Strony

20 czerwca 2014

Rozdział 14.

     Leżałam na łóżku w dormitorium i czytałam książkę. Nie była taka zła, a jej zaletą było to, że odciągnęła mnie od codziennych problemów. A trochę ich miałam... Żeby wcielić mój genialny plan w życie, który rozwiązałby wszystko, musiałam się, oczywiście, trochę poświęcić.
Straty wojenne.
Bo pojedynek z Potterem był dla mnie walką. Walką o honor.
Ktoś powie: śmieszne albo przesadzasz. Ale byłam pewna, że on to odbierał tak samo.
Drzwi dormitorium otworzyły się i wparowała Mary.
– Cześć, Mary – powiedziałam. – Tak się właśnie zastanawiałam, gdzie poszłaś. Miałaś chyba coś czytać? A przynajmniej to robiłaś, kiedy wychodziłam.
– Och, Lily! Myślałaś, że będę czytała cały dzień? – Zaśmiała się Mary. – Ty lepiej chodź na obiad! Musisz mi jeszcze opowiedzieć jak twoja randka – powiedziała z naciskiem.
Super. Miłe miałam koleżaneczki, nie ma co.
Podniosłam się z łóżka, jednocześnie odkładając książkę. Westchnęłam.
– Już, już.
– To szybciej! Wiesz, że dochodzi druga? – Zapytała Mary i, nie czekając na odpowiedź, demonstracyjnie otworzyła drzwi. Wyszła przez nie, głośno tupiąc. Pobiegłam za nią, ale nie dała się złapać. Zaczęła uciekać. Takim oto sposobem dotarłyśmy do Wielkiej Sali. Weszłyśmy do niej i skierowałyśmy się do stołu Gryfonów. Tam, oczywiście, siedzieli już Huncwoci. Podeszłam do swojego miejsca i bez słowa usiadłam. Uświadomiłam sobie, że przecież do Remusa nic nie mam.
– Witaj, Remusie. – Uśmiechnęłam się do niego, nakładając sałatkę. Ten spojrzał na mnie nieprzytomnie, a potem, marszcząc brwi, popatrzył na resztę Huncwotów. Rzeczywiście, kiedy trwał zakład, witałam się ze wszystkimi.
– Cześć Lily – odparł trochę zdezorientowany Remus i szybko dodał – cześć Mary.
Moja przyjaciółka roześmiała się.
– Przestraszyłeś się, że się na ciebie obrażę, Remusie? – Zapytała.
– Ależ skąd – odparł z przepraszającym uśmiechem i powrócił do jedzenia.
Zadziwił mnie spokój, który panował. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że gdy tylko dojdę do stołu, powitają mnie te znienawidzone słowa "Evans,umówisz się ze mną?". Na szczęście nic takiego się nie stało. Jak na zawołanie Potter nagle uśmiechnął się zawadiacko i spojrzał na mnie. Znałam te iskierki w jego oczach. Zaraz miało się zacząć.
Nie chwal dnia, póki nie przeskoczysz.
Nie, stop. To chyba brzmiało inaczej.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
– To co? Evans, umówisz się ze mną? – Zapytał z uroczym uśmiechem. W tym momencie łyżka Blacka zatrzymała się w drodze, Remus patrzył to na mnie, to na Pottera swoim przeszywającym spojrzeniem, a Mary wciągnęła głośno powietrze. Jedynie Peter niczego nie zauważył i nadal pałaszował swój makaron. No tak, wszystko wróciło do normy.
Uśmiechnęłam się ironicznie.
– A co? Inne też odmówiły? – Zapytałam.
– Postanowiłem dokończyć to dzieło, które zacząłem i doprowadzić ciebie do choroby psychicznej. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Albo do miłości do mnie – dodał.
– A czy to nie jest to samo? – Zapytałam z udawanym zdziwieniem. – Ostatecznie chyba wszystkie, które się w tobie zakochały muszą mieć coś z głową, bo nikt przy zdrowych zmysłach tego by nie zrobił.
Najbliżej siedzący zaczęli przysłuchiwać się z ciekawością kolejnej kłótni, a nasi przyjaciele patrzyli na tę scenę oniemieli.
– Przepraszam na chwilę – powiedział Black ze sztucznym uśmiechem i odciągnął Pottera od stołu. Wyszli z Wielkiej Sali, a chwilę potem dało się słyszeć krzyk Blacka:
– DLACZEGO NIC MI NIE POWIEDZIAŁEŚ?!
Spojrzałam na Mary, która nie odrywała ode mnie spojrzenia. 
– Nie było czasu – dałam na swoje usprawiedliwienie z miną zbitego psa. – Zaraz pójdziemy na spacer i wszystko ci opowiem, co ty na to? – Dodałam.
Mary uśmiechnęła się.
– No to jedz szybciej – ponagliła mnie.
– Właściwie, to ja już skończyłam – powiedziałam i odsunęłam od siebie talerz. – Chodźmy.
Wstałyśmy i, odprowadzane ciekawskimi spojrzeniami uczniów Hogwartu, wyszłyśmy z Wielkiej Sali. Skierowałyśmy się na błonia i już po kilku minutach biegałyśmy obrzucając się śniegiem.
– Zauważyłaś, że już po raz kolejny... Jesteśmy na zaśnieżonych błoniach... W sprawie zwierzeń... Dotyczących Pottera? – Wysapała Mary podbiegając do mnie.
– O dwa za dużo – odparłam pewnie.
– To które z was złamało układ? Wnioskuję, że ty, skoro James zapytał się ciebie o randkę.
Wciągnęłam głośno powietrze i spojrzałam na Mary. Pokręciłam przecząco głową, żeby zaraz potem pokiwać twierdząco.
– To jak? Zdecyduj się wreszcie – powiedziała trochę zdezorientowana Mary. – Chyba że... Ale to mało prawdopodobne...
– A jednak możliwe – skończyłam. – Nie wytrzymaliśmy w tym samym czasie – dodałam z kwaśną miną.
– Wow... I ty mi chcesz powiedzieć, że w tym samym czasie, bez ani sekundy opóźnienia, złamaliście obydwoje układ?! Lily! To chyba o czymś świadczy!
Prychnęłam.
– Tak? A niby o czym? Chyba tylko o tym, że obydwoje działamy sobie tak samo na nerwy i nie wytrzymaliśmy w tym samym czasie. To był przypadek.
– Ja z Dorcas i tak uważamy, że jesteście sobie przeznaczeni.
Westchnęłam.
– Tak, tak. I może będziemy mieszkać w ładnym domku z ogródkiem i mieć rozczochrane dzieci. A ojcem chrzestnym zostanie Black. Mary, czy ty siebie słyszysz? To co mówisz jest absurdalne jak to co ja powiedziałam przed chwilą!
Mary uśmiechnęła się tajemniczo.
– A właściwie – stwierdziłam, zastanawiając się nad czymś – to znaczy, że chociaż Alice mam po swojej stronie? – Zapytałam. – Powiedziałaś "ja i Dorcas".
– Ach, Alice jest jakby to powiedzieć... Nie ma zdania na ten temat.
Szłyśmy chwilę w milczeniu kopiąc kawałki lodu.
– To... Co teraz zrobisz? – Zapytała Mary.
– Z czym? – Zapytałam nieprzytomnie.
– No z Jamesem. On teraz nie da ci spokoju.
– Ach, z Potterem. Mam pewien plan. – Uśmiechnęłam się diabelsko i pobiegłam do zamku.


***


– To co teraz zrobisz? – Zapytał Syriusz.
Czwórka chłopaków siedziała w dormitorium chłopców z szóstego roku. Jeden z nich, przystojny czarnowłosy, leżał na łóżku i łapał znicza. Wyglądał na nieobecnego. Drugi, równie przystojny, siedział na łóżku obok i wpatrywał się w przyjaciela.
– Z czym? – Zapytał nieprzytomnie pierwszy z nich. Zaraz potem przeniósł swój zamyślony wzrok na przyjaciela.
– No z Evans – odpowiedział Syriusz Black niczym nie zrażony brakiem uwagi swojego przyjaciela.
– Ach, z nią? Właściwie to jeszcze o tym nie myślałem. – James Potter bezradnie cmoknął.
– Tak? A ja trochę. Pomyślałem, że może... Znajdziesz sobie dziewczynę, co? – Wyparował Łapa.
Potter popatrzył na niego jak na wariata.
– Łapo – zaczął znudzony. – Sztuczki z zazdrością są już dawno niemodne, a poza tym jestem pewien, że na nią by nie zadziałały.
– Źle mnie zrozumiałeś! Odpuść sobie Evans! Znajdź jakąś ładną i mądrą. W Hogwarcie jest mnóstwo dziewczyn! Na pewno coś sobie znajdziesz!
– Mówisz jakby to były jakieś krawaty czy koszule – wtrącił się Lunatyk.
– Wcale nie tak mnóstwo Łapo – odparł Rogacz, ignorując słowa Lupina. – Dokładnie to przemyślałem i sam się zdziwiłem, że tak ich mało. No bo zobacz. Przyjmijmy, że na każdym roku jest pięć dziewczyn. Myślę, że to bardzo prawdopodobne statystyki. Raz jest trochę mniej, raz trochę więcej. Przecież u nas są cztery!
– Dobra, dobra. Kontynuuj. – Black ponaglił go ręką.
– No więc mamy pięć dziewczyn na każdym roku. Lat w Hogwarcie jest siedem, więc pięć razy siedem. Wychodzi, że w każdym domu uczy się trzydzieści pięć dziewczyn. Do tego mnożymy to przez cztery domy. I co? Wychodzi sto czterdzieści w całej szkole. Mało co! Do tego odejmijmy pierwszo, drugo, trzecio i czwartoroczne. To dzieci. Więc od stu czterdziestu odejmujemy pięć dziewczyn razy cztery lata razy cztery domy. Łącznie odejmujemy osiemdziesiąt dziewczyn. Zostaje sześćdziesiąt. Do tego odjąłbym Ślizgonki i wszystkie, z którymi już chodziłem. Zostaje jakieś dwadzieścia? Odejmę Mary i Dorcas i Alice... Zostaje około siedemnastu, które ty na pewno już zaliczyłeś – zakończył swój wywód James.
Syriusz patrzył na niego oniemiały.
– Nie miałem pojęcia, że taki z ciebie ukryty licznik!
Potter uśmiechnął się łobuzersko, a Remus wychylił zza książki. 
– Mówi się matematyk, Łapo – mruknął.
Peter się zaśmiał.
– Wiesz James. Może i masz rację, ale czy wiesz, które siedemnaście dziewczyn zostało? Poza tym... Musi być jeszcze jakaś, której nie mieliście. A z siódmego roku? – Zapytał.
– Większość z siódmego roku była już nasza – powiedział lekceważąco Black. – Chyba tylko nie McKinnon...
– Daj spokój! Nie będę z McKinnon! Jest okej jako kumpel... Ale... Nie – powiedział Potter, potrząsając głową.
– Ja uważam, że coś za mało tych dziewczyn policzyłeś –  powiedział Syriusz. – Inaczej serio nie byłoby już której podrywać.
– Tak? Na naszym roku są cztery! – Krzyknął triumfalnie Potter.
– Bo to zależy od rocznika. Pamiętam, że w Hufflepuffie jest ich dużo, no i są ładne. Elizabeth Stone dajmy na to. Żaden z nas z nią nie był – stwierdził Black.
– Bierz ją sobie, Łapo. Ona i tak w tym roku kończy Hogwart, więc unikną cię awantury. – Uśmiechnął się Rogacz. – A jakby wziąć jakąś Gryfonkę? Co wy na to? Jakąś młodszą...
– Nie, nie, nie. – Pokręcił głową Black. – Wśród Gryfonek chyba mamy najwięcej fanek. Właściwie, to na pewno coś źle policzyłeś. Na czwartym roku Gryffindoru jest aż jedenaście dziewczyn! To tam się zalęgły szefowe fun clubu. – Potter i Black jednocześnie się wzdrygnęli. – To nasz rocznik jest taki felerny.
– Dobra, zostawmy to. I tak to głupi pomysł z tą dziewczyną. – Machnął lekceważąco ręką Potter.
– To wcale nie głupi pomysł – obruszył się Black.
– Chyba pierwszy raz zgadzam się z Jamesem – poparł Rogacza Lunatyk. – W końcu mówi coś mądrego.
W tym momencie Potter złapał się za serce i z udawanym przerażeniem wykrzyknął:
– Mądrego?! To może ja jednak zmienię zdanie!
Lupin westchnął i pokręcił głową.
– Róbcie co chcecie. Ja idę do pokoju wspólnego. Muszę jeszcze napisać referat dla McGonagall...
– Kiedy wrócisz? – Zapytał Potter. – Będę za tobą tęsknił. – Wysłał mu całusa w powietrzu.
– Późno. Mam jeszcze dyżur. Nie czekajcie na mnie – powiedział Lupin i wyszedł z dormitorium.


***


     Wzięłam ręcznik i wyszłam z wanny. Przebrałam się w czyste ubrania. Zmarzłam na tym spacerze z Mary, dlatego wzięłam gorącą kąpiel. Co jak co, ale ja nie mogłam pozwolić sobie na chorobę. Miałam obowiązki. Założyłam moją ulubioną, granatową, miękką bluzę. Nie zapomniałam o odznace prefekta. Spojrzałam w lustro, a następnie na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Czas dyżuru. Pora wyjść. Popędziłam do pokoju wspólnego, gdzie, przy stoliku, siedział Remus Lupin – drugi prefekt Gryffindoru. Pisał jakiś referat. Przyjrzałam mu się dokładnie. Ciemnoblond włosy opadały na jego czoło. Nie były tak ułożone jak włosy Blacka, ani tak nieułożone jak włosy Pottera, ale miały w sobie coś urzekającego. Na twarzy widniało kilka blizn, które zamiast odpychać przyciągały dziewczyny. Miodowe tęczówki uważnie śledziły tekst książki. Lupin uchodził za przystojnego – zresztą taki był.  Z tego również słynęli Huncwoci – przystojni i utalentowani.  
I choć Remus różnił się od Blacka i Pottera – nie grał w quidditcha, nie zdobywał dziewczyn, nie dbał tak o wygląd, no i się uczył – i tak przyciągał swoim uroczym uśmiechem pokaźną grupkę dziewczyn.
Lupin też miał to coś. To coś, co magnetyzowało. Oczywiście i tak większość żeńskiej części Hogwartu latała albo za Blackiem, albo za Potterem. Ale i tak był ponadprzeciętnym chłopakiem w zamku.
Podeszłam do stolika i spojrzałam mu przez ramię. Referat o transmutowaniu żaby w posąg. Uśmiechnęłam się pod nosem. Remus był na etapie wymieniania błędów, które są najczęstsze przy tej operacji.
– Cześć, Remusie – powiedziałam, a Lupin podskoczył w miejscu. – Nie chciałabym ci przeszkadzać, ale musimy już iść na dyżur.
– Och, tak... Jasne – powiedział chłopak. – Poczekasz chwilkę, Lily? To skoczę do dormitorium odnieść to wypracowanie.
– Nie ma sprawy. – Uśmiechnęłam się do niego. Ledwo to zrobiłam, Lupina już nie było, żeby po dokładnie trzech sekundach zjawić się przede mną. Zasalutował mi.
– Już jestem! Idziemy?
– Tak, idziemy. Masz odznakę? – Zapytałam, patrząc na niego znacząco. Nieraz już się zdarzyło, że "współlokatorzy" Remusa coś mu z nią zrobili. Najbardziej lubili transmutować ją w kanarka. Bardzo zabawne. Nie było już tak do śmiechu, gdy trzeba było  ją złapać i odczarować.
– Tak, teraz trzymam ją w tajnej skrytce. Jest to opakowanie od mugolskiego płynu do czyszczenia szyb. Żaden tego nie ruszy. – Uśmiechnął się.
Wyszliśmy z pokoju wspólnego i skierowaliśmy się na piąte piętro. To tam dzisiaj mieliśmy dyżur.
– Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać – zaczęłam rozmowę. – Cały czas jesteś z Huncwotami. Pozostały nam tak naprawdę tylko dyżury!
– Obowiązki, przyjaciele. Może jakbyś spędzała z nami więcej czasu...
– Proszę cię! To niemożliwe! Niewykonalne! Ja i Huncwoci? Jesteśmy tak skrajnie różni. Chociaż ty jesteś normalny. Nadal nie rozumiem co ty w nich widzisz!
Lupin uśmiechnął się.
– Myślę, że jeśli pospędzałabyś z nami więcej czasu, też byś ich polubiła.
– A właśnie! Jak już jesteśmy przy tym temacie, to muszę ci coś przekazać. Twoja "trójca święta" pod twoją nieobecność gdzieś się włóczy. Musisz im przemówić do rozsądku albo ja to zrobię. Jestem prawie pewna, że chodzą do Zakazanego Lasu! – Lupin zbladł.
– Myślisz Lily, że nie próbowałem? Mogę jedynie ci obiecać, że jeszcze raz porozmawiam z nimi na ten temat – powiedział swoim spokojnym głosem. Zawsze podziwiałam za to Huncwotów. Doskonale panowali nad emocjami. Zawsze byli spokojni, z uśmiechami na twarzach. I bardzo rzadko można było ich zobaczyć zdenerwowanych. Westchnęłam.
– Mam nadzieję, że przemówisz im do rozsądku. Ostatnio co było z tą ręką? Potter miał wiele szczęścia. Zdajesz sobie z tego sprawę? Gdybyś to widział...
– Może zmieńmy temat, co? – Zapytał Remus. – Nie wątpię, że był to drastyczny widok. Uwierz, że nadal mam wyrzuty sumienia. 
Popatrzyłam na niego. Nadal był spokojny. Wyrzuty sumienia?
– Remusie, nie możesz siebie za to winić – zaczęłam. – To nie twoja wina, że ciebie wtedy nie było i ich nie przypilnowałeś. – Widząc zmiany na twarzy Lupina postanowiłam rzeczywiście zmienić temat. – A co do książki, którą dostałam od ciebie na święta, jest świetna! Wiesz, że miałam zamiar ją kupić przy najbliższym wypadzie na Pokątną? – Zapytałam, patrząc na niego uważnie. Chłopak najwyraźniej z ulgą przyjął zmianę tematu.
– Tak. – Uśmiechnął się. – Ta książka od ciebie też jest bardzo ciekawa. Już ją przeczytałem.
Roześmiałam się.
– Jesteś zupełnie inny niż tych dwóch nicponi!
I, do końca dyżuru, dobry humor nas nie opuszczał.


Rozdział sprawdzony i poprawiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz