d

d

9 czerwca 2014

Rozdział 11.

     – Mamo, pomogę ci – powiedziałam i zakasałam rękawy. Wróciłam kilka godzin temu z dworca. Był wieczór, ale moja mama jeszcze gotowała najróżniejsze potrawy – juto miały być święta.
– Ależ, Lily. Naprawdę nie trzeba. Idź odpocznij po podróży, poradzę sobie.
– Nie potrzebuję odpoczynku – rzekłam i zaczęłam wyjmować jajka z lodówki. Nie za bardzo umiałam gotować, w Hogwarcie przecież robiły to skrzaty, mimo to lubiłam to. Przypominało mi mój ukochany przedmiot – eliksiry.
– Wiesz, córciu. Perkinsowie się wyprowadzili – powiedziała mama ugniatając ciasto. Po tych słowach zamarłam.
– Bella? – Zapytałam słabym głosem. Isabella Perkins była moją sąsiadką, ale też przyjaciółką. Co prawda mugolką, ale to dzięki niej nie nudziłam się, gdy wracałam na wakacje do domu.
– Tak, Isabella też, kochanie. Przyszła się nawet pożegnać, zresztą całą rodzinę zaprosiliśmy na ostatnią herbatkę, bo przenieśli się do Nowego Jorku.
– Do Ameryki – zapytałam jeszcze słabszym tonem. To by znaczyło, że prawdopodobnie już nigdy jej nie spotkam.
– Tak. Sprzedali dom, który zresztą już zamieszkuje inna rodzina. Też mili ludzie... I mają syna w twoim wieku.
– Mamo! Dobrze wiesz, że nie interesują mnie nowe znajomości wśród mugoli! Później źle się czuję, gdy muszę wymyślać różne historyjki.
– Dobrze o tym wiem. Chciałam cię tylko uświadomić, że mamy nowych sąsiadów. Później mogłyby wyjść różne kwiatuszki z twojej niewiedzy. – Uśmiechnęła się. Kwiatuszki?
– A... Petunia? – Zapytałam. – Jest przekonana do tego swojego... Dursleya? – Ledwo wykrztusiłam to nazwisko. Nie znosiłam tego faceta.
– Ach, tak. Lily, ja też z tatą za nim nie przepadamy, ale to jej wybór. Na razie nie ustalają daty ślubu. Nie chcą się spieszyć, zresztą ja ich nie poganiam.
Westchnęłam. Wszystko się zmieniało. Petunia już niedługo miała mieć męża, Isabella się przeprowadziła.
– Wiesz mamo. Może jednak się położę – powiedziałam zdejmując fartuszek.
– Tak też myślałam – odparła z uśmiechem. – Ale ty jesteś niewiarygodnie uparta!
– Po mamusi – usłyszałam głos taty z salonu. Uśmiechnęłam się i wyszłam z kuchni.
– A co? Mama też jest tak bardzo uparta? – Zapytałam. Tata uśmiechnął się i wychylił głowę zza gazety.
– Oczywiście kotku. Zanim umówiła się ze mną na randkę minęło sporo czasu. Nawet nie wiesz, jak się uparła, żeby nie iść. Nieźle musiałem się nagłowić, ale w końcu przekonałem ją do siebie. – Uśmiechnął się łobuzersko. Mój uśmiech zamarł. W tej chwili przypomniałam sobie o kimś, z kim łączyły mnie bardzo podobne relacje. Ale... To nie było to samo! Potter był idiotą, a mój ojciec bardzo inteligentnym człowiekiem. – A wiesz jak mnie nazywała twoja matka zanim byliśmy razem? – Kontynuował ze śmiechem tata. W tej samej chwili usłyszeliśmy również śmiech mamy dobiegający z kuchni. – Największym kretynem świata! – Mój ojciec zaśmiał się jeszcze głośniej.
– To jak to się stało, że jesteście razem? – Zapytałam. 
– Wiesz, twoja mama w końcu zrozumiała, że nie może odrzucać tak przystojnego, tak mądrego, tak wysportowanego... – zaczął wymieniać tata.
– Nie przesadzasz z tym wysportowanym? – Zawołała mama z kuchni.
Zrobiło mi się słabo.
– Wiecie, chyba muszę już iść. – Z niedowierzaniem skierowałam się w stronę schodów.
Gdy otworzyłam drzwi mojego pokoju, od razu rzuciłam się na łóżko. Przymknęłam oczy.
Tak, wszystko się zmieniało. Nawet u nas w gronie przyjaciółek.
Alice prawie w ogóle z nami nie przebywała.
Ja niegdyś z Dorcas papużki nierozłączki, teraz zachowywałyśmy się jak zwykłe znajome.
Za to Mary, Mary stała się dla mnie kimś bliskim. Kimś, komu zwierzyłam się z ostatniego wydarzenia, o którym wspomnienie chciałam zabrać ze sobą do grobu. Wzbudziła moje zaufanie.
Pomyślałam o tym jeleniu z Zakazanego Lasu.
Był piękny i też wzbudził moje zaufanie. Ale ostatnio nie miałam czasu do niego zaglądać. Właściwie, to jaki był sens mówić do zwierzęcia? Tak, parę razy mi to pomogło. Potrafił polepszyć humor nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, gdy było już naprawdę źle.
Właściwie to tak jak Potter.
Uświadomiłam sobie, że w jednej chwili może wzbudzić we mnie gniew, jakiego nie widział świat, a potem spowodować, że będę się śmiała do rozpuku. Miał talent.
I kolejna rzecz, w którym okazywał się NAJLEPSZY. Bo nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek inny potrafił wzbudzić we mnie tak skrajne emocje w przeciągu paru chwil.
Weszłam do łazienki. Przyszykowałam się do spania i wskoczyłam do łóżka. Jutro czekał mnie ciężki dzień. Miały przyjechać te wszystkie ciotki, a ja znów miałam opowiadać bajeczki, jak to świetnie idzie mi w tej szkole z internatem dla uzdolnionych, i jakie to ja mam świetne oceny z biologii, z fizyki, z biofizyki.


     – Lily!!! Kotku, wstawaj! Ciotka Anne przyjeżdża o piętnastej! Trzeba wszystko wyszykować!
Otworzyłam oczy. Ciotka Anne była siostrą mamy. Przyjeżdżała dzisiaj na Wigilię razem z rodziną. Świętować z nami mieli też dziadkowie. Ci, akurat, nieźle się podzielili. Rodzice matki faworyzowali mnie, rodzice ojca Petunię. Co roku słyszałam od babci Kunegundy, jak to źle, że uczę się tak daleko, bo wszystkie obowiązki spadają na moją biedną i niewinną siostrę.
Wyślizgnęłam się z łóżka i pomaszerowałam do łazienki. Jak najszybciej się umyłam i ubrałam. Zeszłam na dół, gdzie na stole kuchennym czekało na mnie śniadanie.
– Cześć mamo, cześć tato – powiedziałam i wzięłam się za pałaszowanie bułeczek.
– Cześć, kochanie – odparła mama. – Po śniadaniu pójdziesz do sklepu po cynamon w pałeczkach, skończył się, a bez niego nie będzie mojej popisowej babki cynamonowej.
– Dobrze. Coś ciekawego piszą? – Zapytałam taty, który, jak zwykle, czytał gazetę.
– Oprócz kolejnych zaginięć, nic – odpowiedział. – Powiedz mi, Lily, te wszystkie okropne rzeczy są związane z waszym światem? – Nie podobał mi się ten nacisk. Waszym. Świat jest jeden, a że żyją na nim mugole, czarodzieje, wilkołaki, skrzaty, smoki, gobliny i inne stworzenia to co innego...
Westchnęłam.
– Po pierwsze tato, dobrze wiesz, że nie lubię, kiedy tak zaznaczasz moją odmienność od was. A po drugie, tak. Jest pewien czarodziej, który... Powiedzmy, że mu się nudziło? Nie wiem właściwie po co to robi, ale morduje ludzi, i czarodziejów, i mugoli, wszystkich, którzy mu się sprzeciwiają. – odpowiedziałam, kończąc tym samym śniadanie. – To mamo dasz mi pieniądze?
– Ach, tak, oczywiście. Proszę. Potrzebne mi będzie około dziesięć pałeczek, wiesz... Dodam jeszcze do sernika – odpowiedziała mama. Jej ciasta świąteczne zawsze wywoływały furorę. A to dzięki jednemu, tajnemu, składnikowi – cynamonowi. Schowałam pieniądze do kieszeni i założyłam kurtkę oraz kozaki. Na dworze było niewiarygodnie zimno. Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę sklepu. Śnieg trzeszczał pod moimi stopami. Zaczęłam się rozglądać. Nic się nie zmieniło. Domy wszystkie jednakowe. Sąsiedzi jak zwykle dbali o dobrą reputację. Mieli idealnie odśnieżone podjazdy, idealnie udekorowane drzewka lampkami. Niedobrze mi się robiło, gdy na to patrzyłam. Nie wyobrażałam sobie, żeby mój dom tak wyglądał. Zaczęłam się zastanawiać, co będzie w przyszłości. Kto będzie moim mężem, gdzie będziemy mieszkać. A może nie będę miała męża? Może zostanę starą panną? Po szkole miałam prawdopodobnie zamieszkać z Dorcas i Mary. Alice pewnie przeprowadzi się do Franka. Ładna była z nich para. Pasowali do siebie.
Byłam tak zamyślona, że na kogoś wpadłam.
– Wypadałoby bardziej uważać – powiedział jakiś chłopak. Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i go ominęłam. Chciałam iść dalej, ale ten złapał mnie za rękę, abym nie odchodziła. – Ej, ej, ej... Widzę, jesteś bardzo rozmowna. A tak w ogóle to pierwszy raz cię widzę. Mieszkasz tu czy przyjechałaś do kogoś na święta?
Wyrwałam rękę z jego uścisku. Nie trzymał mocno, ale miałam złe wspomnienia.
– Tak naprawdę i to i to – powiedziałam oschle. – Ciebie też pierwszy raz widzę. A tak w ogóle to nie jesteś za ciekawski, przypadkiem? – Zapytałam zjadliwie. Nagle do mnie dotarło. – Chwila! Ty mieszkasz na Privet Drive? – Zapytałam z olśnieniem.
Ten uśmiechnął się łobuzersko, ale daleko było mu do Huncwotów.
– Tak, przeprowadziłem się w tym roku. Ale ciebie tu nie widziałem – powtórzył. Zaczynał mnie irytować. Prychnęłam.
– A co? Mam się stawiać na sprawdzaniu listy obecności? – Najechałam na mojego nowego sąsiada. Dopiero co go poznałam, a chciałam już się od niego uwolnić.
– Ty musisz być tą słynną córką pani Evans – powiedział. – To ty jesteś tą, która się uczy w szkole z internatem dla uzdolnionych? Słyszałem to od mojej matki. Ona i twoja chyba się zaprzyjaźniły.
– Świetnie – odparłam z sarkazmem mrużąc oczy. – A teraz wybacz, melduję się, że sobie idę – powiedziałam i odwróciłam się w kierunku sklepu. Poszłam do niego jak najszybciej nie oglądając się za siebie. Zrobiłam zakupy i wróciłam do domu. Ledwo otworzyłam drzwi, a dotarły do mnie zapachy potraw i grające kolędy w tle. Zaraz do przedpokoju wparowała mama w fartuszku. Miała smugi mąki na twarzy.
– O! Lily, gdzieś ty była? Minęła godzina odkąd wyszłaś! Normalnie takie zakupy zajmują mi dwadzieścia minut! Gdybym wiedziała...
– Daj spokój Mary – wtrącił się tata niosąc pudła z piwnicy. – Lily dawno nie chodziła po okolicy. Może zrobiła sobie krótki spacer? – Spojrzał na mnie.
– A może spotkała tego nowego, natrętnego sąsiada? – Zapytałam ironicznie. Mama popatrzyła na mnie.
– Czyli poznałaś już Kevina? – Zaczęłyśmy iść w kierunku kuchni. – Bardzo miły chłopiec.
Prychnęłam.
– Spotkałam go i uwierz mi, nie mam zamiaru go poznawać – powiedziałam, kładąc cynamon na stole.
– Przyjaźnię się z jego matką i...
– Też o tym słyszałam – odparłam sucho. – Powiesz mi tylko, po co mówiłaś jej, gdzie się uczę?
– Pytała! Zobaczyła zdjęcie w salonie, to co miałam odpowiedzieć? Ach, Lily... Tak to nasza druga córka, a obecnie jest w szkole magii... Tak, tak... To czarownica – powiedziała teatralnie mama. – Zrozum, Lily, nie mówiłabym jej nic o tobie, ale gdy zapytała się, gdzie znajduje się moja druga córka...
– Dobrze, już dobrze – uspokoiłam ją. – Nie ma sprawy. Jeśli to nie ty rozpoczęłaś temat...
– Przecież nigdy nie rozpoczynam!
– Okej. To... Co mam robić? – Uśmiechnęłam się, ale w tej samej chwili do kuchni weszła Petunia. Miała na sobie fartuszek z falbankami i ściereczkę do kurzu. No tak, moja siostra była straszną pedantką.
– Cześć Petuniu – powiedziałam miłym tonem. W odpowiedzi doczekałam się tylko jakiegoś mruczenia pod nosem o uwolnionych dziwolągach ze szkoły dla dziwolągów, którzy powinni przebywać w swoim dziwolągowie. Typowe dla Petuni. Mama odchrząknęła znacząco, podczas gdy jej starsza córka czyściła blaty kuchenne. Drugie chrząknięcie. Petunia teatralnie podskoczyła i jakby dopiero teraz mnie zobaczyła.
– Cześć – rzuciła sucho.
– Wiesz, mamo – zaczęłam. – To ja może już zastawię stół.
– Tak, zrób to koniecznie! W tym roku ominęło cię ubieranie choinki przez tę twoją wycieczkę do sklepu, ale za rok się nie wywiniesz. – Pogroziła mi palcem i uśmiechnęła się. Wyszłam do salonu i podeszłam do kredensu. Zaczęłam wyjmować talerze płaskie i głębokie, półmiski, spodeczki, filiżanki, sztućce. Rozłożyłam obrus na stole i rozłożyłam zastawę. Dochodziła piętnasta. Powędrowałam więc do mojego pokoju i przebrałam się w rozkloszowaną spódnicę w kwiaty, biały sweter i czarne baleriny. Jakoś ostatnia moda na spodnie dzwony nie przypadła mi do gustu.
Zeszłam na dół i w tej samej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Ja otworzę! – Krzyknęłam i podeszłam do wyjścia. – Witaj ciociu Anne – powiedziałam.
– O, Lily! Kochana, jak dawno cię nie widziałam! Ależ urosłaś! No, no... Teraz z ciebie taka panienka! Naprawdę! Zawsze byłaś śliczna, ale teraz jesteś wręcz cudeńkiem! – Świergotała ciotka tuląc mnie do siebie. Lubiłam ciotkę Anne. Była bardzo podobna do mamy i nie szczędziła nam czułości.
– Anne, Anne! Bo udusisz mi Lily! – Krzyknęła z udawanym oburzeniem mama. – Przyjeżdża tak rzadko, a ty chcesz mi ją zabić?
– A właśnie! A jak tam w szkole? Dobrze się  uczysz? – Zaczęła wypytywać mnie ciocia.
– Anne, porozmawiamy przy kolacji. A teraz rozbierzcie się i przejdziemy do salonu – zmienił jak najszybciej temat tata. Byłam mu wdzięczna. Przynajmniej zyskałam trochę czasu, aby przygotować się na, i w tym roku, nieuniknione. A już myślałam, że jeśli co roku zadają mi te same pytania, to może dzisiaj odpuszczą.
Przeszliśmy do salonu. Ja poszłam do kuchni pod pretekstem pomocy mamie. Zaczęłam mieszać sałatkę. Kolejny raz zadzwonił dzwonek. Dziadkowie. Pytanie tylko którzy ?
Nie czekając podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Rodzice mamy.
Odetchnęłam z ulgą.
– Dobry wieczór, babciu! – Przytuliłam babcię. – Cześć dziadku! – Przybiłam piątkę z dziadkiem. Oni, jako jedyni z rodziny (oczywiście oprócz taty, mamy i Petuni), wiedzieli kim jestem.
Nie powiedzieliśmy prawdy rodzicom taty, bo należeli do osób, które lubią, gdy wszystko jest normalne i na swoim miejscu. Więc chyba niezbyt dobrze przyjęliby taką wiadomość.
– Witaj Lileńko! – Zawołała babcia i przytuliła mnie jeszcze raz do siebie. Z salonu wyszła Petunia, pewnie chcąc zobaczyć, którzy dziadkowie przyszli. – O! Dzień dobry, Petuniu.
– Cześć babciu, dziadku. – Kiwnęła głową Petunia i wróciła do salonu.
– Wiesz, że wyładniałaś? – Zapytała mnie babcia. Ciekawe, już drugi raz dzisiaj to słyszałam. – I znowu urosłaś!
Roześmiałam się.
– Babciu! Ja już przestałam rosnąć! To chyba ty się kurczysz! – Obie wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem. Nie urosłam od zeszłego lata.
– Drogie panie, może lepiej przejdziemy do salonu – zaproponował dziadek.
– Tak, naturalnie. Babciu, zdejmij płaszcz, ja go powieszę – powiedziałam.
– Złota z ciebie panienka! – Zaświergotała babcia i podała mi odzienie. Razem z dziadkiem udali się do salonu. Zostałam sama w przedpokoju. Westchnęłam. Kochałam tu być. Ale jeszcze bardziej kochałam być w Hogwarcie. Tam był mój dom. Właśnie wieszałam płaszcz, kiedy zadzwonił kolejny raz dzwonek. Rodzice ojca. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Uśmiechnęłam się.
– Dobry wieczór babciu! Witaj dziadku – powiedziałam i przytuliłam się do babci. Chciałam pokazać im, że mimo wszystko ich kocham.
– Och, witaj Lily – powiedziała babcia swoim arystokratycznym tonem.
– Cześć, Lily – zawołał radośnie dziadek. Może w tym roku nawiązałabym z nimi kontakt.
– Powieszę wasze kurtki – powiedziałam i odebrałam ich rzeczy. – Pozostali goście już są w salonie – dodałam. Babcia przeszła obok sztywna jak zawsze. Dziadek mijając mnie mrugnął okiem. Uśmiechnęłam się do niego. Może tegoroczne święta będą lepsze. A może nawet Petunia choć raz zapomni o całej urazie, jaką do mnie chowa.
Wróciłam do kuchni. Chciałam jak najmniej czasu spędzać w towarzystwie, gdzie będą zadawane mi niewygodne pytania. Siedziałam przy stole, kiedy do pomieszczenia weszła mama.
– Lily, jeśli nie chcesz tam siedzieć, to przenieś potrawy na stół. Zaraz zaczynamy.
– Dobrze mamo – odparłam i udałam się z pierwszym napełnionym półmiskiem do jadalni. Zaczęłam nosić potrawy, aż w końcu wszystko było idealnie przyszykowane. Wkrótce do stołu doszli goście i zaczęła się kolacja wigilijna. I przesłuchanie.
– Powiedz mi, Lily, jak to jest w takiej szkole? – Zapytała ciocia Anne. – Bo widzisz. Chciałabym posłać Marie do szkoły z internatem. A w ogóle to jak się twoja nazywa? Może Marie poszłaby do tej co ty? Tak, to świetny pomysł! – Klasnęła ciocia. Zamarłam. Petunia uśmiechnęła się triumfująco dając mi znak, że teraz się nie wymigam żadną wymówką. Po pierwsze nie znałam żadnej szkoły z internatem, a po drugie, nawet gdybym zmyśliła, że gdzieś chodzę, to prędzej czy później prawda by wyszła na jaw, jeśli moja kuzynka Marie miała tam pójść. Z odsieczą, jak zawsze, przyszedł mi tata. Połknął kęs pieczeni i powiedział:
–Wiesz, Anne, to szkoła dla specjalnie uzdolnionych. A wiesz co jest najciekawsze? Że oni sami wynajdują sobie uczniów. Prawdopodobnie chodzą po podstawówkach i pytają się o różne dzieci, gdyby Marie miałaby tam pójść – zaczął ostrożnie dobierać słowa tata. To był śliski temat. – Wiesz, mam na myśli, że Petuni nie przyjęli. Wiesz o co chodzi?
– Ależ Marie to bardzo uzdolnione dziecko – powiedziała z oburzeniem ciotka. Zaczęłam obawiać się najgorszego. Musiałam jakoś zacząć działać, inaczej ciotka mogłaby się obrazić na tatę.
– Ciociu – powiedziałam, a wszyscy popatrzyli na mnie. – Marie jest bardzo uzdolniona, wszyscy to wiemy. I jeśli odpowie na pewne kryteria odpowiadające tej szkole, to ktoś z niej sam się z ciocią skontaktuje... Rozumie ciocia, co mam na myśli? Może się okazać, że na przykład Marie jest za bardzo kruchą i wrażliwą osóbką, aby rozstawać się z ciocią na tak długi czas – postanowiłam iść w inną stronę.
– Ach, rozumiem – powiedziała z olśnieniem ciocia. – Nie liczą się tylko uzdolnienia, ale i charakter, tak? – Zapytała, aby się upewnić.
– Coś w tym stylu. – Uśmiechnęłam się krzywo, a tata popatrzył na mnie z wdzięcznością.
– Komu jeszcze ziemniaczków? – Zapytała mama. – Bo zaraz przynoszę deser!
I wszystko wróciło do normy.

     Otworzyłam oczy. Dzień po Wigilii.
A jeżeli dzień po Wigilii, to znaczy, że pierwszy dzień świąt.
A jeżeli pierwszy dzień świąt, to znaczy, że przy łóżku będą...
– PREZENTY! – Krzyknęłam jak małe dziecko i poderwałam się gwałtownie z łóżka. Efekt był taki, że zaplątałam się w kołdrę i runęłam na ziemię. Ale widziałam prezenty.
Przede mną piętrzył się pokaźny stosik. Uśmiechnęłam się na ich widok i wyobraziłam sobie miny Alice,  Dorcas i Mary,które odpakowują paczki ode mnie. Kupiłam im zestawy: Dorcas różową szminkę, różową sól do kąpieli, różowy żel, różowe cienie do powiek i róż. Wszystko w jednym odcieniu. Mary dostała miętową sól do kąpieli, miętowe okulary przeciwsłoneczne, miętowy żel, miętowe cienie do powiek i miętowy lakier do paznokci, a Alice fioletowy żel, fioletową sól, fioletowe cienie, fioletowy lakier oraz perfumy w fioletowym flakoniku. Ktoś powie, że wszystko w jednym kolorze to głupi pomysł, ale te zestawy, które im przygotowałam i owinęłam kokardkami w barwach upominków, wyglądały naprawdę słodko. Uwielbiałam kupować prezenty!
Wyplątałam się z kołdry i podpełzłam do paczek. Wzięłam pierwsze pudełko i otworzyłam je. Nie musiałam czytać załączonej karteczki, by wiedzieć, że to od Dorcas. W środku znalazłam koralową sól do kąpieli i pod ten sam kolor szpilki w moim rozmiarze. Uśmiechnęłam się. Buty były markowe. Dorcas musiała nieźle zaszaleć na tegorocznych zakupach. Zerknęłam na karteczkę, gdzie zawijasami Dorcas były napisane życzenia:



Lily,
Życzę Ci, aby nadchodzący rok był o niebo lepszy od poprzedniego, abyśmy znów były tymi papużkami nierozłączkami z pierwszej klasy, aby nasza przyjaźń była wieczna, abyś miała o wiele mniej sytuacji, w których będziesz musiała użyć tej soli...
No i życzę Ci, abyś spotkała jakiegoś przystojniaka i żebyś na randkę z nim miała okazję założyć te boskie szpilki!
Dorcas
Roześmiałam się i założyłam buty. Pasowały idealnie i świetnie wyglądały na nogach. A na dodatek ten kolor...
– KOCHAM CIĘ DORCAS – zapiszczałam. Schowałam szpilki do pudełka i wzięłam kolejną paczkę. Po otwarciu jej wiedziałam, że to na pewno od rodziców. Znalazłam tam głównie pieniądze, ale było też parę ubrań. Postanowiłam przymierzyć je później i zabrałam się za kolejny prezent. Mary. Dostałam od niej zestaw lakierów do paznokci we wszystkich kolorach, a także limitowaną wersję lakieru zmieniającego kolor. Była dołączona karteczka.
Lily!!!
Po pierwsze, życzę Ci radosnych świąt!
Życzę Ci też, abyś w najbliższym czasie uświadomiła sobie
jacy ludzie Cię otaczają, bo może się okazać, że nie wszyscy są tacy,
za jakich ich uważałaś przez ostatnie lata...
No a po drugie, mama pozwoliła wyprawić u mnie Sylwestra w tym roku, więc zrobiłybyśmy sobie babski wieczór! Co do Alice, to jeszcze nie wiem czy będzie, ale Dorcas na pewno przyjdzie.
Czekam na Twoją odpowiedź, chodź i tak ją znam :)
Mary

No tak. Cała  Mary. Kwestię Sylwestra miałam już dawno ustaloną z rodzicami. Mogłam do niej pójść. Już nie mogłam się doczekać! Tylko my cztery: ja, Mary, Dor i... No właśnie, ciekawe było, czy Alice będzie z Frankiem, czy z nami. Trochę jej współczułam. Alice ciągle musiała wybierać między przyjaciółkami a chłopakiem.
Zabrałam się za kolejną paczkę. Od Alice dostałam szminkę dobrej firmy – mój ulubiony kolor – smocza czerwień. Do tego markową bieliznę. Znalazłam również paczkę od Remusa. Była tam książka Nicolasa Flamela "Eliksiry – sztuka bajeczna i tylko dla wybranych". Była to nowo wydana książka – niedawno weszła do księgarni. Miałam zamiar ją kupić w sierpniu na Pokątnej. Remus wiedział, co dobre. Od dziadków dostałam pieniądze i słodycze, od ciotki Anne jakiś mugolski romans i skórzaną spódnicę. Została jeszcze jedna paczka, co mnie bardzo zdziwiło. Otworzyłam już prezenty od wszystkich, od których się spodziewałam. Podniosłam wieczko ciemnozielonego pudełeczka. W środku była przepiękna złota bransoletka. Wzięłam do ręki bilecik i zamarłam.

Życzę Ci, abyś była szczęśliwa i nigdy się nie poddawała. 
Od razu piszę, że nie przyjmuję zwrotu prezentu.
Napisałbym tu jeszcze z pięć słów, ale przez zakład muszę zadowolić się zwykłym:
Do zobaczenia w szkole
J.P.

Zamarłam. Co on sobie wyobrażał? Może i trochę się zmieniło w naszych relacjach od początku szóstego roku, ale to nie był powód, by mnie po pierwsze całować, po drugie dawać drogie prezenty. Westchnęłam. Mylił się. Nie miałam zamiaru wyrzucić tej bransoletki. Schowałam prezent do szufladki w toaletce. Musiałam przemyśleć co z nią zrobić, a do tego czasu miała tam leżeć. Może i była przepiękna, ale nie miałam zamiaru jej brać do Hogwartu.  Ubrałam się i zeszłam na dół. Na świąteczne śniadanie.




 Rozdział sprawdzony i poprawiony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz