Strony

11 lipca 2014

Rozdział 17.

     Lora Deaf była szczupłą dziewczyną, mającą całe metr sześćdziesiąt osiem wzrostu. Jej długie brązowe włosy opadały na plecy sięgając za łopatki. Ścigająca, bo takie stanowisko zajmowała w szkolnej drużynie Hufflepuffu, była lubianą osobą. Dopiero rok temu dostała się do ciasnego grona zawodników, przez co jej popularność wzrosła. Sama Lora o nią nie dbała. Wystarczyła jej jej wierna przyjaciółka – Amy Alton, blondwłosa młodsza siostra dwóch pałkarzy z Ravenclawu.
Lora właśnie przemierzała szkolne korytarze. Amy powinna pojawić się w bibliotece już godzinę temu. Nie przyszła. Zamkowe mury były opustoszałe. Nic dziwnego – dochodziła dziewiętnasta godzina. Większość uczniów o tej porze przesiadywała w pokojach wspólnych, Wielkiej Sali, dormitoriach, czy na szlabanach. Lora miała więc świetne warunki na szybki marsz – korytarze były puste. Jej obcasy mocno stukały o kamienną posadzkę. Deaf rzadko nosiła wysokie buty. Ale od pewnego czasu częściej. To jest, od ostatnich dwóch tygodni. Sama nie wiedziała, kiedy minął jej ten czas. Niektórzy mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą. Tak było w jej przypadku.
Odkąd pamiętała podziwiała Huncwotów. Przystojni, utalentowani, zabawni. Ideały. Co prawda Lora mówiąc Huncwoci miała na myśli tylko trzech chłopaków. Uważała, że każdy z nich jest wyjątkowy, a w jednym nawet skrycie się podkochiwała. Nie obnosiła się z tym jednak. Nie była jak te wszystkie upudrowane fanki piszczące na ich widok. Nawet kiedyś przyrzekła sobie, że jeśli kiedykolwiek James Potter zechciałby pójść z nią na randkę,  odmówiłaby. Wszystko jednak poszło w pioruny, gdy pewnego mroźnego dnia Syriusz Black zagadał właśnie do niej. Pojawiła się wtedy iskierka nadziei, że może jednak kiedyś będzie miała okazję spotkać się z szukającym Gryffindoru. I rzeczywiście, stało się tak. Lora nie wybaczyłaby sobie, gdyby zmarnowała taką szansę. Jej zauroczenie rozczochranym Gryfonem z roku na rok stawało się coraz silniejsze. Gdyby odmówiła, James Potter mógłby zrezygnować, tak czy nie? Nie było tajemnicą, że od dawna z nikim nie był. Mógłby mieć już dość uganiania się za dziewczynami. Ostatecznie Evans go wykończyła. Lorze pasował taki obrót spraw. Jej popularność jeszcze bardziej wzrosła, miała u boku chłopaka, za którym szalała i byli ze sobą już całe dwa tygodnie!
Deaf zawsze znała swoje atuty. Na pewno wyróżniała ją uroda. Wpływ na nią mógł mieć urok wili, który posiadała jej prababcia. Co prawda przez trzy pokolenia ten dar się nie ujawniał, ale Lora była pewna, że go odziedziczyła. Stukot obcasów powoli odbijał się echem w głąb zamku, ale ona nie zwracała na to uwagi. Minęła portret prowadzący do hogwarckiej kuchni i szybkim krokiem powędrowała w kierunku pokoju wspólnego Puchonów. Mało kto wiedział, gdzie się znajduje. Puchoni raczej dbali o to, aby było w nim jak najmniej gości. Jednak Lora przyprowadzała tam swojego chłopaka, który dziwnym trafem i tak już wcześniej wiedział, gdzie jest ów pokój. Podeszła do zabytkowej zbroi i uśmiechnęła się na jej widok. Do dziś pamiętała jaka była jej pierwsza reakcja, kiedy zobaczyła, że jakaś stara zbroja rusza się i mówi. Westchnęła na wspomnienie tamtych jakże lekkich i spokojnych czasów. Szczęśliwi ci, którzy żyli przed Voldemortem, pomyślała. I szczęśliwi ci, którzy będą żyć po nim, o ile ktoś zdoła go pokonać. Bo zaczynały pojawiać się plotki... Że Lord Voldemort był nieśmiertelny...


***

Cholera.
Cholera.
Cholera.
Nic innego nie przychodziło mu do głowy. No, oprócz Lily Evans. Jego myśli krążyły więc na zmianę od tych dwóch "tematów", jeśli tematami można nazwać to błędne koło, w którym utknął.
Cholera.
Ale Lily pięknie dziś wyglądała.
Cholera.
Zresztą Lily codziennie pięknie wyglądała.
Cholera.
A on nie mógł przestać myśleć o Lily.
Cholera.
Jej oczy były cudowne.
Cholera,
Cała Lily była cudo...
– DOŚĆ!!! – krzyknął James Potter, podrywając się z łóżka. Wziął dwa głębokie wdechy, wplatając przy tym swoje dłonie w roztrzepaną czuprynę. W tej chwili wyglądał jak szaleniec. Przymknął na chwilę oczy, ale nie mógł wyrzucić z głowy obrazu pewnej rudowłosej Gryfonki. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wszedł do łazienki, głośno zatrzaskując przy tym drzwi. Jego zdezorientowani koledzy popatrzyli po sobie, aby za chwilę przenieść wzrok na zamknięte wejście toalety.
– Czy on zwariował? – zapytał Syriusz z wysoko podniesionymi brwiami. Remus westchnął. Ostatnimi czasy Potter zaczynał coraz mniej kontrolować swoje emocje. Nie wskazywało to nic dobrego. Od początku wiedział, że pomysł Syriusza był głupi. Swój do swego. Black miał niesamowitą siłę przebicia. Czasami był tak przekonujący do swoich irracjonalnych pomysłów, że nawet on, Remus Lupin, szanowany przez uczniów i nauczycieli Huncwot (choć to praktycznie nieprawdopodobne), przyjaciel tej trójki rozrabiaków, miał wątpliwości co do swoich racji. Więc co się dziwić Jamesowi, który dał się tylko przekonać do pomysłu swojego najlepszego przyjaciela? Ostatecznie Rogacz pragnął być szczęśliwy. Ale Lupin wiedział, że James, choć próbował, nie będzie szczęśliwy bez Lily. Właściwie to on jako jedyny znał tę dwójkę na tyle dobrze, by stwierdzić, że wręcz idealnie do siebie pasują. No cóż... Lily ostatnio wyglądała na bardzo szczęśliwą w związku z Mikiem Taylorem, a to mówiło samo za siebie...


***


     James Potter stał z rękoma opartymi o umywalkę. Głowę miał spuszczoną. Zaraz jednak coś go naszło, że podniósł wzrok i spojrzał uważnie w lustro. Od dwóch tygodni, gdy tylko widział swoje odbicie, no może i nie tylko, zastanawiał się co ma ten przeklęty Taylor czego on nie ma. Jakby nie patrzeć on był przystojniejszy. On był wyżej na tej zakichanej liście stworzonej przez dziewczyny z Hogwartu, on był lepszym graczem quidditcha i lepszym kapitanem, bardziej utalentowany i mądrzejszy. Na Merlina! On go pobił w każdej konkurencji. Więc dlaczego Evans wolała Taylora?! 
Wszystko poszło nie tak. Od dwóch tygodni udawał szczęśliwy związek z niejaką Lorą Deaf. Nie mógł powiedzieć, dziewczyna była ładna, atrakcyjna i niczego właściwie jej nie brakowało. Dawniej na pewno by się nią zainteresował. A on widział, że Lorze zaczyna coraz bardziej zależeć. Nie chciał jej ranić. Od jakiegoś czasu jego psychika inaczej reagowała na sprawy związane z uczuciami. To znaczy, że w końcu wydoroślał? Że nie był już tym rozpieszczonym dzieciakiem, który uważał, że wszystko mu się należy? I to dzięki komu? Dzięki Evans.
Najlepszym rozwiązaniem tej beznadziejnej sytuacji byłoby, gdyby się zakochał. W Lorze. Znowu spojrzał w lustro i zaczął przypominać sobie postać swojej aktualnej dziewczyny. Miała lśniące, długie, brązowe włosy, idealną karnację, świetną figurę i te niebieskie oczy tak bardzo różniące się od tych zielonych. Były piękne. Błękitna otchłań, w której można utonąć, gdy nie będzie się zbyt ostrożnym. Ale nie widział w nich tych wszystkich iskierek złości. Tego mu brakowało. Zawsze był kimś uwielbianym, rozpieszczanym. Rodzice rzadko zwracali mu na coś uwagę. W końcu był oczkiem w głowie szanowanych w czarodziejskim świecie Dorei i Charlusa Potterów. W szkole był idolem chłopaków i marzeniem dziewczyn. A potem, na piątym roku, zobaczył . I miała tak jak inni mu ulegać i być na jego skinienie. Ale nie. To była nowość. Ktoś mu nie uległ, a słynny James Potter nie dostał tego czego chciał. Uśmiechnął się na wspomnienie tamtych myśli. Nie był zadowolony, to chyba oczywiste. Chociaż... Na jego twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech. Tak, on podświadomie chyba jednak był szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Przecież każdemu kiedyś znudziłoby się gdyby dostawał wszystkiego czego chce, prawda? Nie dało się tak żyć. Każdy wyznacza sobie konkretne cele, a że on takich nie miał, było mu coraz bardziej nudno. Wówczas coraz więcej psocił, co powodowało, że dostawał coraz więcej szlabanów. Szlabany coraz bardziej go nudziły, przez co było mu coraz bardziej nudno, przez co coraz więcej psocił, przez co dostawał coraz więcej szlabanów... Błędne koło. Dlatego tak bardzo zadowoliło go to, że w końcu osiągnął jakiś cel do którego miałby dążyć. Do czasu. Ponieważ panna Evans okazała się okropną jędzą i nie przepuściła okazji żeby mu nie dogadać na oczach uczniów szkoły. On też się odgryzał, a jego życie stawało się coraz bardziej urozmaicone. James westchnął. Nie mógł uwierzyć, że już od dwóch tygodni patrzy na Taylora, który na prawie każdej przerwie ją obejmuje. Nie mógł patrzeć na Mapę Huncwotów, gdzie po błoniach wciąż poruszały się dwa punkciki opatrzone ich nazwiskami. Nie chciał wyglądać przez okno, żeby nie zobaczyć całującej się pary tuż przy jeziorze. Był za to skazany na spędzanie czasu ze swoją piękną dziewczyną, po której widać było, że za nim szalała.


***

     Podobne myśli dręczyły pewnego czarnowłosego Ślizgona. Siedział na zielonej kanapie, która była już miejscami wytarta, a wzrok utkwiony miał w kominku, który wcale nie przypominał tych ciepłych domów ze szczęśliwymi rodzinami, z babciami w bujanych fotelach robiących na drutach, z miłą atmosferą. Co to, to nie. Ogień, choć parzący, był chłodny. W całym pomieszczeniu panowała taka aura. Mało kto z Domu Węża przebywał w pokoju wspólnym. Ślizgoni byli bardziej skryci, owiani jakąś mroczną tajemnicą. Dlatego najczęściej spędzali czas w swoich dormitoriach, jaskiniach sekretów. Gdyby teraz ktokolwiek wszedł do tego salonu, zapewne pomyślałby, że ktoś niedawno umarł. Cisza, drętwa cisza. Grobowe miny. No cóż, Severus Snape czuł się jakby ktoś mu umarł. Co prawda, już dawno pogodził się z myślą, że Lily nie będzie z nim. Co prawda, dopiero niedawno pogodził się z myślą, że Lily mu nie wybaczy. Ale jeszcze nie pogodził się z myślą, i nie wiedział czy kiedykolwiek się z nią pogodzi, że Lily będzie z kimś innym. Bo Lily była jego. Jego Lily.
Nie wiedział  kim jest ten palant, z którym chodzi. Nie, chociaż nie. Wiedział. Kapitan drużyny quidditcha. Kolejny dureń, który popisuje się tym, że umie utrzymać się na jakimś kijku. Krukon. A ci... Nie no. Niektórzy byli nawet nawet. Tak to już było. Niektórzy z Krukonów trzymali się ze Ślizgonami. Ale to nie zmieniało faktu, że akurat ten chłopak nie był dla Lily.
A który według ciebie jest, Severusie? – zapytał złośliwy głosik w jego głowie.
Z jeszcze większą determinacją obserwował liżące płomienie. Dobrze znał odpowiedź. Żaden. Albo on. On by o nią najlepiej zadbał. Jedyną dobrą stroną nowego chłopaka Lily było to... Że nie był Jamesem Potterem. Na twarzy Severusa pojawił się przerażający uśmiech satysfakcji. O jego uczuciach nikt nie wiedział. A Potter uganiał się za jego Lily od dawna i jawnie został upokorzony. A tylko upokorzenie Pottera dawało mu chorą satysfakcję.


***

     Siedziałam w bibliotece i kończyłam kolejny referat. Tego dnia już ostatni. Nareszcie miałam mieć trochę czasu dla siebie. Nie żeby coś, ale był wtorek, godzina dwudziesta. Miałam prawo mieć trochę wolnego czasu. Przymknęłam na chwilę oczy opierając się na siedzeniu i rozprostowałam nogi pod stołem. W moich myślach przewijała się wizja tak niedalekiego już dnia. Bowiem wielkimi krokami zbliżał się trzydziesty stycznia. I moje siedemnaste urodziny. Nie żebym się nie cieszyła. Bardzo się cieszyłam. Ale gdy pomyślałam jakie cudowne, magiczne dzieciństwo mnie spotkało robiło mi się przykro. Nie chciałam wkraczać w świat dorosłych. Wolałam być nadal małą Lily Evans przyjaźniącą się z ówczesnym Sevem i łakliwie słuchającą każdego słowa o świecie magii. Wtedy wszystko było prostsze. To inni się za mnie martwili. A ja? Żyć nie umierać. A jednak dopiero teraz do mnie dotarło, że nie skorzystałam z tego dzieciństwa. Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale trochę zazdrościłam Huncwotom, że się wyszaleli. Na dorosłość i odpowiedzialność jeszcze miał przyjść czas. A teraz za późno było na takie psoty. Nie korzystałam z przywileju dziecka pełną piersią, trudno. Czasu cofnąć nie mogłam.
– O czym myśli moja śliczna dziewczyna? – Usłyszałam tak dobrze mi już znany głos przy uchu. Jęknęłam w myślach. Tak, miałam się w nim zakochać. I nawet byłam już blisko. Serio. Na przykład bardzo lubiłam nasze wspólne, długie spacery po błoniach. Mike nie był taki zły. Ba! Przecież niektóre dziewczyny go wielbiły ponad życie! Sama zaczęłam dostrzegać wiele jego zalet. Uśmiechnęłam się i otworzyłam oczy.
– Myślę jak bardzo nie wykorzystałam dzieciństwa – powiedziałam i westchnęłam. W tym czasie Mike przysiadł się do mnie i uważnie zlustrował mnie wzrokiem.
–To znaczy? – zapytał, a ja odczytałam z jego miny, że kompletnie nie rozumie o co mi chodzi.
– Nieważne – stwierdziłam i machnęłam ręką. Wzięłam pióro do ręki i, myśląc nad tym jakieś dwie minuty, zakończyłam ostatecznie mój referat.
– No nic – rzucił Mike, jakby moje wcześniejsze słowa nie miały miejsca. – Ty mi lepiej powiedz, czy zgodzisz się, abym cię porwał na twoje urodziny gdzieś w odosobnienie? – zapytał z szelmowskim uśmiechem. Przygryzłam dolną wargę. Co mi szkodzi? A nuż się zakocham.
– Zależy, na jak długo miałbyś mnie porwać – zaczęłam z pokrętnym uśmieszkiem.
Mike uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– No... Powiedzmy... Do północy – powiedział, a ja na te słowa zaśmiałam się perliście.
– Tak jak w Kopciuszku? – zapytałam ze śmiechem.
– Yyy... – Zdezorientowanie Mika było tak widoczne, że zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. No tak, jego wychowywali czarodzieje i nie znał mugolskich baśni. Zaraz przy nas była już pani Pince, która wyglądała na co najmniej wściekłą.
– Wy-no-cha! To nie jest miejsce na randkowanie! – szeptała gorączkowo, by nie przeszkadzać innym czytającym. Na nic się to zdało, bo ja i Mike byliśmy parą, o której lubili rozmawiać hogwarczycy i wszyscy bez wyjątku byli teraz wpatrzeni w tę komiczną scenę.
– Jasne, psze pani – powiedział Mike z szelmowskim uśmiechem i wstał z miejsca. Wziął moją torbę na ramię i popatrzył na mnie wyczekująco. Wzruszyłam ramionami i przeszłam obok niego udając się w kierunku wyjścia. Zignorowałam grupkę dziewczyn, które siedząc przy stoliku uważnie obserwowały każdy mój ruch. Kiedy tylko drzwi od biblioteki trzasnęły oparłam się o nie i odetchnęłam z ulgą.
– Ta kobieta ma coś z głową – odezwał się Mike przybierając taką samą pozę jak ja. – Przecież nie byliśmy tak głośno!
– Pani Pince to nic. Widziałeś te dziewczyny, które jakby czekały na okazję, aby mnie udusić? – zapytałam.
– Kochanie, musisz przyzwyczaić się, że chodzisz z najbardziej pożądanym chłopakiem Hogwartu i prawie wszystkie dziewczyny ci zazdroszczą – odparł Mike takim tonem, jakby to było coś oczywistego, a zaraz potem mnie pocałował. Przemilczałam kwestię tego, że najbardziej pożądanymi chłopakami byli Potter i Black. Mike był dopiero na szóstym miejscu w tej klasyfikacji. I na pewno prawie wszystkie dziewczyny mi nie zazdrościły, nie żeby mi to przeszkadzało. Większość z nich tych, które były jawnymi fankami jakiegoś chłopaka, należały do fun clubu Potter&Black.
Chrząknięcie.
Delikatnie oderwałam się od ust Mika. On też to usłyszał. W tej samej chwili, gdy ja wychyliłam się zza Mika, Taylor odwrócił się i spojrzał, kto nam przeszkodził. Zobaczyłam jak zawsze bladą twarz Remusa z niewielkim zmieszaniem na twarzy.
– Nie żeby coś... Ale chciałbym wejść do biblioteki. – Uśmiechnął się ,a mnie od razu zrobiło się cieplej na sercu. Brakowało mi go. Odeszłam od drzwi i uśmiechnęłam się do Lupina, który jeszcze poruszył ustami wypowiadając bezgłośnie słowo, które od razu zrozumiałam.
DYŻUR
No tak! Dzisiaj to ja z Remusem patrolowaliśmy korytarze. Uśmiechnęłam się w podzięce do chłopaka i odwróciłam się za siebie zmierzając do Wieży Gryfonów całkowicie zapominając o Miku, który stał na korytarzu z moją torbą na ramieniu i oniemiały wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał jeden z Huncwotów.
– Lily! – Usłyszałam desperacki krzyk mojego chłopaka, a później odgłos biegu.
– O co chodzi? – zapytałam, odwracając się na pięcie.
– A torba? – zapytał Mike z nutką oburzenia w głosie.
– No tak! – Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Zaraz potem wyciągnęłam ją po moją własność.
– A buziak na pożegnanie? – dodał Mike z miną dziecka, które prosi o nową zabawkę.
– Już dostałeś. – Zaśmiałam się, po czym wyrwałam mu torbę i pobiegłam do Wieży Gryfonów.

***

– Amy, co się stało? – zapytała łagodnym głosem. Już się nauczyła, że w takich przypadkach należy zachować delikatność i ostrożność.
– Nic, nic. Idź sobie do tego swojego Jamesa i jego przyjaciół – wyłkała ledwo Alton, głowę wciąż trzymając ciasno przy poduszce.
– Och, Amy...


***

– Cześć Lily. – To pierwsze co usłyszałam w ciemnym zamkowym korytarzu. Zdyszany Remus właśnie do mnie dołączył, ale ja, niespodziewająca się tego, podskoczyłam w miejscu.
– Remusie! Mógłbyś mnie nie straszyć? – zapytałam i, nie czekając na odpowiedź, ruszyłam przed siebie.
Lupin wyjął różdżkę i wypowiadając ciche Lumos wyciągnął rękę. Westchnęłam. Dawno z nim nie rozmawiałam. Nie wiedziałam też jak nastawiony był do Mika. Znając Remusa – neutralnie. Znając jego kumpli – źle. Tak więc podsumowując na pewno było tak, jak zawsze: Remusowi nie za bardzo podobał się mój związek z Taylorem, ale nie chciał mi prawił kazań i mówić jaką to ja z Potterem bylibyśmy udaną parą.
– Wyglądasz na szczęśliwą – zagadnął Remus uważnie mi się przyglądając. – Przynajmniej tobie się udaje.
– Nie rozumiem – odparłam ostrożnie.
– No proszę cię. Z naszego rocznika tylko ty teraz jesteś naprawdę szczęśliwa.
– Jak to? – zapytałam ogłupiała, coraz mniej wiedząc do czego zmierza Remus. Znałam go od dawna i akurat jedno o nim wiedziałam: Lupin nie zaczynał tematu bez powodu. Zawsze miał jakiś cel. Nieważne czy chciał mu coś uświadomić, czy przemówić do rozsądku.
– No... Ja nie jestem w związku, Peter i Mary też. Syriusz bawi się dziewczynami i na pierwszy rzut oka jest zadowolony ze swojego życia, ale kto go tam wie, czy tak jest naprawdę. Myślę, że u Dorcas jest podobna sytuacja jak u Łapy...
– No a Potter? – zapytałam olśniewająco. – Zapomniałeś o Potterze i o Alice!
Remus zaśmiał się cicho.
– James padł ofiarą kolejnego pomysłu Syriusza, który miał go uszczęśliwić. Uwierz mi, choć bardzo chce, Rogacz nic nie czuje do uroczej panny Deaf – odpowiedział zjadliwie Remus. W życiu nie słyszałam u niego takiego tonu. I po co mi to mówił? – A Alice... Nie słyszałaś? Alice już nie jest z Frankiem – odparł Remus, uważnie obserwując moja reakcję. Stanęłam jak wryta. Że co? Dlaczego Alice mi nic nie powiedziała? I jak w ogóle to się stało? Przecież oni tak do siebie pasowali! Świata poza sobą nie widzieli! Spojrzałam na Remusa szeroko otwartymi oczami. Ten stał obok mnie i był wyraźnie zdziwiony moją reakcją. Pewnie myślał, że już o tym słyszałam.
– Żartujesz – wydusiłam tylko szeptem, ale w ciszy, na korytarzu, bez problemu było mnie słychać.
– To ty nie wiedziałaś? – zapytał, ale ledwo to usłyszałam. Biegłam w stronę Wieży Gryffindoru, a całą drogę nie dawały mi spokoju kolejne pytania. Jak? Kiedy? Dlaczego? I dlaczego ja o tym nie wiedziałam? Czy dziewczyny wiedziały? Och, na pewno. Teraz nabrały sensu te wszystkie porozumiewawcze spojrzenia, które wymieniały przez kilka ostatnich dni. W takim razie nikt z nas nie był szczęśliwy. Ani ja, ani nikt. Świetnie, nie ma co. Tylko teraz każdy myślał, że u mnie lepiej być nie może. Z zewnątrz musiało to cudownie wyglądać: ładna, mądra, miała przyjaciół, świetnego chłopaka, żyjącą rodzinę. Super hiper. Szkoda tylko, że moje przyjaciółki miały przede mnę sekrety, siostra mnie nienawidziła, do mojego chłopaka się zmuszałam, a mądra byłam, bo siedziałam całymi dniami w bibliotece. Została kwestia urody, ale to już było względne. Jednemu się podobałam, innemu nie. Więc podsumowując moje życie było usłane różami – ale tylko postronnego obserwatora.
– Skrzeloziele – wydyszałam Grubej Damie, a ta, nie pytając o nic, jak najszybciej odsunęła przejście. Wparowałam do pokoju wspólnego. Było już późno, a w pomieszczeniu siedziała tylko trójka Huncwotów zapewne czekających na swojego przyjaciela. Czułam na sobie ich uważne spojrzenia.
– Już się skończył dyżur? – Usłyszałam jeszcze pełen zdziwienia głos Blacka.
– Zamilcz – powiedziałam ostro. Zdziwiłam tym nie tylko ich, ale i siebie. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w dormitorium. Chciałam dowiedzieć się, czy to prawda. Ignorując trójkę chłopaków, którzy patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami, wbiegłam po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Wparowałam do dormitorium, gdzie panowała zupełnie inna aura. Otwarte okno było przyczyną zimnego, orzeźwiającego powietrza, pogaszone światła idealnie eksponowały jasno świecący księżyc na czarnym niebie.
Rozejrzałam się po pokoju. Dorcas i Alice spały. Za to Mary, tradycyjnie, siedziała w tych ciemnościach na swoim łóżku i czesała włosy.
– Mary? – zapytałam szeptem, po czym podeszłam do jej łóżka i usiadłam obok niej. Mary popatrzyła na mnie swoimi szarymi oczami, a mnie przeszło dziwne uczucie. Przygryzłam wargę. – Czy – wzięłam oddech – czy ty wiedziałaś o... Alice? – zapytałam. Oczy Mary jakby złagodniały. Pokiwała twierdząco głową, a na moim policzku pojawiła się jedna łza. Nawet nie o związek Alice. Chłopak przyszedł, chłopak poszedł. Alice znajdzie sobie kogoś innego. Chodziło o to, że mi nic nie powiedziała. Czułam się okropnie. – Jak? Jak mogłam tego nie zauważyć? – zapytałam słabym tonem.
Mary westchnęła. Wyciągnęła rękę i jednym zdecydowanym ruchem zaciągnęła kotarę. Zaraz potem przytuliła się do mnie i zaczęła swój szeptany wywód, jakby delikatnie tłumaczyła coś małemu dziecku.
– Lily, wiesz... Alice było strasznie głupio. Kiedy zerwała z Frankiem jakby się obudziła. Dowiedziała się, że chodzisz z Taylorem. Oczywiście, nie znała prawdziwej przyczyny. Myślała, że się poważnie zakochałaś, a ona to przegapiła. Nie chciała zawracać ci głowy swoimi sprawami. Miałam ci powiedzieć, ale ciągle nie miałaś czasu. Sprawa jest świeża, z soboty. A mamy wtorek. A właściwie... – tu Mary spojrzała na zegarek, który zawsze nosiła na ręce – środę.
– To znaczy... Że to Alice zerwała z Frankiem? – zapytałam ogłupiała. Mary westchnęła po raz drugi.
– Wiesz... Jak dla mnie poszło o totalną głupotę. Obydwoje byli wściekli...
     Wszyscy powoli opuszczali Wielką Salę. No, może nie wszyscy. Co prawda kolacja się kończyła, ale przy stołach siedzieli jeszcze ci, którzy albo przed chwilą wparowali tu, by zdążyć cokolwiek przekąsić przed snem, albo dusze towarzystwa. Tak było i w przypadku Gryfonów. Przy jednym końcu stołu siedziało kilkoro czwartorocznych, którzy gawędzili w najlepsze, a przy drugim śmiało się i dokazywało ośmioro uczniów z szóstego roku. 
– A wiecie... Brat Franka, Algie, tak śmiesznie się śmieje! – Zachichotała po raz kolejny Alice. Gdyby ktoś ich obserwował, pomyślałby pewnie, że musieli opróżnić spore zapasy Ognistej Whisky.
– Och, nie tak śmiesznie, jak twoja mamusia, kochanie – powiedział z uśmiechem Frank. James przygryzł delikatnie wargę, żeby się nie roześmiać. Jego myśli i tak zajmowała rudowłosa Gryfonka, której nie było przy stole. Zastanawiał się, czy teraz jest z  NIM.
Lora mocniej wtuliła się w jego bok. O tak, bardzo odpowiadało jej towarzystwo Huncwotów, Franka, a nawet przyjaciółek Evans. Zupełnie zapomniała o pewnej blondynce, która siedziała między swoimi braćmi opowiadającymi jej dowcipy i wpatrywała się ze smutkiem w swoją przyjaciółkę.
– Masz coś do mojej mamusi? – zapytała z uśmiechem Alice. Zapewne traktowała to jako żart.
– No wiesz... Mogłaby trochę schudnąć, ale tak poza tym... – Nie dokończył, bo Alice, która wcześniej siedziała wtulona w jego bok, gwałtownie się od niego odsunęła. W oczach nie można było już dostrzec tak niedawnej jeszcze wesołości.
– Schudnąć? – zapytała, podnosząc wysoko brwi. Frank uśmiechnął się delikatnie, pewnie nie przewidując co mogą wywołać jego następne słowa. Syriusz już wiedział. I już na jego twarzy pojawił się arogancki uśmieszek. Czekał na wybuch. Zaraz będzie zabawa.
– No tak. Trochę ćwiczeń, jakaś dieta. Wiesz, mam wrażenie, że ty też trochę przytyłaś... Może byście razem... – I tym razem nie dokończył, bo Thomas wstała odstawiając głośno szklankę na stół. 
– Stary, może lepiej nie kończ – wtrącił się James. Frank stłumił w sobie śmiech. Jak te kobiety nie umieją przyjąć krytyki! Alice mu ciągle coś wypominała, a gdy przyszło co do czego i on stwierdzał tylko FAKTY, jego dziewczyna już się obraża! Bawiło go to nastawienie. Do czasu...
– UWAŻASZ...– zaczęła Alice, cedząc każde słowo. – ŻE JESTEM GRUBA? – dokończyła podniesionym głosem. Przy stole Gryfonów zapadła cisza. Pozostali uczniowie w Sali z ciekawością spojrzeli w tamtą stronę, chcąc posłuchać kolejnych wiadomości. Akurat przy stole Gryfonów zawsze najwięcej się działo, a wydarzenia te miały później podłoże do plotek przewijających się po korytarzach Hogwartu. Ostatecznie o wybuchu Mary MacDonald, spokojnej Gryfonki, było jeszcze głośno tydzień po nim.
Nie no, co ty wygadujesz! Mówię tylko, że w tamtym semestrze byłaś szczuplejsza stwierdził Frank, biorąc do ust szklankę z sokiem. Potter schował twarz w dłoniach, Black przeciągle gwizdnął, a Remus wciągnął powietrze. Oni wiedzieli, co będzie.
Ach, tak! To znaczy, że ci się nie podobam? Mogłam się tego domyślić, że będziesz wolał takie dziwadła jak TWOJA matka! krzyknęła już czerwona ze złości Alice. Rogacz podniósł głowę i spojrzał z przerażeniem na Syriusza. Obydwoje skinęli w tym samym czasie głowami. Trzeba było już jak najszybciej to zakończyć.
Loro, może pójdziesz gdzieś z Alice, Mary i Dor? zapytał Potter, patrząc na Deaf.
A gdzie niby... Lora nie dokończyła.
– Może do łazienki? desperacko ciągnął James, próbując sprawić, że jego dziewczyna pojmie aluzję. 
Tak! podłapał Black. Musicie poprawić makijaż, bo wszystkie wyglądacie jak klauny dokończył z miną znawcy.
Wszystkie cztery? zapytała Lora z wysoko podniesionymi brwiami. Po dłuższej chwili załapała o co chodzi. Och, jasne, kochanie – szybko stwierdziła i pocałowała Jamesa w usta. Mary skrzywiła się na ten widok. Alice i Frank natomiast coraz bardziej się rozkręcali.
Uważasz, że moja matka jest dziwna?! – krzyczał Longbottom.
O! Mami synuś się odezwał! Alice zaczęła śmiać się jak szaleniec. Tak! A kto normalny nosi kapelusz z wypchanym ptakiem? zapytała histerycznie Thomas.
A kto normalny kupuje taki kapelusz na prezent? – zawołał bezradnie Frank.
Mary i Dorcas wstrzymały oddechy. Czuły punkt. Alice sama nie była przekonana do tego prezentu.
Widzisz? Miałam czuja, że z twoją matką jest coś nie tak! krzyknęła Alice teraz już bez cienia uśmiechu. Nawet dobrze się stało! I tak przecież, po ukończeniu Hogwartu ty byś był daleko, wolny jak ptak, a ja bym tu tkwiła i łudziła się, że na mnie poczekasz! 
Sugerujesz, że cię zdradzam?!
– Pewnie mógłbyś, gdybyśmy byli daleko od siebie! Wszyscy mówią, że związki na odległość się nie sprawdzają!
Nie ufasz mi! krzyknął oskarżycielsko Frank wytykając Alice palcem.  Związek bez zaufania nie ma sensu!
W takim razie już ze sobą nie jesteśmy! krzyknęła Thomas i, ku zdziwieniu wszystkich, wybiegła z płaczem z Wielkiej Sali. Mary i Dorcas od razu popędziły za przyjaciółką. Frank stał nadal w tym samym miejscu, nie do końca jeszcze rozumiejąc co się wydarzyło.
Ja... Ja chyba też tam pójdę powiedziała cicho Lora.
Idź, idź. – James machnął lekceważąco ręką.
Uuu, stary zaczął Syriusz. – No przynajmniej znowu jesteś wolny!
Remus i James popatrzyli na niego z niedowierzaniem.

To... To nawet ta Lora ją pocieszała? Ledwo z siebie wykrztusiłam. Nie mogłam w to uwierzyć. Że jakaś nowa dziewczyna Pottera pocieszała moją przyjaciółkę. Niech sobie bierze Pottera. Niech się zadaje z Huncwotami. Ale niech trzyma się z dala od moich przyjaciółek! Mary westchnęła.
Tak, dołączyła do mnie i Dorcas i też ją pocieszała. Jeśli cię to rozchmurzy, ja i Dor za nią nie przepadamy...
A Alice? zapytałam, domyślając się odpowiedzi.
A z Alice się... Bardzo polubiły powiedziała cicho Mary.
No cóż... Lora była z nią w tym trudnym momencie, w przeciwieństwie do mnie stwierdziłam tonem wypranym z emocji. Muszę to jakoś naprawić...
Może... Może w twoje urodziny? zapytała niepewnie Mary. To idealna okazja.
Wstrzymałam oddech. Co prawda Mike mnie zaprosił, ale jeszcze mu nie odpowiedziałam. A przyjaźń z Alice ceniłam bardziej niż jakiegoś tam Mika Taylora.


 

Rozdział sprawdzony i poprawiony.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Alice i Frank zerwali?? Tym to mnie zaskoczyłaś, myślałam że oni już będą razem bez żadnych komplikacji. No ale i tak wiem że będą razem :3 Nie mogę się doczekać aż Lily zerwie z tym Taylorem. Czekam z niecierpliwością na nn ^^
    Pozdrowionka :P
    G.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje! Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji na: dzieci-nefilim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam wszystkie rozdziały. I powiem tak, całościowo opowiadanie bardzo mi się podoba. Tylko jedna rzecz, która mnie razi w wielu opowiadaniach to, to że Potter i Black wyrywają wszystkie dziewczyny w szkole, no oprócz tych najmłodszych. Myślę, że w wyobraźni pani Rowling to tak nie wyglądało, ale jak wiadomo to opowiadanie FF. Fajnie opisujesz rozmowy Lily i Jamesa, bardzo lubię twojego Remusa, cóż nawet Black czasami powie coś mądrego. Rozdział w którym Black martwił się o zdrowie Rogacza, BARDZO mi się podobał. Tak jak i te dwa ostatnie rozdziały. Można wyłapać trochę błędów, ale nie są one rażące. Aa i uwielbiam Mary, ten fragment jak w końcu próbowała przemówić do Lily, był po prostu świetny! Czekam na następny rozdział, mam nadzieję, że opowiadanie będzie się rozwijać :) Oczywiście wiadomo w jakim kierunku- Lily i James razem! Tak, jestem zachłanna, chciałabym żeby zaraz byli razem, a to dopiero początek opowiadania. No nic, życzę miłych wakacji i czekam na rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej:) Fajnie że są jeszcze ludzie którzy piszą o Lily i Jamesie i huncwotach:)
    Zabieram się do czytania:)

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com - jeśli chcesz wpadnij, i napisz co myślisz o nowym rozdziale:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń