d

d

26 czerwca 2014

Rozdział 15.

     Weszłam do dormitorium. Było już bardzo późno. Wnioskowałam to po opustoszałym pokoju wspólnym Gryfonów, którym przed chwilą przechodziłam, zgaszonym świetle w sypialni, spokojnych oddechach moich przyjaciółek i, co najważniejsze, ciemnym, upstrzonym gwiazdami niebem, które niezwykle raziło w oczy przez odsłonięte okno. Blask księżyca oświetlał pomieszczenie, które teraz tonęło w rozmaitych ubraniach i pojedynczych butach. Westchnęłam. Trzeba będzie tu posprzątać. Swoją drogą ciekawe, kto tutaj tak nabałaganił. Odpowiedź sama przyszła. Właśnie drzwi dormitorium się uchyliły i cicho weszła przez nie Alice. We własnej osobie. Pewnie myślała, że wszystkie śpimy. Chcąc bezgłośnie dostać się do łazienki, potknęła się o jedną ze szpilek poniewierających się na ziemi. Runęła na podłogę, a ja stłumiłam śmiech. Podeszłam do niej.
– Cześć, Alice! Ładnie to tak wracać późno? – Zapytałam szeptem po czym wyciągnęłam rękę, aby pomóc jej wstać. Dziewczyna spojrzała na mnie z wdzięcznością i zaraz potem, z moja pomocą, stabilnie stała.
– Hej ! Lily, co ty tutaj robisz o tej porze? – Zawołała Alice. Zaraz potem zakryła usta dłonią. Mary poruszyła się niespokojnie mamrocząc coś o jednorożcach, które chcą jej zjeść galaretkę, a Dorcas spała dalej jak kamień. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak dawno nie rozmawiałam z Alice. Właściwie to od czasu tamtego babskiego dnia, praktycznie w ogóle się z nią nie widziałam. Nie spędziła nawet z nami Sylwestra u Mary! Owszem, mieszkałą w tym samym dormitorium, chodziła na te same lekcje i jadła posiłki w tej samej sali. Ale cały czas wolny spędzała z Frankiem.
– Alice – powiedziałam oburzonym szeptem. – Ty wredna dziewucho! Już mi zaraz opowiadać co u ciebie!
Wzięłam i pociągnęłam Alice za rękę na łóżko. Usiadłyśmy, a ja wbiłam w nią swój wzrok.
– Prawie w ogóle nie rozmawiamy – zaczęłam. – Od czasu tamtego wyjścia do Hogsmeade.
– Racja – mruknęła Alice, a mnie się coś przypomniało.
– No i jak? Opowiadaj! Podobał jej się? – Zapytałam podekscytowana. Byłam niezwykle ciekawa.
– Ale co? I komu? – Alice popatrzyła na mnie zdezorientowana, a jednocześnie zdumiona.
– No jak to komu! Matce Franka! Czy podobał jej się prezent od ciebie? To znaczy ten przepiękny kapelusz jakbyś zapomniała – dodałam.
– Aaaa... Wyobraź sobie, że była wniebowzięta! Bardzo jej się podobał. Chyba zacznę częściej robić zakupy u pani Widdy – stwierdziła Alice, po czym obydwie wybuchłyśmy cichym śmiechem. Jak to wiadomo, im bardziej chcesz się nie śmiać, tym bardziej chce ci się śmiać, więc zaraz potem leżałyśmy na stercie ubrań na podłodze i dosłownie płakałyśmy z rozbawienia.
– No ja myślę – wyszeptałam. – Przez ten kapelusz nie zdążyłyśmy do Hogwartu, a przez to szłyśmy z Potterem tym przeklętym tunelem!
Alice zmarszczyła brwi.
– Dlaczego przeklętym? Lily, co ci ten tunel zrobił? – Zapytała Thomas z udawanym przejęciem. Zaraz potem znów chichotała jak szaleniec. Za to ja w głowie gorączkowo szukałam jakiejś wymówki. Nie miałam siły i ochoty opowiadać Alice o tym przedświątecznym incydencie. Postanowiłam jak najszybciej zmienić temat.
– Alice, ze względu na to, że tak skandalicznie zaniedbujesz przyjaciółki, jestem zmuszona wraz z dziewczynami porwać cię na jeden dzień – powiedziałam poważnym tonem.
– Lilyyyy.... Zrozum. Frank kończy w tym roku szkołę. Za rok będę na każde wasze skinienie.
– Za rok będą OWTMy! Właśnie...A czy Frank przypadkiem nie musi się uczyć? – Spojrzałam na nią podejrzliwie. Alice trochę się zakłopotała. – Tym lepiej dla niego – oznajmiłam zadowolona. – Już się nie wywiniesz – dodałam i, nie czekając na reakcję przyjaciółki, zajęłam łazienkę. Chwilę potem słyszałam uderzanie do drzwi wzburzonej Alice, ale ja, tonęłam już w przyjemnie ciepłej wodzie ani myśląc zwalniać komukolwiek łazienkę...


***


– I? Co o tym myślisz? – Zapytałam Mary, której mina była nieprzenikniona. Właśnie podzieliłam się z nią moim genialnym planem.
– Lily – zaczęła spokojnym głosem – jeszcze rok temu jawnie ignorowałaś Jamesa, a teraz chcesz się wpakować w coś takiego tylko przez niego?
– Ale rok temu była to zupełnie inna sytuacja. A teraz może da mi spokój i...
– I ty naprawdę w to wierzysz? Że da ci spokój, kiedy zobaczy, że masz chłopaka? Nie za dziecinne są te twoje pomysły?
– Posłuchaj. Taylor jest na mnie wściekły. Lada dzień wyjawi to i owo i wtedy już na pewno Potter nie da mi spokoju! Nie rozumiesz? Ja go tam... Można powiedzieć... Wychwalałam. No, w każdym razie go broniłam i odpierałam ataki na naszą drużynę quidditcha. A Potter może to inaczej odebrać... Jeśli nagle się zainteresuję Mikiem to po pierwsze Mike zapomni o tamtej rozmowie, a po drugie istnieją jakieś szanse, że Potter się odczepi! – Wykrzyknęłam uradowana, nadal będąc zachwycona swoim geniuszem.
– James się NIE odczepi. Tak nie robią ZAKOCHANI – odpowiedziała Mary, kładąc nacisk na te dwa słowa. Zmarszczyłam brwi.
– Mary, czy ty się przypadkiem za dużo romansideł nie naczytałaś? – Zapytałam z troską. – Potter nie jest zakochany.
Mary wzniosła ręce do nieba, jakby prosiła Boga o cierpliwość.
– Nie mam sił. Rób co chcesz, ale gdy sobie w końcu uświadomisz, że to był BARDZO głupi plan, to pamiętaj, że ja byłam przeciwna – powiedziała Mary, kładąc się na łóżku i biorąc kolejną książkę z serii mugolskich powieści Od nienawiści do miłości jeden krok. I że ci z całego serca odradzałam zrobienia takiego głupstwa – dodała jeszcze, po czym znikła za lekturą.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam z dormitorium. Uważałam, że mój plan jest znakomity. Że nie ma w nim niedociągnięć. Że może rozwiązać moje wszystkie problemy. No bo chyba każdy na miejscu Pottera dałby sobie spokój, gdyby zobaczył, że jestem szczęśliwie zakochana, tak czy nie? No każdy, z wyjątkiem Pottera. Jego zachowania nie umiałam przewidzieć, chodząca zagadka. No bo jak tak inteligentny człowiek jak ja ma przewidzieć reakcje idioty takiego jak Potter?
W pokoju wspólnym było mało osób – nic dziwnego, dochodziła dopiero trzynasta godzina wtorkowego popołudnia. Teraz, w szóstej klasie, mieliśmy sporo czasu wolnego. Było to przyczyną tego, że mieliśmy już tylko te najważniejsze przedmioty potrzebne w przyszłości. Ale było parę wyjątków. Otóż, jeśli ktoś chciał, mógł chodzić na te mniej potrzebne jemu w przyszłości lekcje. Ja, dajmy na to, chodziłam na wróżbiarstwo. Oczywiście, w siódmej klasie zamierzałam z niego zrezygnować, gdyż każda godzina nauki wtedy byłaby na wagę złota. Ale póki co chodziłam choćby i dla zabicia czasu. Tak, maiałam za dużo wolnego i nie mam co robić. Wyszłam z Wieży Gryfonów i skierowałam się pod salę zaklęć. Za równo dwadzieścia minut tę lekcję miał skończyć Mike Taylor. Co mu chciałam powiedzieć?
Dobre pytanie.
Szłam opustoszałymi korytarzami zamku. Słyszałam własne kroki. Echo niosło się jeszcze chwilę, a ja miałam wrażenie, że występuję w jakimś kiepskim filmie grozy. A w moich myślach coraz więcej pojawiało się pytań. Mój plan polegał na zostaniu dziewczyną Mika Taylora, jakkolwiek by to nie brzmiało. A najlepiej zakochaniu się w nim. To by było świetne rozwiązanie! Nie musiałabym wówczas nic udawać. Nigdy nie miałam problemu z nieśmiałością. Wszyscy jesteśmy ludźmi, prawda? Każdy może popełnić błąd. Dlatego kwestię powiedzenia moich wyimaginowanych uczuć czy zaproszenie Taylora na randkę pomijałam. Żaden problem. Gorzej z moją dumą. Musiałabym go przeprosić i wyprzeć się tego, co powiedziałam. A po pierwsze, ja nie żałowałam tego co powiedziałam, a nawet powtórzyłabym mu to, a po drugie ja mu łaski nie robiłam. Nie miałam powodów go przepraszać. Oprócz tego, oczywiście, że chciałam zostać jego dziewczyną.
No i co?
No i co narobiłaś Evans?
Chciałam dokończyć to, co zaczęłam. Lily Evans się nie poddawała. Lily Evans nie wiedziała co to strach.
Zatrzymałam się pod drzwiami sali od zaklęć. Westchnęłam i popatrzyłam na zegarek. Zostało dziesięć minut. Spojrzałam na drzwi, które teraz wydawały mi się bardzo mroczne. Ciemne drewno tylko dodawało tajemniczości. Nie mogłam już dłużej znieść tego widoku. Odwróciłam się i podeszłam do parapetu. Widok za oknem jak zawsze zapierał dech w piersiach. Zaśnieżone hogwarckie błonia, stadion quidditcha, a gdzieś w oddali zamarznięte jezioro. Uśmiechnęłam się do siebie. Czym sobie zasłużyłam na to wyróżnienie? Przecież mogłabym być teraz zwykłą Lily Evans z Little Whinging zamieszkującą ten sam dom na krótkiej, zadbanej i snobistycznej uliczce Privet Drive. Niby taka sama. Ale miałabym innych przyjaciół, inną szkołę i siostrę. Czy wolałabym takie życie? Nie. Za nic nie zamieniłabym tej szkoły, magii, ludzi. Tak się zamyśliłam, że nie wiem kiedy dzwonek oznajmił koniec zajęć. Nadal wyglądałam przez okno dopóki nie usłyszałam pewnego siebie:
– Hej. Czekasz na kogoś?
Wyrwana z letargu odwróciłam się słysząc te słowa. Stanęłam twarzą w twarz z Mikiem Taylorem.
– Cześć – powiedziałam, ignorując pytanie.
– Przejdziemy się po błoniach? – Zapytał z uśmiechem. Odwzajemniłam gest, ale z innego powodu. To dlatego, że nie spodziewałam się, że tak łatwo pójdzie.
– Jasne – odparłam. – Ale wiesz, że jest zima? – Dodałam, podnosząc jedną brew. Zapamiętać, mniej czasu przebywać z Huncwotami. Nawet, gdy unikałam ich jak ognia, udzielały mi się ich miny.
– To nie przeszkadza – oznajmił Mike z jeszcze większym uśmiechem. – Spotkajmy się za dwadzieścia minut w Sali Wejściowej – dodał.
– Okej – odpowiedziałam obojętnie i już miałam odejść, kiedy usłyszałam jeszcze:
– Wiedziałem, że w końcu do mnie przyjdziesz.
Odwróciłam się z zamiarem powiedzenia czegoś wrednego, a nawet zrezygnowaniem z planu, ale chłopak już odchodził w przeciwną stronę korytarza.
Nie wiedziałam na co mam większą ochotę: uduszenie siebie czy jego. Postanowiłam zapomnieć o tym i zacząć od nowa. Chciałam spełnić mój plan. Może przy okazji znajdę tego jedynego?
Nie. Mike Taylor stanowczo nie mógł być mi przeznaczonym. Powędrowałam do Wieży Gryffindoru po kurtkę i kozaki. Przechodząc przez pokój wspólny zauważyłam Huncwotów siedzących ciasno i mówiących przyciszonymi głosami przy "swoim" stoliku. Dlaczego "swoim"?
Otóż Wielcy Panowie Huncwoci mieli swój ulubiony stół z ulubionymi fotelami przy kominku w pokoju wspólnym Gryfonów. Każdy, kto zajął im miejsce, narażał się na dowcip, który z całą pewnością zostałby wykonany na ów tym czarodzieju z pełną dokładnością w przeciągu nadchodzących dwudziestu czterech godzin. Postanowiłam chociaż raz udawać, że nie widzę tych huncwockich błysków w oczach rozrabiaków. Weszłam po schodach i otworzyłam drzwi dormitorium. Od progu przywitał mnie pełen nadziei głos Mary:
– Zrezygnowałaś?
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
– Muszę się ubrać na spacer z Mikiem Taylorem – odpowiedziałam wiedząc, że tym jeszcze bardziej zdenerwuję Mary.
– Lilyyy – zaczęła błagalnie. – Mówię to jako twoja przyjaciółka i świetna obserwatorka, NIE MOŻESZ TEGO ZROBIĆ!  A jeśli masz szczęście na wyciągnięcie ręki? Jeśli na przykład ten, który byłby tobie przeznaczony zrezygnuje przez Taylora i spotka inną, która go omota? Jeśli wasze drogi się rozejdą na zawsze?
– MARY! Jedyne co mi grozi to to, że Potter zrezygnuje. – Zaśmiałam się, wkładając kozaki. – A teraz przepraszam cię, ale jestem umówiona – odparłam i, biorąc kurtkę w rękę, wyszłam z dormitorium trzaskając drzwiami.

Drzwi trzasnęły z niebywałą siłą. Prawdopodobnie cała Wieża Gryffindoru słyszała ten huk. Mary MacDonald powiedziała słowa, których nie zdążyła przekazać przyjaciółce:
– No właśnie, Potter zrezygnuje.



Rozdział sprawdzony i poprawiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz