Strony

1 lipca 2014

Rozdział 16.

– Ale dlaczego nieeee? – Syriusz desperacko zadał to samo pytanie siódmy raz.
– Bo nie. Bo to głupi pomysł. Bo się nie zgadzam. A, i kluczowy argument, bo nie – powiedział James tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Zgadzam się z Rogaczem – wtrącił Remus znad jakiejś opasłej księgi.
– A ty, Glizdogonie? – Zapytał z nadzieją w głosie Black i popatrzył na Petera. Ten podniósł wzrok, który wcześniej tkwił w czekoladzie i rozejrzał się po przyjaciołach. Powoli przełknął jedzenie. W tej chwili trzech Huncwotów wpatrywało się w pulchnego chłopaczka, który rzadko miał swoje zdanie.
– Yyy... – Zaczął swoją wypowiedź Peter. – No więc...– tu zerknął na Rogacza, który patrzył na niego z nadzieją, na Lupina, którego wzrok znów utkwiony był w książce, ale oczy mu się nie ruszały, a między brwiami pojawiła się drobna zmarszczka, i w końcu na Syriusza, którego szare,  chłodne tęczówki dokładnie śledziły każdy ruch, każdy oddech Petera. Pettigrew nienawidził, gdy Black tak przeszywał go spojrzeniem. Miał wrażenie, jakby tamten widział wszystko co on myśli. – No więc zgadzam się z Syriuszem – oznajmił na jednym wydechu Glizdogon, a Łapa krzyknął głośno "przegłosowany". Kilka osób popatrzyło się na czwórkę rozrabiaków z zaciekawieniem. W końcu wiadomość, że w czymś Wielka Czwórka Hogwartu nie miała takiego samego zdania i musieli robić jakieś głosowanie była dosyć ciekawym zjawiskiem.
– Zaraz, zaraz... – James zmarszczył brwi, a kilka go obserwujących dziewczyn, siedzących niedaleko, westchnęło. Potter odwrócił głowę w kierunku swoich wielbicielek, puścił im oczko, a następnie zwrócił się ponownie do kolegów. – Może chodźmy do dormitorium, żeby nikt nie podsłuchiwał. – Po tych słowach wstał i, ignorując mamrotanie Syriusza pod nosem, że w Hogwarcie i tak nic się nie ukryje, wspiął się po schodach. Pozostali Huncwoci chcąc nie chcąc opuścili swoje ulubione miejsce przy kominku w pokoju wspólnym. Gdy tylko drzwi męskiego dormitorium szóstego roku trzasnęły, Rogacz zaczął swój wywód:
– Po pierwsze, żaden przegłosowany. Pragnę przypomnieć, że za mną wstawia się oto wspaniały przyjaciel, mądry człowiek, który ma co prawda obniżoną samoocenę ze względu na pewien futerkowy problem, ale pracuję nad tym, i najlepszy prefekt, Remus Lunatyk Lupin. Więc jest remis. A dodajmy do tego, że to moje życie, moja decyzja i moja dziewczyna, to wy jesteście przegłosowani.
– Twoja dziewczyna! Właśnie! Czyli się zgadzasz! – Krzyknął triumfalnie Black.
– Nie – powiedział twardo James, patrząc wyzywająco na swojego najlepszego przyjaciela. Wiele razem przeszli i kochał go jak brata. W wielu też sprawach zgadzał się z nim, ale nie w tej. Pomysł Łapy był po prostu głupi. A skoro Huncwot, założyciel najsłynniejszej paczki rozrabiaków od wieków, stwierdzał, że jakiś pomysł jest głupi, musiało to oznaczać, że ten pomysł był idiotyczny.
– Ale dlaczeeego nieeee? – Zpytał błagalnym głosem Black, robiąc przy tym minę zbitego psa.
– Łapo, powtarzasz się – rzekł Potter, a widząc minę swojego przyjaciela, roześmiał się.  – Powiem ci, że dobrze ci wychodzi mina skrzywdzonego psa – stwierdził z szerokim uśmiechem. Black obruszył się na te słowa.
– Kurcze, James! Zapomniałbyś o tej przeklętej, rudej wiedźmie i zaczął żyć! Nie mogę patrzeć jak się marnujesz! Możesz mieć każdą! – Krzyknął Syriusz. James westchnął.
– Skoro każdą, to dlaczego nie mogę mieć jej? – Zapytał z przekąsem. Black się zmieszał.
– Zależy mi na tobie, James. Widzę co z tobą zrobiła ta chora ambicja zdobycia Evans. I nie pozwolę, rozumiesz, nie pozwolę, aby jakaś Pani Prefekt cię omotała! Musisz żyć! Możesz mieć, dobra, prawie każdą. Wiesz ile jest dziewczyn? Mnóstwo. I, specjalnie dla ciebie się poświęciłem, bo je policzyłem, wcale nie zostało siedemnaście dziewczyn. Wiedziałem, że coś schrzaniłeś przy liczeniu. Zostało około pięćdziesięciu dziewczyn takich w wiesz, w mniej więcej naszym wieku, które jeszcze nie zostały zdobyte. Co więcej. Znalazłem już dla ciebie jedną. Lora Deaf, ścigająca. Hufflepuff. Szósty rok. Ładna, mądra, wysportowana. Co ty na to? Jest świetna! I gdyby nie to, że zostawiłem ją dla ciebie, sam bym ją wziął! Pasujecie do siebie.
Syriusz skończył swój wywód, a wszyscy w dormitorium patrzyli na niego oniemiali. Rzadkością było, że słynny Casanova Hogwartu mówi cokolwiek o uczuciach. To co wyznał przed chwilą,  było co najmniej niemożliwe. A sam Black w myślach przeklinał siebie, że przyznał, ile  robił dla Rogacza. Ale nie mógł nic poradzić na to, że James był dla niego kimś bliskim. Błahostką było dla niego policzyć uczniów Hogwartu, czy znaleźć odpowiednią dziewczynę. Dla niego był gotowy umrzeć.
Potter popatrzył na Blacka, następnie zerknął nerwowo na Lupina. Być może Syriusz miał rację? Lily i tak go nie chciała. Nic na nią nie działało. Może miał znaleźć przy tym miłość swojego życia? Gdyby miał tak spróbować. Tyle razy to robił. Na piątym roku miał mnóstwo dziewczyn. Co się zmieniło? Jego stosunek do Lily. Ale właściwie, u niej i tak sprawa była przegrana.
– James, zastanów się jeszcze – powiedział Remus, widząc zmiany zachodzące na twarzy przyjaciela. Ale on już podjął decyzję. Popatrzył na Syriusza, który zrozumiał go bez słów. Kiwnął głową i podszedł do małego stoliczka stojącego pod oknem, gdzie leżał pusty kawałek pergaminu. Wyciągnął różdżkę i, po wypowiedzeniu magicznej formułki, tajnego hasła Huncwotów, sprawił, że na pergaminie zaczęły pojawiać się linie i litery. Mapa Huncwotów. Potter podszedł do przyjaciela i razem pochylili się nad mapą, szukając kropki opatrzonej nazwiskiem Lora Deaf. Przypadkowo wzrok Rogacza padł na dwa punkciki poruszające się po błoniach. I wtedy utwierdził się w przekonaniu, że plan Syriusza, do którego był przez ostatnie godziny przekonywany, był jak najbardziej dobrym wyjściem...


***


Szłam po błoniach w towarzystwie Mika i śmiałam się z jakiegoś dowcipu. Nie było tak źle. Właściwie, to Mika Taylora nawet dało się lubić. Co prawda nie zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, dlatego szybko zmienialiśmy temat. Ja, aby się nie kłócić i nie stracić kontroli nad sobą, on, bo... Właściwie nie wiedziałam, dlaczego on to robił. Prawdopodobnie z tego samego powodu co ja.
– A znasz to? Przychodzi czarodziej do hodowcy zwierząt i pyta "czy ma pan do sprzedania trzy psy?". A ten na to "mogę panu sprzedać trójgłowego psa. Właściwie to żadnej różnicy nie ma.".
Znowu zmusiłam się do śmiechu. Dowcip był głupi, a w normalnych okolicznościach bym się nie śmiała, ale teraz zależało mi na poprawieniu relacji z Mikiem.
– Skąd ty tyle tego znasz? – zapytałam.
– Większość słyszałem od Roberta, może pamiętasz. To mój przyjaciel. On czyta Kocioł Śmiechu, wiesz, taki magazyn – odpowiedział Krukon. Chwilę szliśmy w milczeniu. Śnieg trzeszczał pod moimi butami, a ja powoli stawałam się głodna.
– To... – Zatrzymałam się i chciałam powiedzieć "fajnie było, cześć" albo "już na mnie czas", ale to co zrobił Mike zupełnie mnie zaskoczyło.
Poczułam jego dłonie na mojej talii przyciągające do niego, a później jego usta.
Cholera.
Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony powstrzymywałam odruch wymiotny i chciałam jak najszybciej się od niego uwolnić. A z drugiej... Chciałam być przecież jego dziewczyną, a teraz nadarzyła się idealna okazja. Ale w związku, który sobie wyobrażałam, do jasnej Morgany, nie miało być pocałunków! Przezwyciężyłam się. Zanurzyłam dłonie w jego włosach i przyciągnęłam bliżej siebie. Z zamkniętymi oczami postanowiłam pomyśleć o czymś innym. Chłopak nie całował najgorzej. Prawdę mówiąc całował świetnie. Ale nie tak świetnie jak...
Cholera po raz drugi.
Skąd, do cholery po raz trzeci, w moich myślach wziął się Potter?
Całowałam się z Mikiem Taylorem, najprzystojniejszym Krukonem, kapitanem drużyny Ravenclawu, wysportowanym i utalentowanym, mądrym. Można by rzec, chodzący ideał. A właśnie wtedy, kiedy, jak już wspomniałam, z nim się całowałam, moje myśli zakrzątał nie kto inny, jak słynny James Potter. Wywal go stamtąd, Lily, myślałam. Nic. Powoli odsunęłam się od Mika. Popatrzyłam na jego zarumienioną od zimna twarz, przymknięte powieki. Słyszałam jego nierówny, przyspieszony oddech, który był zresztą taki sam jak mój.
– Czyli mam rozumieć, że jesteśmy już oficjalnie parą, Lily? – Zapytał, z nadal przymkniętymi powiekami i szelmowskim uśmiechem.
– Tak – odpowiedziałam, po czym zmusiłam się do uśmiechu. W rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu. Nagle zalała mnie fala wątpliwości. A co jeśli Mary miała rację? Była bardzo inteligentną czarownicą i często widziała rzeczy, które pozostają niezauważone przez innych. Miałam wrażenie, że popełniam błąd. Ale mój plan był genialny. To pewnie tylko chwilowe zwątpienie, które zaraz zniknie, myślałam.
– Idziemy na kolację? – Zaproponował Mike, a ja skinęłam głową. – I było się tak zgrywać? – Zapytał ze śmiechem Taylor.  – Od początku wiedziałem, że będziesz moja – dodał z uśmiechem, po czym objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Skwitowałam to milczeniem. Weszliśmy do zamku. Ciepłe powietrze od razu opatuliło nas od wejścia. Zapachy potraw wydobywały się z Wielkiej Sali. Powoli poszliśmy w tamtym kierunku. Kiedy weszliśmy, niektóre ciekawskie spojrzenia od razu powędrowały na nasze splecione dłonie. Raz po raz dało się słyszeć zawodzenia kolejnej zauroczonej Krukonki, która właśnie nas zauważyła. Taylor odprowadził mnie o stołu Gryfonów i pocałował w usta.
– Smacznego kochanie – powiedział jeszcze i, z  oszałamiającym uśmiechem, powędrował do swojego stołu. Westchnęłam i odwróciłam się w kierunku ławki. Tam czekały już na mnie dwie pary oczu uważnie obserwujący każdy mój ruch. Mary i Dorcas.
– Cześć – powiedziałam beztroskim tonem i usiadłam między nimi. Mary westchnęła i pokręciła głową, po czym zajęła się swoją sałatką. Doras natomiast pisnęła z radości i mocno mnie przytuliła. Akurat piłam herbatę i nie przewidziałam takiego jej zachowania. Zaczęłam się krztusić, a napój wylałam na siebie i ją. Chwilę potem sytuacja była opanowana, a Dorcas już trajkotała. Szczerze mówiąc, słuchałam jej trzy po trzy. Docierały do mnie pojedyncze słowa takie jak: tak się cieszę, wreszcie, szczęśliwa, wiedziałam, kolejna, druga, para.
– Zaraz, zaraz. Dorcas, o czym ty mówisz? – Zapytałam, marszcząc brwi.
– Och, to ty nie słyszałaś? – Spytała z wielkim zdziwieniem Dorcas, a ja pokręciłam głową. – Chwilę przed wami do sali wszedł James ze swoją nową dziewczyną – powiedziała.
Wzruszyłam ramionami i wzięłam do ust łyżkę zupy.
– Lora Deaf, ścigająca Puchonów – odezwała się Mary bezbarwnym tonem, z grymasem na twarzy. – Wysoka szatynka, niebieskie oczy, wysportowana.
Zmarszczyłam brwi.
– Mary, o co chodzi? Czyżbyś była zazdrosna o Pottera? – Zapytałam z delikatnym uśmiechem.
– Nie! – Krzyknęła gwałtownie Mary, a ja podskoczyłam w miejscu. Zresztą nie tylko ja. Kilka osób zwróciło się w naszą stronę chcąc zobaczyć, kto znowu został wyprowadzony z równowagi. Kątem oka dostrzegłam Huncwotów, patrzących na nas z równie wielkim zainteresowaniem. – Nie mogę pojąć, że dwoje, tak bardzo pasujących do siebie ludzi, ciągle się mija! Kiedy wreszcie zrozumiesz, że jesteście sobie przeznaczeni?! Tak bardzo do siebie pasujecie! – Wykrzyknęła rozhisteryzowana. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Mary odkąd pamiętałam była rozsądna, opanowana, i to ona zawsze mówiła, że nie należy przejmować się niczym, bo nie ma sytuacji bez wyjścia. Co więcej, Mary mówiła coraz głośniej i coraz więcej osób patrzyło na tę komedię. Ja za to oczy wlepione miałam w moją przyjaciółkę i siedziałam oniemiała. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
– Mam już tego dosyć! Ty nic nie widzisz, nie dajesz mu szans! On chce ciebie zastąpić co pewnie było pomysłem Blacka! Z twoim nastawieniem i Blackiem u jego boku nigdy nie będziecie razem! – Mary była bliska płaczu. Popadało to chyba w histerię. Większość uczniów na nią patrzyła. Nie było tak jednak w przypadku nauczycieli. Ci, jak gdyby nigdy nic, jedli, gawędzili i chichotali przy swoim stole. Profesor Dumbledore zarumienił się, przeżuwając kolorowego żelka, po tym, jak profesor Diss mu coś powiedział. Praktycznie nikt z grona pedagogicznego nie przejął się sytuacją panującą na sali. Ja tak. Mary najwyraźniej się rozkręcała. Wstała, wymachiwała rękoma i wpatrywała się dzikim wzrokiem. W kogo? We mnie.
Jej policzki poróżowiały z przejęcia, a ja miałam wrażenie, jakby długo dusiła w sobie te słowa.
– Jak tak można? Ja się pytam, JAK TAK MOŻNA!!! Dlaczego ty go tak nienawidzisz? Jest przystojny, wysportowany, mądry, utalentowany – krzyczała. Nie zważając na nic i ignorując zdębiałą Dorcas, która siedziała ze szklanką w ręku trzymając ją tuż przy ustach i wpatrującą się z przerażeniem w Mary, wstałam i złapałam ją za rękę.
– Mary – powiedziałam. Chciałam ją uspokoić. Bez skutku.
– Ja znam tę twoją gadkę na pamięć! Wiem, wiem, on jest chamski, arogancki, napuszony, i co tam jeszcze! – Miałam wrażenie, że Mary zaraz zacznie płakać. Musiałam coś zrobić, po pierwsze dla dobra mojej przyjaciółki, aby się kompletnie nie ośmieszyła przy całej szkole, a po drugie dla mojego dobra. Człowiek w napadzie histerii nie zważa na wszystko. Nie wiedziałzm, czy Mary kontroluje to co mówi, czy mówi wszystko co wie. Mogłaby zaraz wygadać rzeczy, o których tylko ona wiedziała, a których ja za żadne skarby, nie chciałabym wyjawić nikomu innemu. I nie chodziło tu tylko o mój ostatni plan w roli głównej z Mikiem Taylorem. Mary wiedziała również o pocałunku Pottera.
– Tak, tak. Chodzący ideał – powiedziałam z ironią. – Mary uspokój się. Chodźmy stąd – dodałam łagodnym tonem patrząc na nią błagalnie. Jednak Mary ani śniło się przestać.
– Ja tego nie rozumiem!!! – Zaczęła krzyczeć i tupać nogami jak małe dziecko, któremu rodzic odmówił kupna nowej zabawki. Pierwsze łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a ja nie miałam pojęcia co robić. Nie dałabym sobie rady samej wyprowadzić jej z Wielkiej Sali. Popatrzyłam na Dorcas, która najwidoczniej borykała się z takimi samymi myślami.
– Mary! Uspokój się. Nie masz na to wpływu! Niech sobie robią co chcą – powiedziała twardym tonem Dorcas. Mary znieruchomiała. Przez chwilę myślałam, że to pomogło. Wszyscy tak myśleli. Po chwili jednak dziewczyna zaczęła najnormalniej w świecie płakać.
– Mary. – Uklękłam przy niej i położyłam rękę na ramieniu. Mary, niczym mała dziewczynka, wyrwała ramię z mojego uścisku. Westchnęłam i popatrzyłam na nią ze współczuciem. Wiedziałam, że Mary chciała mojego dobra, ale nie miałam pojęcia, że aż tak zależało jej na Potterze. A jednak jej nastawienie i tak niczego nie zmieniało. Ktoś pogłaskał mnie po głowie. Spojrzałam się za siebie i wstałam, aby popatrzeć na Mika Taylora.
– Ja się tym zajmę – szepnął mi do ucha przechodząc obok i kucnął przy Mary. Wziął ją na ramiona i poszedł w kierunku wyjścia. Mary była już tak zapłakana i nieszczęśliwa, że nawet nie zauważyła, kto ją niesie. W przeciwnym razie na pewno zaczęłaby na nowo histeryzować. Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie, jakby zareagowała, gdyby zobaczyła jeszcze Mika. Już słyszałam piski Mary, która by wrzeszczała na nieświadomego niczego Taylora. Odetchnęłam z ulgą, gdy wielkie drzwi zamknęły się z łoskotem. Wszyscy odetchnęli. Usiadłam obok zszokowanej Dorcas.
– Co jej się stało? – Zdołała wykrztusić z siebie.
– A ja wiem? – Odparłam tonem wypranym z emocji i wzięłam ostatni łyk herbaty.


***
 

– Co ci strzeliło do głowy?! – Wparowałam do dormitorium, głośno trzaskając drzwiami.
– Nic – odburknęła Mary i zasłoniła kotary swojego łóżka.
– Nic? Nic?! Cała szkoła słuchała twoich wymysłów o tym jaką to ja i Potter bylibyśmy dobraną parą, a ty mi mówisz, że nic?! Zachowywałaś się co najmniej NIENORMALNIE!!! – Krzyknęłam. Wzięłam dwa głębokie wdechy. Pomogło. – Mary – zaczęłam. O wiele spokojniej. Ona z kolei musiała wyczuć różnicę, bo odsłoniła zasłony i niepewnie przez nie wyjrzała. Oczy miała czerwone od płaczu. Już wiedziałam, że żałuje.
– Lily – zaczęła łamiącym się tonem. – Ja cię na-naprawdę prze-przepraszam. – Szlochała Mary. Później rozkleiła się na dobre.
– Och, Mary. – Podeszłam do dziewczyny i mocno ją przytuliłam. Nie umiałam dłużej się na nią gniewać. Tym bardziej, że naprawdę tego żałowała. – No już. – Westchnęłam. – Za dużo nie narobiłaś, mogłaś o wiele więcej. – Uśmiechnęłam się pod nosem. –No, oprócz kolejnej sensacji. Wyobrażasz to sobie? Już jutro będą plotki o tym, że jesteś zazdrosna o Pottera, o tym, że nie możesz żyć bez Taylora... Różnie można interpretować twój wybuch.
Mary otarła oczy dłońmi i na mnie spojrzała.
– Głupio zrobiłam. Ale wiesz co? – Zapytała, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmieszek. – Dzięki temu dowiedziałam się jakim fajnym chłopakiem jest Mike. Może nie miałam racji? Myślałam, że pakujesz się w związek z kretynem, a tu okazuje się, że Taylor jest całkiem możliwy. A James...– westchnęła – nie wierzę, że ma dziewczynę.
Uśmiechnęłam się do Mary.
– Potter może robić sobie co chce. Nie powinno to obchodzić ani ciebie, ani mnie, ani nikogo innego. Nie zakażesz mu spotykać się z... Jak jej tam było?
– Lora Deaf.
– Właśnie, z Lorą Deaf. A co takiego zrobił Mike, że się do niego przekonałaś?
– Wystarczyło, że mnie uspokoił, a potem zaczął opowiadać jak on to się nie cieszy z tego, że w końcu jesteście razem. I tak zaczęła się rozmowa. Wiesz Lily? Chłopak jest naprawdę zakochany...
– Taaak. I konkursowo irytujący. Mógłby startować z Potterem w zawodach. Wiesz, jeśli bardzo się starasz, to można go nawet polubić. Jest okej, dopóki nie zacznie gadać o tym, jak on to zawsze wiedział, że będę jego. Ale wcześniej jakoś nie był tego taki pewien.
– A James był i jak mu to wyszło? – Zapytała Mary, a ja już myślałam, że znowu się rozpłacze.
Westchnęłam.
– No więc mówię, że są siebie warci – powiedziałam i wstałam z łóżka Mary. Przeszłam przez dormitorium i zamknęłam się w łazience. Miałam już dosyć tego ciężkiego dnia.




Rozdział sprawdzony i poprawiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz