– No coś ty? Naprawdę?! – Krzyknęła trochę za głośno Alice. Ludzie siedzący przy najbliższych stolikach spojrzeli się na nas. Co trzy minuty musiałyśmy ją upominać, aby mówiła ciszej. – To znaczy – zaczęła, widząc nasze miażdżące spojrzenia. – No coś ty? Naprawdę?! – Powiedziała prawie szeptem. Siedziałyśmy właśnie w Trzech Miotłach. Była sobota – tydzień po meczu, wyjście do Hogsmeade i nasz wyczekany babski dzień.
– No przecież mówię. Tak, naprawdę – powtórzyła Dorcas. Od jakiejś godziny wymieniałyśmy się różnymi plotkami.
– I mówisz, że ona...– zaczęła słabym głosem Mary.
– Tak, załamała się bidulka.
– Tragedia – mruknęłam. – To mogło spotkać każdego.
– A tak w ogóle to kiedy przyjdą sukienki? – spytała Alice. Spojrzałyśmy na nią jak na wariatkę. My tu mówimy o śmierci rodziców naszej koleżanki z Ravenclawu, a ta się pyta o jakieś sukienki. Jakie sukienki?
W jednej chwili do mnie dotarło. Sukienki druhen na ślub matki Dorcas. Wszystkie spojrzałyśmy w tej chwili na nią, a ona chyba jeszcze nie zdążyła przestawić się na inny temat.
To smutne, ale tak właśnie było. Ludzi ginęło coraz więcej i nie były to ani przyjemne, ani już nawet ciekawe tematy. Niby znaliśmy sprawcę – Lord Voldemort. Niby wiedzieliśmy, kto dla niego zabijał – Śmierciożercy, ale tak naprawdę nic nie wiedzieliśmy.
– Aaaa – pewnie w tej chwili do Dorcas dotarło o czym mówi Alice. Refleks szachisty. – Mama mówiła, że powinny być gotowe w maju. Ostatecznie data ślubu to piąty lipca. Chyba nie muszę się was pytać, czy macie wtedy wolne, prawda? Przecież mówiłam wam, że na początku lipca odbędzie się uroczystość.
– Spokojnie, Dorcas – powiedziała Mary. Akurat te słowa były najmniej trafne, bo Dorcas prawie nigdy nie okazywała swoich emocji. – Każda z nas będzie. Kiedy mamy przyjechać?
– Trzeciego. Zanocujemy w moim pokoju. Wiecie? Luke zamontował mi takie światełka wokół lustra! Mam teraz taką toaletkę jak gwiazdy z mugolskich filmów!
– Wow – odpowiedziałam. Dorcas była czystej krwi czarownicą, ale też fanką mugolskich seriali, które w wakacje oglądała.
– Ale ekstra! – Zapiszczała Mary.
– A propo lustra. Przypomniało mi się. Dziewczyny, muszę jeszcze kupić prezent dla matki Franka.
– A po co? – zapytała ogłupiała Dorcas.
– Może po to, Dorcas, żeby jej coś dać? – zapytałam sarkastycznie.
– To jak? Pójdziecie ze mną?
– Jasne, Alice... Ale musimy się pospieszyć, za pół godziny zamykają wrota Hogwartu – odpowiedziała Mary. Szybko więc zebrałyśmy torby z prezentami, zapłaciłyśmy i wyszłyśmy z baru.
– To gdzie idziemy? – Zapytała Dorcas.
– Alice, masz pomysł co jej kupić? – Dopytywałam się.
– No właśnie, pomyślałam o lusterku, albo...
– Nie, nie, nie – odezwała się Dorcas. Uchodziła wśród nas za ekspertkę w tych sprawach. – Nie pozwalam. Widziałaś ją chociaż raz w życiu, Alice?
– No raz.
– Dobrze, opisz mi ją.
– Jest wysoka, wygląda na surową i poważną. I lubi bardzo dziwne rzeczy, tak to na pewno.
– W takim razie idziemy do pani Widdy! – Oznajmiła Dorcas. – Ona ma bardzo dziwne, niepowtarzalne rzeczy!
Przeszłyśmy główną ulicą i skręciłyśmy w jakąś wąską alejkę. Pamiętałam, że byłam tu tylko raz w życiu. To była trzecia klasa. Ja z Dorcas szukałyśmy prezentów, ja dla Severusa, ona dla swojej mamy. Weszłyśmy wtedy do pewnego, zaniedbanego sklepu, którego nie wspominałyśmy dobrze. Przestraszyłyśmy się, gdy ujrzałyśmy starą czarownicę za ladą i uciekłyśmy jak najdalej ciemnej uliczki. Nie miałam pojęcia, że Dorcas tam kiedykolwiek wróciła.
– Odkryłam ten sklep rok temu, kiedy szłam z Anną Husflude. Wszystkie trzy akurat miałyście randki, a ja w ostatniej chwili zerwałam z, no jak mu tam było, i poszłam z tą Krukonką. Ona mi pokazała ten sklep.
Pamiętałam. Miałam wtedy randkę z Johnatanem Lussky. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że był on na początku listy NAJPRZYSTOJNIEJSZYCH CHŁOPAKÓW W SZKOLE. John, bo tak mówiłam do niego w skrócie, nie był nawet taki zły. Byliśmy ze sobą dwa miesiące. Ale Sevowi nie podobała się ta znajomość. Jakbym się teraz dłużej zastanowiła, to każda moja bliższa znajomość, z innym chłopakiem niż on, mu się nie podobała. Czy się z kimś kolegowałam, czy spotykałam – Severus znajdował tysiąc powodów, dla których nie powinnam się z tym kimś zadawać. Z Johnem rozeszliśmy się w pokojowych warunkach – każdy z nas po prostu odczuł, że to nie to, ale nadal gdy się czasem widzieliśmy, rozmawialiśmy. Byliśmy takimi bliskimi znajomymi.
Rozejrzałam się po okolicy. Uliczka wyglądała tak, jak ją zapamiętałam. Nie za czysto, ponuro. Za jakąś małą kamieniczką stał śmietnik, od którego zalatywało zapachem rozkładającego się mięsa. Szybko odwróciłam wzrok i próbowałam swoją uwagę skupić na czymś innym. Po drugiej stronie był chyba jakiś dawny sklep z przybitymi deskami na oknach i drzwiach. Na obdrapanym murze wisiał jeszcze wytarty szyld: MADAME CREETENT – ELEGANCKIE BUTY DLA KAŻDEGO. Szłyśmy dalej. Starałam się nie patrzeć na domy po bokach, ale było to bardzo trudne. Niektóre naprawdę przyciągały uwagę. W końcu Dorcas zatrzymała się przy jednych drzwiach. Spojrzałam na napis.
ORYGINALNE UPOMINKI – PANI WIDDY
– Pani Widdy jest bardzo miła, dziewczyny. Jedna rada, jeśli nie jesteście pewne, czy jakaś rzecz może was ugryźć, lepiej jej nie dotykajcie. – Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Popatrzyłam na Mary w tym samym momencie, kiedy ona spojrzała na mnie. Jej też nie było do śmiechu. I ona też pewnie wolałaby być w zamku niż włóczyć się po dziwnych sklepikach. Alice musiała kupić prezent, Dorcas musiała ją przyprowadzić, ale po co tu, do cholery, ja i Mary?!
Weszłyśmy do środka i w tej samej chwili zadzwonił dzwoneczek, ogłaszając przyjście nowych klientów. Pani Widdy za wielu ich nie miała. Teraz byłyśmy w sklepie same – nie licząc sprzedawczyni.
– Czego szukacie, dziewczynki? – Zaświergotała pani Widdy. Głos miała nieco piskliwy, ale bardzo miły.
– Dzień dobry pani. – Uśmiechnęła się Dorcas. – Moja przyjaciółka szuka czegoś unikalnego dla swojej teściowej.
– Teściowej?! – Zapytała oburzonym szeptem Alice.
– Przyszłej – powiedziała cicho Dorcas nadal uśmiechając się do pani Widdy. Alice sapnęła z oburzenia, a ja z Mary zachichotałyśmy.
– A czy teściowa jest wysoka?
– A jakie to ma znaczenie? – Zapytała zdezorientowana Alice.
– Proszę mi wierzyć, dla mnie ma. Gdyby nie było to ważne, bym nie pytała. To jak? – Wszystko to wypowiedziała przemiłym tonem z uśmiechem na twarzy.
– Tak, jest wysoka, pani Widdy.
– I lubi niepowtarzalne rzeczy?
– Tak jest.
– To chyba, chyba... O tak. Gdzie to mogłam położyć... O tutaj! Proszę spojrzeć! – Pani Widdy podała Alice kapelusz. Jak na mój gust był ohydny. Miał jakiegoś wypchanego ptaka na sobie no pewno nie kupiłabym czegoś takiego ani teściowej, ani matce mojego chłopaka.
– No nie wiem. – Alice nerwowo przełknęła ślinę, patrząc na proponowany prezent.
– Ależ proszę mi wierzyć, że w stu procentach moje wybory okazują się trafnymi prezentami. – uśmiechnęła się właścicielka sklepu, nie zrażając się jej niechętną postawą. – I będzie tak i tym razem. Oczywiście gwarantuję zwrot wszystkich pieniędzy za zakup, jeśli miało by tak nie być, ale to nie będzie konieczne.
– To co, kupić? – Zapytała z niemrawą miną Alice, odwracając głowę do nas.
– No, jeśli pani Widdy tak uważa...– zaczęła kulawo Dorcas.
– Myślę...
– No, yyy...
– Dobra, kupuję! – Zdecydowała się Alice. – Zdaję się na panią i trzymam za słowo, co do zwrotu pieniędzy.
– Nie ma takiej potrzeby, ale widzę w tobie dobre dziecko. Zaufałaś mi, a w dzisiejszych czasach trudno ufać ludziom.
– Niech pani spakuje ten kapelusz., ile płacę? – Zapytała Alice. Miałyśmy coraz mniej czasu na wrócenie do zamku. Nie można było sobie ucinać pogawędek.
– Jeden galeon, dziewięć sykli i dwa knuty. – Uśmiechnęła się pani Widdy, podczas gdy Alice wykładała pieniądze na ladę. – Dziękuję i życzę miłych świąt!
– Do widzenia! – Powiedziała Alice i zabrała pakunek. Wyszłyśmy ze sklepu.
– Dziwny prezent, ale ona ma do tego dryg, serio. – Zaczęła rozmowę Dorcas.
– Dziewczyno! Jeśli przez nią matka Franka mnie znienawidzi...
– Przez kapelusz? Daj spokój, Alice, przesadzasz – powiedziałam.
– Zastanawiam się, co we mnie wstąpiło? Chyba wrócę tam i go oddam.
– Po pierwsze – zaczęła Mary – nigdzie nie wracasz, bo nie dość, że za chwilę zamykają bramy Hogwartu, a ja i Lily nie chcemy tam wracać za żadne skarby, to masz już prezent. Pani Widdy powiedziała, że to świetny prezent, to świetny prezent, a jak nie, to odda ci pieniądze i już przestań marudzić!
– Ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ona wiedziała tylko o matce Franka to, że jest wysoka i lubi unikalne rzeczy, rozumiecie? Nie można na podstawie takich dwóch, nieważnych informacji znaleźć prezent dla kogoś.
– Mówię ci, Alice, nie masz się czym przejmować. Kupiłam u pani Widdy dwa razy coś bardzo dziwnego i te dwie osoby były szalenie szczęśliwe z upominku.
– Widzisz, Alice? Ale, chyba musimy się pospieszyć, bo...– Nie dokończyłam, tylko zaczęłam biec w stronę Hogwartu. Bramy właśnie się zamykały.
***
– Cholera! – Krzyknęła po raz dziesiąty Dorcas.
– Powtarzasz się, kochanie – oznajmiłam. Tak, siedziałyśmy pod zamkniętą bramą Hogwartu na pudłach prezentowych. Minęło około pół godziny odkąd nie zdążyłyśmy na wyznaczoną godzinę do zamku.
– Może, nie wiem, napisać do Dumbledora? – Zapytała po raz kolejny Mary.
– Ty też się powtarzasz – powiedziałam.
– I ty – zauważyła Alice.
– Dziewczyny, napiszemy w ostateczności. A teraz, tak pomyślałam, może jeszcze jakiś nauczyciel jest w Trzech Miotłach, albo w Miodowym Królestwie. Może Slughorn będzie kupował te swoje kandyzowane ananasy! – Wymyśliłam.
– To chyba niezły pomysł. Może kogoś spotkamy. Bramy raczej się już nie otworzą. Tym bardziej w tych czasach, kiedy jest tak niebezpiecznie – stwierdziła Alice.
– To gdzie najpierw? – Zapytała zrezygnowana Dorcas.
– Zacznijmy od... No właśnie. Musimy się na coś zdecydować. Nie rozdzielałabym się po zmroku w obecnej sytuacji. To Miodowe Królestwo, gdzie może być Slughorn, czy Trzy Miotły, gdzie może być każdy, albo nikt?
– A może Pod Świńskim Łbem, wiecie w tym barze, byłby Hagrid?
– To byłby dobry plan, gdyby Hagrid nie musiał dzisiaj ścinać choinek na święta, a sam mi powiedział, że to robota na cały dzień – odpowiedziałam. Rzeczywiście, wczoraj, po lekcjach, byłam u mojego przyjaciela gajowego na herbatce.
– Dziewczyny, decyzja. Zaraz nikogo nie spotkamy. Trzy Miotły czy Miodowe Królestwo?
– Trzy Miotły – odpowiedziała Alice. – Uważam za większe prawdopodobieństwo spotkania tam nauczyciela. Do Miodowego chodzą zwykle uczniowie.
– Okej, to wstajemy – powiedziałam i rozprostowałam nogi. Wzięłyśmy wszystkie paczki i poszłyśmy drogą do Trzech Mioteł. Gdy dotarłyśmy pod bar Dorcas pierwsza otworzyła drzwi. Wystawiłyśmy wszystkie głowy za nią, aby też sprawdzić pomieszczenie.
– Cholera! – Powiedziała Dorcas. – Nikogo z Hogwartu tu nie ma!
Westchnęłam. Co nam pozostało? List do Dumbledora.
– Mary, chyba miałaś rację z tym listem – odparłam ze zrezygnowaniem.
– A Miodowe Królestwo? – zapytała Alice. – Proszę, sprawdźmy jeszcze tam. Poza tym, oni w końcu się zorientują, że brakuje im czterech uczennic.
– I chcesz iść w taką pogodę dalej? – Zapytała Mary. – My z Lily miałyśmy już dość, kiedy szłyśmy do pani Widdy! A i tak nikogo tam nie spotkamy!
– Chodźcie, ma któraś z was pergamin i pióro? – Zapytałam, kiedy byłyśmy na dworze.
Chwila zawahania.
– Tak, Lily, trzymam całe zwoje pergaminów, zapas piór i atrament zawsze przy sobie. Daj mi chwileczkę, a znajdę – stwierdziła z sarkazmem Dorcas, po czym wszystkie wybuchłyśmy nerwowym śmiechem. W rzeczywistości żadnej nie było do śmiechu.
Poza szkołą.
Bez przyborów, by napisać do kogoś.
Bez sowy.
– Słuchajcie – odparłam. – Jest tutaj niedaleko sklep z przyborami piśmienniczymi, jest poczta, mamy trochę pieniędzy. Uważam, że w około godzinę się wyrobimy, nie?
– To chodźmy – stwierdziła cicho Alice. – Nie ma czasu do stracenia. To wszystko moja wina!
– Daj spokój, Alice... Damy sobie radę, jak zawsze – pocieszyłam ją. – Chodźcie, zanim będzie do końca ciemno. – Tak, było coraz ciemniej, a uliczne latarnie powoli się zapalały. Zaczęłyśmy iść w stronę sklepu z artykułami piśmienniczymi. Akurat ten był przy samym końcu głównej ulicy, dalej niż Miodowe Królestwo czy Zonek. Nie zraziłyśmy się tym – groziła nam przecież noc poza Hogwartem. Przeszłyśmy już połowę drogi i minęłyśmy najbardziej znane sklepy. Nagle usłyszałam czyiś krzyk.
– Hej, dziewczyny!
Miałam wrażenie, że znam ten głos. Ba! Ja już wiedziałam, kto nas woła. Odwróciłyśmy się,a ja po raz pierwszy ucieszyłam się na widok Jamesa Pottera.
– Merlinie! Skąd ty tu się wziąłeś?! – Zapytałam, kiedy do nas podszedł.
– Po pierwsze, wystarczy James. Wiem, że jestem boski i w ogóle, a nie tam zaraz Merlinie. – Potter uśmiechnął się huncwocko i ciągnął dalej, abym nie mogła się wtrącić. – A po drugie, to właśnie wracałem od Zonka, wiecie uzupełnienie huncwockich zapasów, i zobaczyłem was. A co wy tutaj robicie?
– A gdzie reszta Huncwotów? – Zapytała rozsądnie Mary, ignorując pytanie. Też mnie to zainteresowało. Nie często widziało się jednego Huncwota, a w szczególności Pottera. Nawet Blacka przy nim nie było!
– Powiedzmy, że jeden eksperyment Łapy się nie udał i... Są uwięzieni w dormitorium? – Odpowiedział w formie pytania uśmiechając się nerwowo. Wyczułam już o co chodzi.
– A może mi powiesz, James, na ile ten eksperyment był niebezpieczny? – Zapytałam z naciskiem.
– No skąd zaraz, że niebezpieczny – obruszył się, ale widząc moje spojrzenie zmarszczył lekko brwi, poczochrał włosy i popatrzył na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami. – No, znając Łapcię, to trochę. – Uśmiechnął się zawadiacko.
– Tłumacz bardzo – powiedziałam zgryźliwie. – Wiesz jak się dostać do zamku? – Zapytałam.
– No oczywiście! W końcu jestem Huncwotem. – Wypiął dumnie pierś.
– Super, to teraz nas tam zaprowadzisz – stwierdziłam i go wyminęłam. Zatrzymałam się kilka kroków dalej, odwróciłam głowę i popatrzyłam na niego wyczekująco. – No? – Ponagliłam go. On nadal stał i się na mnie patrzył. Nie można mu było odmówić urody – spadające płatki śniegu, które miał w czarnych włosach idealnie z nimi kontrastowały. I te oczy. – James? To gdzie teraz idziemy? – pospieszałam. Czułam na sobie jego lustrujące spojrzenie.
– Do Miodowego Królstwa – odparował z szelmowskim uśmiechem.
– Nie chcę słodyczy, chcę do zamku! – Powiedziałam odkrywczym tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
– No przecież tam idziemy – powiedział Potter naśladując mój ton. – Zaufaj mi kotku, a świetnie na tym wyjdziesz – dodał i mnie ominął.
Kotku?
Stanął dopiero przed drzwiami do Miodowego Królestwa i spojrzał na nas. Zrobił minę typu "To co ryzykujesz i mi ufasz, czy zostajesz?". Popatrzyłam na dziewczyny. Te kiwnęły głową na znak, że idziemy. Ruszyłyśmy do Pottera, który miał jak zwykle swój nonszalancki uśmiech. Gdy dotarłyśmy do niego, otworzył drzwi i je przytrzymał. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Dżentelmen się znalazł. Weszliśmy do Miodowego Królestwa. Po co? Nie mam pojęcia. Potter i jego banda mieli zawsze głupie pomysły, ale coś kazało mi mu zaufać. I nie były to dziewczyny. Mimo że nie miałam pojęcia, co tu robimy, czułam się przy nim bezpiecznie. Paradoks. Byłam zdana na Huncwota i miałam poczucie bezpieczeństwa. Potter kiwnął głową na drzwi za ladą. Ekspedientka akurat rozmawiała z jakimś klientem na drugim końcu sklepu. Przeszedł kawałek i znowu otworzył nam drzwi ponaglając nas ręką. Gdy weszliśmy, otworzył jakąś klapę, która, jakbym nie wiedziała, nie domyśliłabym się, że tam jest. Pewnie tajne przejście. Remus na jednym z dyżurów prefektów pokazał mi jedno w Hogwarcie, które akurat wtedy było potrzebne. Znałam już dwa. Dałabym sobie rękę uciąć, że było ich więcej, a Huncwoci wszystkie odkryli. Weszliśmy pojedynczo do tunelu. Potter na końcu wskoczył za nami i zamknął klapę. W przejściu zapadła ciemność. I to nie taka, jak jest w nocy, o nie. Nawet po kilku minutach, gdy oczy się przyzwyczaiły, nic nie można było zobaczyć.
– Idźcie prosto tym korytarzem! – Usłyszałyśmy głos Pottera. No więc szłyśmy. Najpierw Dorcas, później Mary, Alice i ja. Potter człapał za nami na końcu. Tunel musiał być bardzo długi i prowadził w górę. Nie było widać końca. Westchnęłam. Droga była męcząca, nikt się nie odzywał, było ciemno. Szliśmy w odstępach jeden, dwa metry. Tak było wygodniej. Nagle poczułam zaciskającą się rękę na moim nadgarstku. Wiedziałam kto to. Ciepła, delikatna, a zarazem mocna dłoń Pottera złapała mnie, a on sam nie chciał puścić. Spojrzałam na niego ze zniecierpliwieniem i irytacją. Widziałam w ciemności tylko zarys jego postaci i przyciemnione oczy. Wiedziałam, że wie w jakim stanie jestem. I mogłam się założyć, że bezczelnie się uśmiechał. Kroki dziewczyn oddalały się. Nie zauważyły naszego zniknięcia. A ja zastałam w tyle. Sama z Potterem. Dzień moich marzeń.
– O co chodzi, James? – Zapytałam z irytacją.
– James... Uwielbiam, gdy wypowiadasz moje imię – po tonie jego głosu można było się zorientować, że miał na ustach ten swój uśmieszek.
– I zatrzymałeś mnie tylko dlatego, żeby mi to powiedzieć?! – Zapytałam z niedowierzaniem. – Nie mógłbyś tego zrobić kiedy wyjdziemy?
– Nie.
Prychnęłam. Już wiedziałam o co mu chodzi.
– Jeśli chcesz mnie wyprowadzić z równowagi, to już to mówiłam, uodporniłam się na twoje zagrania – powiedziałam. – Nie jesteś już w stanie mnie zdenerwować.
– Tak sądzisz? – Usłyszałam nutkę kpiny w jego głosie. – Bo ja mam tysiąc pomysłów na skuteczne zdenerwowanie cię. – Teraz na pewno się uśmiechał.
– Tak? – Zapytałam też z kpiną. – Nie sądzę, żeby było coś bardziej denerwującego od ciebie i tych twoich tekstów – powiedziałam.
– Nie znasz moich możliwości.
– Słuchaj, ta rozmowa prowadzi donikąd, więc jeśli pozwolisz, to już sobie pójdę – powiedziałam i znowu próbowałam mu się wyrwać. – Coś jeszcze? – Zapytałam przesyconym od słodyczy głosem kiedy nie zdołałam się uwolnić. Musiałam wytrzymać. Musiałam być miła. Nie mogłam zacząć krzyczeć i mówić do niego po nazwisku. Miałam wytrzymać
– Właściwie to tak. Ale przed tym, coś ci nie wychodzi z bycie miłą. Zaraz wygram zakład! – Powiedział radośnie.
– Nie wygrasz, nie martw się.
– Zakład?
– Ja się już z tobą nie zakładam! – Sapnęłam oburzona i znowu próbowałam się wyszarpnąć. Nic. Zamiast tego Potter pociągnął mnie za nadgarstek do siebie, tak, że wpadłam w jego ramiona. Poczułam niezwykły zapach jego perfum. Merlinie, były wspaniałe.
– Gdzieś chciałaś uciec, księżniczko? – Zapytał Potter szeptem. Poczułam jego oddech na mojej twarzy. Był zdecydowanie za blisko. Jego jedna ręka powędrowała do mojej talii.
– Przegrałeś zakład – powiedziałam. Nie szeptem. Nie chciałam wdać się w jego gierki. On chyba poczuł, że nie jestem uległa. Byliśmy tak blisko siebie, że widziałam jego twarz. Przygryzł koniuszek języka, a potem wydął usta, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. Czułam ciepło bijące od niego. Jego prawa dłoń nadal trzymała mój nadgarstek, a lewa wciąż była na talii. To mnie zastanawiało. Trzymał mnie delikatnie, a mimo to, kiedy chciałam się wyrwać nie mogłam, bo uścisk był zbyt silny.
– Nie przegrałem – powiedział z szelmowskim uśmiechem. Teraz go widziałam. Zauważyłam też, że byłam tylko kilka centymetrów niższa od niego. Zawsze byłam wysoka. – Czy kiedykolwiek wcześniej coś takiego zrobiłem? – Zapytał inteligentnie. Znałam odpowiedź i on też. Nie. Jego zachowanie nie podlegało zachowaniu Pottera. Więc się nie liczyło.
– Ale mnie tym denerwujesz – odparłam roztropnie.
– Wiem. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Ale nie liczy się to do zakładu, a skoro nie – powiedział, ale mu przerwałam.
– Dla mnie się liczy.
– Ty też robiłaś mi drobne złośliwostki – stwierdził chytrze. To prawda. Były to co prawda małe uwagi i nie wiedziałam, że do niego dotarły. Nie upominał się o nie wcześniej.
– To się nie liczy – powiedziałam.
– Dla mnie tak. To co? To co teraz robię się nie liczy i zakład trwa dalej, czy się liczy, ale wtedy to co mówiłaś także i przegrywasz? – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. I ja, i on, znaliśmy moją decyzję, co nie przeszkadzało mi w droczeniu się z nim.
– To jest szantaż – stwierdziłam. – A szantaże są bardzo w stylu tamtego Pottera. – Tu zmieniłam głos – "Puszczę cię, Evans, jak się ze mną umówisz" – powiedziałam to najbardziej wrednym głosem, na jaki było mnie stać.
– Aż tak wrednie brzmię? – Zapytał.
Zaśmiałam się perliście widząc jego minę.
– Wracając do tematu. Liczy się czy nie? – Uśmiechnął się flirciarsko.
Westchnęłam. Już myślałam, że zapomniał. Ja sama o tym zapomniałam.
– Nie, nie liczy się. A teraz mnie puść – powiedziałam najspokojniej jak mogłam, ale i tak nie byłam na niego zła. Poprawił mi humor.
– Za chwilę – powiedział z uśmiechem i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, musnął moje usta. Jego wargi były cudownie miękkie i ciepłe. Omotał mnie zapach jego perfum. Stałam tak sparaliżowana. Nic dziwnego – zaskoczył mnie. W jednej chwili się wyszarpnęłam i spojrzałam na niego ze zdezorientowaniem. On wyglądał na zdziwionego – najwidoczniej nie spodziewał się aż tak szybkiej mojej reakcji.
Chęć mordu.
Miałam chęć mordu w oczach.
I on to widział.
Już uśmiechnął się nonszalanacko i czekał na wybuch. A ja walczyłam ze sobą. Przegrać zakład i się w końcu uwolnić, czy przezwyciężyć chęć uduszenia go na miejscu. Wolałam wyzwania. Odetchnęłam dwa razy i spojrzałam na niego.
– Przegrałeś zakład – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
Ten wydął usta.
– Nieźle sobie radzisz – stwierdził z podziwem. – Normalnie bym już nie żył. – Uśmiechnął się zawadiacko. Wiedział, że mnie tym bardziej zdenerwuje.
– Dajesz mi spokój na miesiąc – stwierdziłam. – Dzisiaj mamy...
– Chwila, chwila – przerwał mi. – A czy ja zrobiłem coś, co robiłem wcześniej?! – Zapytał z oburzeniem.
– Nie, ale niewątpliwie zdenerwowało mnie to! – Odpowiedziałam. Jeszcze chwila, abym wybuchnęła.
– Nie było w zakładzie...
– Mieliśmy być dla siebie mili, mówić po imieniu i...
– No właśnie! – Krzyknął z triumfem. – Czy ja byłem dla ciebie niemiły? – Zapytał. – Bo ja odnoszę wrażenie, że było całkiem inaczej – powiedział przybliżając się do mnie. Zaczęłam się cofać.
– To było niemiłe wobec mnie! – Wykrzyknęłam oburzona po czym dodałam trochę ciszej – specjalnie to zrobiłeś ty...
– No śmiało – zachęcił mnie Potter. – Jedno słowo, a nie dość, że mogę znów się nie powstrzymywać od pytania o randkę, to na dodatek mam napisane wszystkie wypracowania. – Uśmiechnął się flirciarsko. Roześmiałam się. Do głowy wpadło mi przezwisko Pottera, które nadałyśmy mu z dziewczynami na drugim roku. Czas aby je poznał.
– Ty Wypłoszu! – Powiedziałam i znowu się zaśmiałam. On najwidoczniej czegoś takiego się nie spodziewał. Nie dość, że na niego nie nawrzeszczałam, to jeszcze się śmiałam.
– Wypłosz? To mnie uraziło! – Powiedział z udawanym smutkiem przykładając dłoń do serca. Jeszcze bardziej mnie rozśmieszył. – Dlaczego Wypłosz? – Zapytał z zainteresowaniem.
–To takie twoje przezwisko, które...dałyśmy ci...na drugim roku...z dziewczynami – wykrztusiłam, śmiejąc się.
Potter się zamyślił. W jednej sekundzie znalazł się przy mnie, a ja z przestrachem stwierdziłam, że stoję pod ścianą. Uśmiechnął się zawadiacko. – To może powtórka, skoro wprawiłem cię w taki dobry humor – wymruczał mi do ucha. Przeszły mnie dreszcze, ale nie dałam tego po sobie poznać.
– Daruj sobie – powiedziałam. – Widziałeś, że nie jesteś w stanie mnie zdenerwować i...
– Czy ty naprawdę myślałaś, że pocałowałem cię tylko przez zakład? – Zapytał podnosząc jedną brew.
– Ach, może jeszcze dlatego, żeby mieć zaliczoną każdą w szkole? Nie pomyślałam o tym, ale...– znowu poczułam jego usta na moich.
Cholera.
Tak cudownie całował. Jego miękkie wargi muskały moje usta, jego język wodził po nich. Zrób coś, zrób coś. Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i odepchnęłam go. Zbyt delikatnie, ale na tyle, by się odsunął.
– Co... Co ty robisz? – zapytałam patrząc na niego. – Specjalnie zająłeś mnie tą głupią gatką! – powiedziałam odkrywczo wytykając na niego oskarżycielsko palcem. – Powinnam od razu stąd iść! – Powiedziałam i ruszyłam przed siebie. Znowu poczułam jego dłoń. – Zostaw mnie! – Krzyknęłam.
Odwrócił mnie jednym ruchem do siebie i złapał w talii.
– Kocham cię – powiedział automatycznie, jakby wbrew swojej woli.
– Świetnie. A teraz mnie puść.
– Jak sobie życzysz.
Spojrzałam na niego z zamiarem uduszenia go na miejscu. Żeby tego było mało, po raz trzeci poczułam jego cudowne usta. Pocałunek był krótki. Za krótki. Merlinie?! Skąd ta myśl?!
– To był najwspanialszy prezent na święta, jaki kiedykolwiek dostałem – wyszeptał mi w usta. Odsunęłam się od niego. Było mi strasznie gorąco.
– Nie dostałeś – odparłam sucho. – Wziąłeś go sobie – powiedziałam i ruszyłam tunelem. Potter szedł za mną. Pewnie zastanawiał się dlaczego jego cudowne pocałunki nie odniosły sukcesu.
Zaraz, zaraz.
CUDOWNE?!
Niestety. Potterowi nie można było zarzucić, że źle całował, tak samo jak to, że był przystojny. Jeśli miałam być szczera, to całował najlepiej ze wszystkich moich poprzednich chłopaków. Pewnie też najlepiej w szkole. Wszystko robił najlepiej. Denerwować mnie też umiał najlepiej. Wszędzie NAJLEPIEJ. Powinien mieć przydomek Najlepszy.
Prychnęłam z irytacją. Musi się znaleźć ktoś lepszy w czymś od niego. Pomijając naukę, z którą sobie świetnie radzi nie ucząc się. Ale jestem pewna, że jeśli nikt by nie patrzył do książek, on też by się uczył NAJLEPIEJ.
W końcu wyjście.
Jak najszybciej wydostałam się z tunelu. W zamku było ciemno i prawdopodobnie już po ciszy nocnej.
Ruszyłam do Wieży Gryffindoru, nie zwracając uwagi na Pottera. Przeszłam przez portret i jak najszybciej weszłam po schodach prowadzących do dormitorium. Wparowałam do pokoju i od razu zamknęłam się w łazience. Spojrzałam w lustro. Usta opuchnięte. Delikatnie ich dotknęłam.
I z niezadowoleniem stwierdziłam, że podobały mi się pocałunki Jamesa Pottera.
Rozdział sprawdzony i poprawiony przy współpracy z Cathleen! Serdecznie dziękuję!
Cudowne! Aż się dziwię że nie ma komentarzy !
OdpowiedzUsuńcudne, cudowne! jak pocałunki Pottera! lecę czytać dalej! <3
OdpowiedzUsuńSłodki jezu! Znalazłam bloga dzisiaj i kurczę się zakochałam <3 Całujący James <3
OdpowiedzUsuńLecę dalej!
L.