Peter zaczął się krztusić, Potter momentalnie się ocknął, zastygł z widelcem w połowie drogi i spojrzał na mnie, a Syriusz wypuścił miskę z sałatką, którą właśnie chciał przestawić bliżej siebie, spojrzał najpierw na mnie, a później zaczął klepać Petera po plecach.
Deja vu.
– Widzę, że muszę przystopować z tymi pytaniami, bo zabiję Petera. O co znowu chodzi? – Zapytałam. Odłożyłam widelec na stół i skrzyżowałam ręce na piersi.
– O n-nic. Dlaczego pytasz akurat o jelenie? – Potter spojrzał na mnie badawczo.
– A co cię to interesuje? – Zapytałam, a Mary stuknęła mnie łokciem na znak, że zaczynam być niemiła. – To znaczy dzisiaj w nocy widziałam jednego na błoniach. Był przepiękny.
– Lubisz jelenie, Ev...Lily? – Potter uśmiechnął się starym sposobem, prawie przegrywając zakład.
– A co? Może znasz jakiegoś, co? – Zaśmiałam się. Huncwoci popatrzyli na siebie. – Dzisiaj pójdę zobaczyć go z bliska.
– A skąd wiesz, że akurat będzie? – Do rozmowy wtrącił się Black.
– Był raz na błoniach, to zakładam, że wychodzi tam dosyć często.
– A może nie?
– Black, o co ci, do cholery, chodzi?! – Powoli traciłam cierpliwość.
– Ja tylko stwierdzam fakty. Wcale ten jeleń nie musi być dzisiaj na błoniach, może ma inne rzeczy do roboty.
– Jeleń? – Zapytałam z drwiną. – A co, twoim zdaniem, może mieć taki jeleń do roboty? Ma napisać wypracowanie czy mieć trening quidditcha?
Huncwoci znów spojrzeli po sobie wymieniając porozumiewawcze uśmiechy.
Westchnęłam.
– Ooo! Poczta! – Zawołał Black. Byłam pewna, że specjalnie chciał odwrócić moją uwagę od tych podejrzanych uśmieszków. Bowiem kiedy Huncwoci wymieniają podejrzane uśmiechy to wiedz, że coś się dzieje.
Jednak przede mną wylądowała sowa. Sowa, którą wysłałam kilka dni temu do rodziców. Odpisali! Otworzyłam kopertę i zaczęłam szybko czytać. Z każdym wyrazem moje oczy robiły się coraz większe, a na końcu nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.
Spojrzałam na zegarek. Miałam piętnaście minut do zajęć.
Wstałam szybko, rzucając jakieś "cześć" i pobiegłam do dormitorium. Po drodze wstąpiłam do sowiarni, aby odpisać mamie.
Wbiegłam do pokoju i chwyciłam torbę z książkami. Już pół minuty później mnie tam nie było.
Nie mogłam się przecież spóźnić na transmutację!

***

Zostało pięć najdłuższych minut do końca historii magii. Nie mogłam już wytrzymać. Poderwałam się z ławki w chwili, gdy tylko rozbrzmiał dzwonek. Jak najszybciej wrzuciłam swoje rzeczy do torby i pobiegłam odnieść ją do dormitorium.
Tak, uspakajający spacer po błoniach dobrze mi zrobi.
Szczególnie po tej informacji, którą dzisiaj przeczytałam.
Nadal nie mogłam uwierzyć.
Zbiegałam po schodach, aż w końcu dotarłam do Sali Wejściowej.
Szybko przeszłam przez drzwi i popędziłam na błonia. Usiadłam pod jakimś wielkim drzewem niedaleko Zakazanego Lasu. Przymknęłam oczy.

***

Zobaczył, jak szybko poderwała się z miejsca.
Wiedział, że lekcje z Binnsem są nudne, ale nikt się tak gwałtownie nigdy nie zrywał.
Skorzystał z mapy i skrótów, tak, że mógł dokładnie za nią podążać.
Wyszedł zaraz po niej na błonia i zobaczył ją biegnącą w stronę tego starego dębu.
Miał już pomysł.
Nie mógł podejść do niej jako James Potter, bo by nie chciała z nim rozmawiać, ale jakby zobaczyła tego cudownego jelenia...
Obejrzał się. Nikogo nie było. Wyjął różdżkę i nie czekając na nic zamienił się w zwierzę.
Pobiegł ku pewnej, niczego nie spodziewającej się, rudowłosej dziewczynie.

***

Poczułam jak coś szturcha mnie w ramię. Otworzyłam oczy i aż zaniemówiłam.
To był ten jeleń, którego widziałam przez okno!
Przez tę wiadomość od mamy kompletnie o nim zapomniałam!
Z bliska był jeszcze piękniejszy, a w całej swej postaci, chyba najcudowniejsze były oczy.
Orzechowe oczy.
Mieniły się różnymi iskierkami i były po prostu boskie!
Pogładziłam go po głowie.
Sierść miał pięknego, ciemnobrązowego koloru.
Cały był piękny.
Westchnęłam. Poczułam nagle silną więź łączącą z tym zwierzęciem.
– Mieszkasz w Zakazanym Lesie? – Zapytałam od niechcenia. Ku mojemu zdziwieniu zwierzę pokiwało głową.
– To ty mnie rozumiesz? – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Oczywiście, to świat magii, ale żeby zwierzęta zachowywały się tak trochę po...ludzku?
Jeleń przytaknął. Nie mogłam w to uwierzyć. On mnie rozumiał!
– Niesamowite – wyszeptałam. – Ty mnie rozumiesz! Mogę na swój sposób z tobą rozmawiać. Oczywiście mam Dorcas i Mary i Alice, ale Alice teraz ciągle jest ze swoim Frankiem, Dorcas zawsze też kogoś tam złowi, a Mary? Właściwie to tylko z Mary mogę teraz spędzić trochę więcej czasu. Może dlatego ostatnio tak się do siebie zbliżyłyśmy. Zawsze raczej byłam w bliższych stosunkach z Dorcas, ale teraz to chyba jest Mary. Czy ja właśnie gadam do jelenia? Chyba zwariowałam. – Jeleń na moje słowa energicznie zaprzeczył głową. Byłam jeszcze bardziej zdumiona.
– I co? Chcesz mnie słuchać? – Przytaknął. – Ale o czym mogę ci mówić? Dzisiaj rano dostałam list od rodziców. Petunia się zaręczyła. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać nad jej głupotą... – Jeleń popatrzył na mnie pytająco. Nie żartuję. – Dlaczego, pytasz? Bo zaręczyła się z Dursleyem! Z tym jej grubym Vernonkiem! Przecież on wygląda jak świnka ubrana w garnitur! A wiesz jakie są jego plany na przyszłość? Chce przejąć po swoim ojcu fabrykę jakiś świdrów czy czegoś takiego! Nie wierzę, że Petunia mogła być tak głupia! Już lepszy byłby ktoś pokroju Pottera! Ten jej Dursley to straszny gbur.  Charakter podły. – Jeleń położył swoją głowę na moich kolanach. Wiedziałam, że nadal mnie słucha. – Ktoś jeszcze do ciebie tutaj przychodzi? – Zapytałam.
Jeleń podniósł głowę i zaprzeczył.
– To pewnie jesteś strasznie samotny. – Pogłaskałam go i popatrzyłam na niego z troską. Jego cudowne oczy wyrażały emocje, które mu towarzyszyły. Mieniły się teraz pięknym blaskiem, w którym dostrzegałam wręcz uwielbienie. – Wiesz, jesteś cudownym stworzeniem. Szkoda, że nie jesteś człowiekiem. Umiesz wysłuchać, nie mówisz nic w stylu: ale to miłośc! Skoro Petunia przyjęła te zaręczyny to znaczy, że go kocha! Ty też, Lily, powinnaś już sobie kogoś znaleźć! Mam już dość takich tekstów! Nie będę sobie nikogo szukać! Miłość w końcu sama przyjdzie, a jeśli nie, to najwyżej zostanę starą panną – zaśmiałam się. – No co się tak patrzysz? Jakoś nie będę nad tym rozpaczać.
Zanim wstałam, długo z nim siedziałam pod drzewem. Gdy już odchodziłam, cały czas się odwracałam. Naprawdę był piękny. Wróciłam do zamku i w świetnym humorze zabrałam się za pisanie wypracowania.

***

Kiedy tylko zniknęła z jego widoku, zamienił się w człowieka.
Wciąż jej niektóre słowa brzęczały mu w głowie. Czuł jednak, że coś go od środka kłuje.
Przecież zawsze wiedział, że Lily Evans nie jest nim zainteresowana, myślał.
A jednak, miał zawsze cichą nadzieję, że ona tylko się zgrywa.
Nie umiał nazwać tego jak się czuł. Z jednej strony był szczęśliwy, że spędził z nią tyle czasu, móc bezkarnie na nią patrzeć, a żeby tego było mało (!), być przez nią głaskanym. Z drugiej był dziwnie rozczarowany i przybity. Jakby utracił coś cennego.
Czyżby naprawdę darzył tę dziewczynę czymś więcej?
I jak wytłumaczyć przyśpieszone bicie serca na jej widok, cieszenie się, kiedy widział ją szczęśliwą i przyjemne uczucie, kiedy mówiła do niego James, nawet jeśli tylko przez zakład?
Były takie czasy kiedy to on odrzucał dziewczyny.
A teraz jakaś odrzucała jego.


Rozdział sprawdzony przez Cathleen. Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz