d

d

28 maja 2014

Rozdział 6.

     Tygodnie mijały, a ja często przychodziłam na błonia, aby spotkać się z moim zwierzęcym przyjacielem. Tak, jeleń stał się mi bliższy niż ktokolwiek inny. Zazwyczaj siedziałam z nim oglądając hogwarcki krajobraz. Dużo mu opowiadałam o moim życiu. Wzbudził moje zaufanie.
Najbardziej lubiłam w nim jego oczy. Były nie do opisania, takie niesamowite!
Po Hogwarcie, wśród dziewczyn, krążyły pogłoski, że najcudowniejsze oczy na świecie, które są w stanie zahipnotyzować każdą, ma Potter. Ale byłam pewna, że oczy Rozczochrańca nie dorównywały tym jelenim. Uwielbiałam te wszystkie iskierki radości w nich, kiedy się śmiałam, albo coś do niego mówiłam.
I tak minął mi listopad.
Nauczyciele coraz więcej nam zadawali. Mój zakład z Potterem nadal trwał. Byłam pewna, że jeszcze długo będzie się ciągnąć, bo i ja, i Potter nie byliśmy w stanie zrezygnować z naszej dumy. Każdy z nas się pilnował. Musiałam przyznać, że weszło mi to w krew. To znaczy mówienie James zamiast Potter, nie krzyczenie na niego i powstrzymywanie się od zgryźliwych uwag. Co nie znaczy, że nieraz nie misłsm ochoty go udusić.
Oczywiście nagły brak starć Potter kontra Evans zaniepokoił uczniów, a także nauczycieli. Wszyscy zaczęli się upewniać, czy obydwoje żyjemy. Nawet nie wiedziałam, że mamy taką widownię w Hogwarcie.
Zaczęły krążyć plotki, co było powodem naszej nagłej zmiany zachowania w stosunku do siebie.
     Leżałam właśnie na łóżku i tak wymyślałam, co kupić rodzicom na Gwiazdkę.
Tak, za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżałam do domu na święta. Przed przerwą świąteczną miał się odbyć jeszcze ostatni w tym semestrze mecz quidditcha, a ja pewnie będę musiała zdać relacje ze wszystkich tegorocznych rozgrywek mojemu tacie, którego bardzo zainteresował ten sport.
Postanowiłam już się ubrać.
Miałam jeszcze godzinę do śniadania, ale dziewczyny też musiały się kiedyś wyszykować.
Weszłam do łazienki i wzięłam prysznic.
Wizja, że niedługo odpocznę  od obowiązków i co najważniejsze od Huncwotów bardzo poprawiała mi humor.
Tak, i w tym roku starali się "umilić" nam pobyt w Hogwarcie, a to, że cierpieli przy tym niewinni ludzie, których dotknął dowcip, to inna sprawa. Tylko w tym tygodniu podpalili szaty Ślizgonom, namalowali na jednej ze ścian na korytarzu godło Gryffindoru i zaczarowali je tak, że lew ryczał "na stos ze Ślizgonami", przy wtorkowym śniadaniu rozpoczęli wielką bitwę na jedzenie, namówili Irytka, aby ten zalał lochy (Ślizgoni spali w Wielkiej Sali przez jedną noc). Warto dodać, że tydzień się jeszcze nie skończył – był czwartek.
Nie wiedziałam, ile dokładnie zarobili szlabanów, ale z pewnością dużo.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam się i ubrałam.
Umalowałam się.
Zaczęłam się malować dosyć późno w porównaniu do moich rówieśniczek, ale teraz, w połowie szóstego roku, była to norma. Nie przesadzałam z kosmetykami.
Związałam włosy w kitkę i założyłam mundurek – czarne spodnie, biała koszula, kamizelka i krawat w kolorach domu. Szatę, którą musieliśmy zakładać na koniec, wzięłam w rękę i wyszłam z łazienki.
– Wstawać! O, cześć Mary! Łazienka wolna, idź już, a ja obudzę Dorcas i Alice.
– Dzięki, Lily. – Mary zamknęła drzwi od łazienki.
– Hej! Dorcas!!! Wstawać! – Nic. – Pięć minut do zajęć!! Wstawaj! – Alice poderwała się z łóżka z burzą rozczochranych włosów.
– Pięć?! Na brodę Merlina! – Wykrzyknęła. Chcąc jak najszybciej popędzić do łazienki, spadła z łóżka.
– Spokojnie, Alice. Mamy jeszcze dużo czasu. Poczekaj, aż Mary wyjdzie z łazienki. – Zaśmiałam się, widząc walącą w drzwi do toalety Alice. – DORCAS!!! Przestań się ociągać! Wstajesz, albo idziemy bez ciebie!!!
– Dobra, dobra. Zaraz wstanę. – Wymruczała zaspana Meadowes.
– Tylko się pośpiesz! Mary, idziemy na śniadanie? – Zapytałam, gdy wyszła z łazienki.
– Tak. Już, już. Alice? Dojdziecie z Dorcas do nas.
– Jasne! – Krzyknęła zza zamkniętych już drzwi od toalety Alice. – Idźcie już!
Wyszłyśmy. Na dole, w pokoju wspólnym, przy tablicy ogłoszeń, zebrało się sporo ludzi.
– Poczekaj chwilkę, Mary, a ja pójdę sprawdzić, co się dzieje. Przepraszam! PRZEJŚCIE DLA PREFEKTA! – Jakoś przecisnęłam się przez tłum dzieci i spojrzałam na kartkę przyczepioną do tablicy. Wyjście do Hogsmade w następną sobotę, no tak. Wróciłam do Mary.
– I co?
– W następną sobotę odbędzie się wyjście do wioski.
– Och, to świetnie! Muszę kupić sobie mój ulubiony krem do rąk zmieniający zapach.
– Super! Idziemy we cztery, no nie?
– Obawiam się, że Alice pójdzie z Frankiem.
– Niech tylko spróbuje! Ostatnio nas zaniedbuje. To będzie nasze babskie wyjście! Nikt nam nie przeszkodzi.
Doszłyśmy do Wielkiej Sali. Usiadłam przy Mary i nałożyłam sobie grzanki. Spojrzałam na Huncwotów. Peter jak zwykle objadał się tak, jakby ktoś mu mierzył czas, Syriusz siedział ze swoją nonszalancją kołysząc się na dwóch tylnych nogach krzesła i uśmiechając się zalotnie do jakiejś blondynki z Hufflepuffu, Potter rozmawiał z Remusem, coś gorliwie omawiając i wyglądał na przejętego. Przyjrzałam mu się dokładnie. Jak zawsze pierwsze dwa guziki białej koszuli były odpięte, krawat niedbale zawiązany i rozpięta szata wierzchnia.
Był przystojny.
Nijak nie można mu było tego odmówić.
Dyskutował zażarcie o czymś z Lupinem, który był dzisiaj bardzo blady i wyglądał dość mizernie. Zaczęłam się przysłuchiwać.
– Przecież już tyle razy to robiliśmy!
– Ale to były inne sytuacje, Rogaczu. – Mówił swoim spokojnym głosem Remus.
– Jak to inne sytuacje? Zawsze jest tak samo!
– Czuję, że dzisiaj będzie gorzej. Chyba najgorzej z tych wszystkich razów.
– Lunatyku, posłuchaj, nie obchodzi mnie, co ty masz do powiedzenia w tej sprawie. Zawsze się o nas martwisz. Czy kiedykolwiek coś  nam się stało?
– James, ale to nie będzie jak kiedykolwiek wcześniej nie rozumiesz tego?
Domyśliłam się, że Potter z pozostałymi chce coś zrobić, co robili już wcześniej, a Remus nie za bardzo się na to zgadza. Czuję, że dzisiaj będzie gorzej. Chyba najgorzej z tych wszystkich razów. Te słowa brzmiały jak jakaś dramatyczna przepowiednia.
Tymczasem Remus wstał i odszedł od stołu, a Potter pobiegł za nim. Black i Peter, jak jeden mąż, wstali i poszli za nimi.
Spojrzałam na zegarek.
O dziewiątej zaczynało się zielarstwo, więc miałam jeszcze pół godziny.
Dorcas i Alice właśnie weszły do Wielkiej Sali.
– Słuchajcie, w następną sobotę jest Hogsmeade! – Powiedziałam. – Niech każda już rezerwuje sobie ten dzień na spotkanie z przyjaciółkami! I nie rób takiej miny Alice, ostatnio wszystkie się od siebie oddaliłyśmy!
– Okej, okej. Ja jestem za. Rzeczywiście dawno nie wyszłyśmy gdzieś wszystkie razem – powiedziała Dorcas.
– Właśnie dlatego robimy sobie babski dzień. – Oświadczyła z uśmiechem Mary.
– Okej, powiem Frankowi, że tym razem z nim nie pójdę. – Obiecała Alice.
– I właśnie o to chodzi. Pamiętacie, co sobie kiedyś oświadczyłyśmy po tym, jak Alice i Mary pokłóciły się o tego Harolda z Hufflepuffu? Że żaden chłopak nie zniszczy naszej przyjaźni! Nigdy!
– Dobra, dobra. Dziewczyny, szybko jedzcie, bo zostało nam piętnaście minut do zajęć!
Kiedy tylko Dorcas i Alice zjadły, wybiegłyśmy do dormitorium po swoje rzeczy. Jak najszybciej pognałyśmy pod szklarnie, gdzie już czekała profesor Sprout, młoda nauczycielka zielarstwa, która dołączyła do grona pedagogicznego w zeszłym roku.
– Witajcie, moi drodzy! Dzisiaj będziemy przesadzać mandragory, gdyż pani Pomfrey potrzebuje ich do jakiegoś ważnego eliksiru. Dlatego proszę was o ostrożność przy pracy, te mandragory są dla nas bardzo ważne. A pomyślałam, że jak jesteście już na szóstym roku, to przyda wam się praktyka powtórzeniowa z poprzednich klas do OWTM-ów. Więc, kochani, dzisiaj szklarnia numer trzy!
Po dwudziestu minutach, jako jedna z pierwszych, uporałam się z zadaniem. Popatrzyłam na innych. Remus też już skończył, ale wyglądał jeszcze mizerniej niż na śniadaniu. Blackowi ciągle się nie udawało, Potter całkiem nieźle zaczął sobie radzić, Peter był daleko w tyle – jego mandragora piszczała i wyrywała się tak mocno, że ledwo ją trzymał. Mary przed chwilą skończyła, Dorcas patrzyła, jak tu przesadzić mandragorę, aby się nie pobrudzić, a Alice tak jak ja oglądała innych uczniów.
Zadzwonił dzwonek i wszyscy uczniowie wylali się ze szklarni. Westchnęłam i spojrzałam w stronę Zakazanego Lasu, gdzie mieszkał mój przyjaciel. Już kilka dni pod rząd nie miałam czasu się do niego udać. Powinnam również odwiedzić Hagrida i napisać list do rodziców. Wyczułam czyjeś spojrzenie na sobie. Spojrzałam w bok i zobaczyłam jak Potter mi się przypatruje z uwagą.
– O co chodzi?
– O nic, nie mogę sobie popatrzeć? – Zapytał z szelmowskim uśmiechem.Prychnęłam.
– Nie jesteś w stanie mnie już zdenerwować – odparłam. Ten wyglądał na zdezorientowanego.
– Uważasz, że jak na ciebie patrzę, to chcę cię zdenerwować? – Zapytał, podnosząc brwi.
– Oczywiście. Ty wszystko co robisz, jest po to, aby mnie zdenerwować.
– Tak uważasz?
Potter zamyślił się. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Potter się zamyślił!
Ludzie dajcie tu jakiś kalendarz, trzeba zaznaczyć tę datę!
Weszliśmy do Sali Wejściowej, a ja, zostawiając Pottera w tyle, dogoniłam Mary. Poszłyśmy na historię magii, a po obiedzie miałyśmy eliksiry i Obronę Przed Czarną Magią. Lubiłam tegorocznego nauczyciela.  Nie mogłam uwierzyć, że za rok znowu będzie to ktoś inny. Profesor Alecto Diss był naprawdę bardzo miłym, starszym panem, który był aurorem. Zapoznał nas z tym światem, a także nauczył wielu przydatnych zaklęć obronnych.
Po ostatnim dzwonku poszłam z Alice do biblioteki napisać wypracowanie na temat Zaklęć Niewybaczalnych dla Dissa. Do naszego stolika podszedł Frank Longbottom.
– Cześć, dziewczyny. O czym piszecie?
– O Niewybaczalnych – mruknęłam, nie podnosząc wzroku z nad pergaminu.
– Alice, pomyślałem, że może pójdziemy do Hogsmeade w następną sobotę, co?
Spojrzałam na Alice.
– Och, Frank ,przepraszam cię bardzo, ale tyle czasu ostatnio spędzam z tobą, że dziewczyny wymusiły na mnie babski dzień, akurat w następną sobotę. – Uśmiechnęła się Alice.
– Ach, no dobrze, nie będę narażał ciebie na niechybną śmierć z rąk twoich przyjaciółek. – Uśmiechnął się do mnie Frank. – Okej, pójdę z Markiem. On też coś ostatnio wspominał o "wrednej czarownicy, która zabiera mu najlepszego kumpla".
– Koniecznie musisz wynagrodzić stracony czas Markowi. – Zaśmiała się Alice. – Jeszcze poczuje się odrzucony.
Po jakimś czasie Alice poszła z Frankiem, a ja zostałam sama z moimi wypracowaniami. Napisałam jeszcze referaty dla McGonagall i Sprout.
Wstałam i spakowałam się. Przed wyjściem wypożyczyłam sobie Eliksiry niebanalne, czyli ciekawe mikstury dla utalentowanych. Postanowiłam przeczytać tę książkę, szczególnie, że Slughorn ją polecał.
Wyszłam z biblioteki i skierowałam się do Wieży Gryffindoru. Pisanie referatów zajęło mi trochę czasu, było już po dwudziestej pierwszej. Przeszłam przez portret Grubej Damy i weszłam do pokoju wspólnego. Było już tam mało osób. Piątoroczni i siódmoroczni teraz dużo się uczyli do egzaminów, więc nie spotykali się tak często w dużych grupach. Dzieci z pierwszego, drugiego, trzeciego roku spały, więc zostało trochę z czwartego. Nikogo nie było z szóstego roku. Dziewczyny pewnie szykowały się do spania, ale Huncwoci?
Huncwoci zawsze siedzieli do późna w pokoju wspólnym
– wyjątki były naprawdę nieliczne.
Usiadłam w fotelu i otworzyłam książkę.
Pierwszy rozdział: Eliksiry trudne, ale pożyteczne.
Spojrzałam na pierwszy wywar.
Eliksir na ostry ból głowy.
Moje oczy przeleciały przez przepis i przeszły dalej na kolejną stronę.
Eliksir na groźne ukąszenia.
Kolejny rozdział: Wykorzystywanie jadu w sztuce eliksirów.
JAK POZBYĆ SIĘ JADU?
Jak wykorzystać jad niektórych stworzeń do eliksirów?
Które jady są pożyteczne w połączeniu ze śliną testrali?
Mój wzrok padł na ilustrację przedstawiającą wielką ranę. Skrzywiłam się mimowolnie. Była okropna. Stwierdziłam, że daruję sobie zawód uzdrowicielki.
Spojrzałam  na nazwę eliksiru.
Eliksir na groźne rany.
Wywar ten jest świetny na rany po magicznych stworzeniach. Wizualnie rana zrasta się do dziesięciu minut, natomiast ból przechodzi do tygodnia. Na razie jest to najlepszy wymyślony dotychczas środek na takie dolegliwości – niestety jest bardzo trudny do przyrządzenia.
Ciekawe. Nigdy nie słyszałam o tym eliksirze, a interesowałam się tą sztuką. Miałam nawet prywatną kolekcję buteleczek z różnymi wywarami.
Nie wiem ile czytałam, ale ogień w kominku powoli dogasał. Skierowałam różdżkę w tamtą stronę, a ogień znów zapłonął. Spojrzałam na zegarek.
Była pierwsza w nocy!
Już miałam iść do dormitorium, gdy portret Grubej Damy odsunął się, a ja usłyszałam wolne kroki i dwa znajome, przyciszone głosy.
– To moja wina. Moja wina, Merlinie! Ty się zaraz wykrwawisz!
– Spokojnie, Łapo, nic mi nie jest. To tylko małe zadrapanie. I to nie jest twoja wina!
– Gdybyś mnie nie ratował...
– To byś już nie żył! Daj spokój, mnie się nic poważnego nie stało, a ty żyjesz.
Zobaczyłam dwóch Huncwotów, idących do dormitorium chłopców.
– Czyli nie pójdziesz z tym do Pomfrey? Przecież zaraz się wykrwawisz! Już jesteś bardzo blady!
– Pomfrey od razu się domyśli co robiliśmy i... – Postanowiłam uświadomić ich o swojej obecności. Wstałam z fotela i odchrząknęłam. Ci jak na zawołanie odwrócili się z przestrachem, ale gdy mnie zobaczyli, jakby im ulżyło.
– O to ty, Lily... – Wymamrotał Potter, a ja wytrzeszczyłam oczy. Jego koszula po prawej stronie była cała zakrwawiona, a krew spływała kroplami na podłogę. Spojrzałam na jego twarz – rzeczywiście był bardzo blady. Później zerknęłam na Blacka, którego pierwszy raz widziałam w takim stanie. Był roztrzęsiony i chyba pierwszy raz stracił kontrolę nad emocjami. Nie było nonszalanckich uśmiechów czy póz i min, o nie.
– Co... Co się stało? – Ledwo to z siebie wydusiłam.
– Evans, do cholery, powiedz temu idiocie, aby coś dał sobie zrobić z tą ręką! On zaraz się wykrwawi na śmierć!
– Łapo, nie przesa...
– On ma rację  – stwierdziłam. – Black, wytrzaśnij mi skądś skórkę boomslanga, żabi skrzek, łzy jednorożca i sproszkowane muchy siatkoskrzydłe, już! Do tego kociołek! – Black jak najszybciej pobiegł po potrzebne rzeczy. – James, ściągaj koszulę. –  Powiedziałam niechętnie.
– Ale nic...
– Chcesz mieć jeszcze rękę? Bo jeśli nic nie zrobimy to możesz zapomnieć o quidditchu! – Myślałam, że to będzie jeden przekonywujący argument.
Potter spojrzał na mnie i uśmiechnął się łobuzersko.
– Jak ci tak zależy na mojej ręce, to sama mi zdejmij koszulę.
– Czy ty sobie zdajesz sprawę z powagi sytuacji?! – Zapytałam z niedowierzaniem. Temu krew się leje, a on jeszcze robi jakieś aluzje.
– Aż zanadto. Jestem z tobą sam w pokoju, ty mi każesz się rozebrać...
– Nie wierzę! Masz rozszarpaną rękę i... Och, daj mi to! – Podeszłam do niego i zaczęłam odpinać guziki. Gdy zobaczyłam jego tors, pomyślałam, że Potter wygląda nawet lepiej bez koszuli niż z nią.
– Pokaż tę rękę – powiedziałam i wzięłam w dłonie delikatnie jego ramię. Wyglądało, jakby ktoś lub coś chciało go rozszarpać na strzępy. Spojrzałam przerażona na Pottera, który nie spuszczał ze mnie wzroku. – Co wyście robili?!
– Powiedzmy, że pewna sprawa wymknęła nam się z pod kontroli. – Uśmiechnął się łobuzersko. Trzepnęłam go po głowie.
– Ty się jeszcze śmiejesz? Jak uratujemy tę rękę to będzie cud! Dlaczego nie poszedłeś do pani Pomfrey?!
– Mam swój powód.
– Ugh! Z wami są same kłopoty! Gdzie cię boli? Tylko dokładnie! Tutaj?
– Akurat tutaj nic nie czuję. – Potter wyszczerzył zęby.
– Merlinie – jęknęłam. – Coś was zaatakowało, tak? Musiało to mieć jakiś jad w pazurach, będzie naprawdę ciężko! Ciesz się, że akurat tu byłam! Właśnie czytałam o eliksirze na poważne rany w książce, którą dzisiaj wypożyczyłam!  Znowu miałeś więcej szczęścia niż rozumu.
      Ledwie skończyłam zdanie, przyszedł Black ze wszystkimi potrzebnymi składnikami. Nie wnikałam skąd wziął na przykład bardzo rzadkie łzy jednorożca.
Rozłożyłam wszystko i przeczytałam przepis. Był dosyć skomplikowany, ale nie takie rzeczy już robiłam. Akurat dla mnie żaden eliksir nie był trudnością.
Zaczęłam go przygotowywać. Uwielbiałam te momenty kiedy byłam tylko ja i kociołek, ale dzisiaj mi się spieszyło. I to bardzo.
– Co wyście robili to ja nie wiem. Jak można być takim bezmyślnym. – Mruczałam pod nosem. – Byliście w Zakazanym Lesie? – Zapytałam. Nie usłyszałam odpowiedzi. Black wyszedł kilkanaście minut temu, chyba wrócił tam skąd przyszli, a Potter siedział na kanapie z przymkniętymi oczami. Wywar się ugotował. Nalałam go do fiolki i wzięłam waciki. Podeszłam do Rozczochrańca.
– James? – Nic. Chyba usnął. Westchnęłam i położyłam jego rękę na oparciu kanapy. Nasączyłam waciki i przykładałam do rany. Tak jak się spodziewałam – eliksir pierwszorzędny. Zawsze miałam do nich talent. Rana powoli zaczynała się zrastać. W tym czasie poszłam do dormitorium i wyciągnęłam z mojej prywatnej kolekcji eliksir na niedobór krwi – Potter stracił jej mnóstwo. Zeszłam po schodach i popatrzyłam na niego. Wyglądał tak niewinnie, gdy spał. Pokręciłam z uśmiechem głową.
Pozory mylą.
Spojrzałam jeszcze raz na jego klatkę piersiową. Tak bardzo kusiło mnie, by przejechać po niej opuszkami palców. Powstrzymałam się jednak i nalałam porcję eliksiru.
– James – powiedziałam cicho. – James, obudź się  – stwierdziłam nieco głośniej. Otworzył zaspany oczy. Pogłoski o nich to mało w porównaniu do nich samych. Rzeczywiście były hipnotyzujące i łudząco podobne do tych jelenich. – James, musisz połknąć ten eliksir. Jest na niedobór krwi – powiedziałam łagodnie. Westchnął. Wyciągnął rękę, a ja podałam mu buteleczkę.
W
estchnął jeszcze raz i przechylił fiolkę. Złapałam się na tym, że obserwowałam ruch jego mięśni. Szybko przerzuciłam wzrok na jego twarz.
Potter się skrzywił.
– Dziękuję. 
– Powiedz mi co się stało – zażądałam.
– Nie.
Okej. Gdzie jest Remus? Dlaczego on ci nie pomógł?
Jest u matki.
Sam dzisiaj nie wyglądał najlepiej. To nie pierwszy raz, prawda?
Co nie pierwszy raz?
Nie udawaj głupiego! Nie pierwszy raz tam byliście, prawda? Jestem tego pewna! A Black? On tam wrócił?! Potter westchnął.
– Idź spać. Za wszystko dziękuję. – Oparł głowę o zagłówek fotela. 
Ty też powinieneś iść spać. Pokaż, sprawdzę tylko, czy eliksir zadziałał. Ściągnęłam opatrunek. Tak jak powinna, ręka wyglądała zwyczajnie. Była tylko ubrudzona resztkami krwi, których nie starł opatrunek. Boli cię, gdy nią ruszasz? zapytałam.
Podniósł rękę i syknął.
– Nie – skłamał gładko. Widząc mój wzrok dodał – trochę. Wiedziałam, że jeśli by to było trochę, nie syknął by tak głośno, ale on nigdy by się nie przyznał ,że coś może go bardzo boleć. Westchnęłam.
Pewnie więcej niż trochę. Ja nic niestety na to nie poradzę. Musisz w ciągu dnia iść do pani Pomfrey po jakąś maść, ale samo powinno przejść za około tydzień. Tak piszą w tej książce.
– To trochę długo. Jutro jest mecz quidditcha. – Potter popatrzył na mnie błagalnie, jakbym mogła coś zrobić.
– To idź po maść do pani Pomfrey lub najwyżej nie zagrasz...
– Chyba żartujesz! Nie mogę nie zagrać! Do niej też nie mogę pójść.
– Nic z tym nie poradzę. Dobranoc.
Wstałam i popatrzyłam na niego. Tym razem jeden z Huncwotów ucierpiał na tych wybrykach, ale to i tak niczego ich nie nauczy. Byłam  pewna. Zastanawiał mnie fakt, że często wychodzili, akurat gdy Remus był u matki. Może chociaż trochę jako prefekt ich stopuje? Musiałam z nim porozmawiać o nocnych eskapadach jego przyjaciół. Może udałoby mu się przemówić im do rozsądku.
Poszłam do dormitorium i położyłam się na łóżku. Byłam wykończona, a nie mogłam zasnąć. I do tego przed oczami wciąż miałam obraz Pottera bez koszuli.







Rozdział sprawdzony i poprawiony przy współpracy z Cathleen! Serdecznie dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz