Strony

16 czerwca 2014

Rozdział 13.

     Nie przyszedł. Westchnęłam. Faktycznie, bardzo dawno byłam tutaj, aby się z nim spotkać, ale czyżby jeleń pomyślał, że go już nigdy więcej nie odwiedzę? W ogóle, czy jelenie myślą o takich rzeczach?
Spojrzałam na zegarek. Siedziałam tu ponad godzinę. Ze zrezygnowaniem wstałam i otrzepałam się ze śniegu. Szkoda. Jego widok od razu by mnie rozweselił.
Ruszyłam w stronę zamku. Już zdążyłam zapomnieć o Miku, który będzie chciał mnie ośmieszyć. Ale teraz znowu zaczęłam o tym myśleć. Pomyślałam, że wyprę się wszystkiego co powie. Mało tego, fakt, że chciał się ze mną umówić i nic mu nie wyszło z randki nie przemawiał na jego korzyść.
Rozejrzałam się wokół siebie. Słyszałam świst, który oznaczał tylko jedno – latanie na miotle.  Spojrzałam na niebo i go zobaczyłam. Latał nad stadionem quidditcha. James Potter.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Był styczeń. Zima. Do tego ogromny mróz, jakiego nie było od lat w tych okolicach. A on co? Nałogowy gracz. Kolejny mecz miał być dopiero za jakieś dwa, trzy miesiące, a on i tak ćwiczył. Po kilku minutach przestałam go obserwować i ruszyłam dalej. Weszłam do zamku i otrzepałam rękawy. Tupnęłam kilka razy nogami, aby śnieg spadł z moich butów. Westchnęłam. Dzisiaj czekał mnie jeszcze dyżur prefekta. Od razu w głowie pojawiła mi się lista tematów, na które powinnam porozmawiać z Remusem. Zachowanie Huncwotów w czasie jego nieobecności, książka, którą dostałam od niego na święta... Co jeszcze? Zobaczy się. Tematy i tak posypią się, kiedy zaczniemy konwersację. Bardzo go lubiłam. I szczerze mu współczułam. Był ambitny – uczył się, odrabiał prace domowe, a do tego miał Huncwotów na głowie. Matka mu chorowała chyba każdego miesiąca. Sam zresztą nie wyglądał czasami najlepiej. Jakby nie mógł spać, wszystko go bolało. Był taki blady i podrapany. Szłam korytarzem, dopóki nie usłyszałam cichego:
– Lily.
Zobaczyłam go na końcu korytarza. Po stronie, w którą zmierzałam. Natychmiast się odwróciłam i ruszyłam w przeciwnym kierunku.
– Lily, porozmawiajmy. – Zdążyłam tylko usłyszeć głos Severusa.
Nawet się nie odwróciłam, tylko skręciłam w najbliższy korytarz. Znów nie miałam szczęścia. Do Wieży Gryffindoru właśnie zmierzał Potter w mokrej od śniegu szacie od quidditcha. Chciał iść tym korytarzem, z którego ja przed chwilą wyszłam. Miałam ochotę minąć go bez słowa, i nawet by mi się to udało, ale on z jawną irytacją w głosie powiedział: 
– Cześć.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Najwidoczniej nie tylko ja miałam zły dzień. Bo ta sobota z pewnością należała do moich najgorszych dni. Tylko na wspomnienie Mika się krzywiłam.
– Cześć – odpowiedziałam obojętnie.
– Możesz mi powiedzieć... – nie dane było mu skończyć. Nie chciałam słyszeć drugiej części tego pytania, szczególnie, że już dało się słyszeć w nim nutę pretensji i oskarżeń.
– Nie – odpowiedziałam sucho. – Nic ci nie mogę powiedzieć – dodałam zakładając ręce na ramiona. Stanęłam. – Coś jeszcze?
– Skoro nie możesz mi nawet odpowiedzieć na pytanie, którego nawet nie znasz, to po co się pytasz? – zapytał zjadliwie. Przeszło mi przez myśl, że zdenerwowana Evans i zirytowany Potter nie prowadzą do niczego dobrego. Właściwie to nigdy nie widziałam go w tak podłym nastroju.
– Świetnie – odparłam z iskierkami złości w oczach.
– Świetnie – powtórzył po mnie jadowicie.
– Posłuchaj mnie, Po... James. – Byłam już na tyle zdenerwowana, że traciłam kontrolę nad słowami.
– Nie, to ty mnie posłuchaj...
– Potter!
– Evans!
Na chwilę zapanowała cisza. Każdy z nas właśnie przetwarzał to co powiedział.
Czy właśnie złamaliśmy zakład w tym samym momencie?
Nagle zaświeciło złote światło przy naszych prawych dłoniach. Koniec. Jak na zawołanie prawy kącik ust Pottera powędrował do góry.
– To co, Evans, umówisz się ze mną?
– Teraz to ci się humor poprawił, co? – Wysyczałam. A już myślałam, że drugi semestr będzie tak spokojny jak pierwszy.
– O tak. Nic nie poprawia mi tak humoru, jak denerwowanie ciebie – powiedział. Miałam ochotę go zabić. Uśmiechnęłam się ironicznie.
– Świetnie! Ale, dla twojej wiadomości, zakład się już skończył i mogę już wrzeszczeć na ciebie ile chcę – powiedziałam z udawaną słodyczą. – A skoro obydwoje wygraliśmy, ja piszę twoje wypracowania, a ty mi dajesz spokój. Wszystko przez miesiąc – dodałam. Chciałam obrócić sprawę na swoją korzyść. Potter niestety nie był głupi. Zagalopowałam się w bitwę na haczyki i niedomówienia z mistrzem w tej dziedzinie. 
– Równie dobrze możemy powiedzieć, że obydwoje przegraliśmy i nagrody przepadają – powiedział z szelmowskim uśmiechem. Chyba nadszedł czas negocjacji.
– Dlaczego ma stanąć na twoim? – Zapytałam. – Każde stwierdzenie jest prawidłowe – zauważyłam.
– A dlaczego ma być na twoim? – Podniósł jeden kącik ust.
– Nie jest ci przypadkiem za zimno? – Zmieniłam temat, patrząc na jego mokre włosy. W moim głosie było czuć na kilometr ironią. – Wiesz, lepiej żebyś wrócił do dormitorium i nie upieraj się tak – dodałam. – Dwóch wygranych i dziękuję.
– Od kiedy, Evans, tyś taka opiekuńcza? – Zapytał, podnosząc brew z tym swoim aroganckim uśmieszkiem i ignorując moje ostatnie słowa. Niewiarygodne, jak w ciągu kilku minut, z miłych dla siebie ludzi, stało się dwóch wrogów. Evans. Już zapomniałam jak to brzmi w jego ustach. Nie czekając na odpowiedź, dodał jakby coś sobie przypominając. – Aaa... A jak tam randka? – Zapytał z chytrym uśmieszkiem.
Zabijcie go.
Był taki denerwujący, że miałam ochotę go udusić na miejscu. Czy znów uczniowie Hogwartu mieli być świadkami bitew Evans kontra Potter?
– Świetnie – skłamałam gładko. Umiejętności aktorskich mi nie brakowało.
– Tak? To dlaczego jesteś tutaj, skoro jest dopiero – tu spojrzał demonstracyjnie na zegarek –  trzynasta?
– A dlaczego nie? – Zapytałam z ironicznym uśmieszkiem. Chyba zaczęłam przejmować od niego część gestów. – Zabronisz mi? A może w regulaminie jest napisane, że na randkach trzeba byś ponad trzy godziny? – Dodałam i go ominęłam. Chciałam już wrócić do Wieży. Gdybym nie spotkała wtedy Severusa, nie cofnęłabym się i nie spotkała Pottera, a gdybym nie spotkała Pottera, to byśmy nie złamali zakładu. Wszystko się pomieszało.
– Evans! Nie odpowiedziałaś na pytanie! – Usłyszałam za sobą jego rozbawiony głos, ale nawet się nie odwróciłam. Szłam dalej. – To jak? Umówisz się ze mną? Muszę wiedzieć, bo jeśli nie, to zdążę jeszcze wyciągnąć inną do Hogsmeade!
Bezczelny idiota. Nie odwracając się, pokazałam mu co o tym wszystkim myślę – środkowy palec.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeszcze zobaczymy, kto tu komu będzie grał na nerwach.


***


     Stał tak i patrzył jak odchodzi. Buzowała w nim złość. Że się poniósł, że ją zdenerwował ,a co za tym idzie, że oboje złamali zakład, który jako tako go chronił. Przynajmniej Lily była dla niego miła. A teraz co?
Chciał jeszcze dać upust złości. Oczywiście, on nigdy by nikogo nie zranił, ale w tamtej chciał jej dopiec. Chciał, aby poczuła, że nie jest idealna i że on nie będzie się za nią ciągle uganiał. I chociaż była idealna, a on wiedział, że chyba już zawsze będzie się za nią uganiał, krzyknął:
– Evans! Nie odpowiedziałaś na pytanie! To jak? Umówisz się ze mną? – Po chwili zawahania dodał – muszę wiedzieć, bo jeśli nie, to zdążę jeszcze wyciągnąć inną do Hogsmeade!
Zobaczył, że nawet się nie odwróciła. Ale gdy zobaczył jej dłoń z wysuniętym środkowym palcem, uśmiechnął się pod nosem. Rozbrajała go. Westchnął.
Zerwanie zakładu oznaczało tylko jedno – bitwę. I tak uznał, że długo wytrzymała. Myślał, że szybciej mu pójdzie. Uśmiechnął się jeszcze raz. A jednak nie docenił przeciwnika.
Ale miał zamiar odbić sobie poprzedni semestr. 
Zastanawiał się tylko, czy "Evans, umówisz się ze mną?" tym razem sześćdziesiąt cztery razy dziennie, doprowadzi Lily Evans do szaleństwa?



Rozdział sprawdzony i poprawiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz