d

d

23 maja 2014

Rozdział 2.

     Nadeszła sobota. Lubiłam weekendy. Mogłam wtedy odetchnąć po tygodniu trudnych zadań i ciężkich obowiązkach prefekta. Wszystkie referaty napisałam w piątek – taki już miałam zwyczaj, że odrabiałam lekcje tego samego dnia, którego zostały zadane. A na szóstym roku mieliśmy mnóstwo czasu między zajęciami. Położyłam się na łóżku i zaczęłam myśleć co by dzisiaj robić. Hagrida odwiedziłam już chyba z dziesięć razy w tym tygodniu – i nie, nie przesadziłam – naprawdę mi się nudziło. List do rodziców też był wysłany. Zaczęłam rozglądać się po dormitorium i mój wzrok padł na Mary i Dorcas, które uważnie mi się przypatrywały.
– O co chodzi? – Zapytałam trochę zdezorientowana.
– Nic, nic. To co robimy? – Zapaliła się Dorcas.
– No nie wiem jak wy, ale ja muszę napisać referat dla McGonagall.– Zaczęła Mary.
– Ja już mam wszystko odrobione – Wyszczerzyłam zęby. – No, ale, przecież mogę wam pomóc i tak nie mam nic lepszego do roboty.
– Tak? To wy sobie piszcie te referaty, a ja pójdę na łowy – Zatarła ręce Dorcas.
Westchnęłam.
– Kto tym razem?
– Ben Rideway, siódmy rok, Hufflepuff. – Wyrecytowała Meadowes.
– Ten blondyn? – Zapiszczała Mary.
– Tak, tak, właśnie ten. To cześć!
– Eh, czy ona nigdy się nie zmieni? – Zapytałam już nieco znudzona ciągłymi podbojami mojej przyjaciółki.
– Myślę, że musi się zakochać. Wtedy na pewno się zmieni. – Odparła z przekonaniem Mary.
– Być może. A twój referat na nas czeka – Uśmiechnęłam się do przyjaciółki i wskoczyłam na łóżko obok niej.



***



     Ostatnio każdy mój weekend był taki sam czyli po prostu nudny. Kolejny tydzień się zaczął. Szłam właśnie na śniadanie z Dorcas. Dotarłyśmy do Wielkiej Sali i zajęłyśmy miejsca. Nałożyłam sobie jajecznicę.
– Och! To okropne! –Stwierdziła Dorcas zza jakiejś gazety. – Och, to jest naprawdę okropne! Nie no to jest przeokro...
– Możesz mi powiedzieć, Dorcas, co jest takie okropne? – zapytałam zniecierpliwiona.
– No popatrz! – Powiedziała i pokazała mi tygodnik Czarownica.
Nieudane czary, czyli efekty źle wypowiedzianych zaklęć, które zostawiły ślad? Serio?
– Och! Patrz jakie to okropne!
– Powtarzasz się...
– Patrz na tę dziewczynę! – Zignorowała moje wcześniejsze słowa Dorcas. – Jak wyglądała przed, o proszę, a jak teraz po małym czary mary! Chciała tylko zmienić kolor włosów, ale tak skomplikowała zaklęcie, że wygląda okropnie i uzdrowiciele nie mogą wymyślić przeciwzaklęcia, ani nawet eliksiru!
– Tak, tak, Dorcas, ale mnie to za bardzo nie interesuje. Mogła pójść do fryzjera albo...
– Fryzjera? Czy to coś związanego z frytkami?
– Wiesz, to taki mugolski... A zresztą nieważne. 
– Jaką w ogóle mamy teraz lekcję?
– Och, najpierw wróżbiarstwo, później transmuta...
– Ok. To może lepiej już chodźmy, co? – Przerwała mi kolejny raz Dorcas.
– Taa, nie ma to jak wysłuchać do końca przyja... – Zaczęłam znowu.
– To idziemy. Patrz tam stoi ten Ben, o którym mówiłam – Wskazała palcem na chłopaka stojącego przy drzwiach.
– Tak! Chodźmy! Może masz coś jeszcze do powiedzenia, co? Bo bym przynajmniej wiedziała, żeby nie rozpoczynać długich wypowie...
– To idziemy!


***



     Wrzesień minął błyskawicznie. Nim się obejrzałam był już październik. Siedziałam właśnie na kolacji, zajadałam się sałatką i słuchałam wywodów Dorcas o kolorach lakierów do paznokci, kiedy do stołu podeszła profesor McGonagall.
– Panie Potter, chciałabym panu przypomnieć, że musi pan, w ciągu nadchodzących dwóch tygodni, zrobić nabór do drużyny quidditcha. Zajęłam boisko na wtorkowe popołudnie.
– Yyyy... Wtorek popołudniu, tak pani profesor? Bo widzi pani, mam wtedy szlaban u Slughorna. –  Wyszczerzył zęby Potter.
– Kolejny szlaban? Potter, który to już w tym semestrze? Minął dopiero miesiąc, a ty już dostałeś pięć! Nawet twój ojciec miał ich mniej!
–Tak, pobiłem z Syriuszem jego rekordy z każdego roku, więc w tym też muszę wygrać. – Uśmiechnął się huncwocko, a ja wywróciłam oczami.
– Zakładasz się ze swoim ojcem o liczbę szlabanów?
– Taa Evans, a co? Może chciałabyś się dołączyć do zawodów?
Prychnęłam.
– Wybacz, ale z ludźmi, na takim poziomie intelektualnym jak ty, się nie zakładam.
– DOŚĆ! – Krzyknęła McGonagall, a ja i Potter podskoczyliśmy na miejscach. Już zapomnieliśmy o obecności profesorki. Ktoś obok zaczął krztusić się jedzeniem. – Nie obchodzą mnie wasze prywatne kłótnie. Potter, porozmawiam z profesorem Slughornem, aby wyjątkowo przełożył szlaban, ale pilnuj się następnym razem. Poinformuj wszystkich, że we wtorek popołudniu jest nabór, bo za dwa tygodnie w sobotę jest pierwszy mecz z Ravenclawem – powiedziała i odeszła zostawiając krztuszącego się sokiem dyniowym Pottera.
– Czy... Czy ona powiedziała za dwa tygodnie? Na Merlina! Mamy za mało czasu!
– Och, nie panikuj, Potter. Przecież mamy w drużynie najlepszego szukającego wszech czasów. Nie możemy przegrać – stwierdziłam z ironią.
– Miło, że cenisz moje umiejętności, Evans, ale drużyna quidditcha nie składa się z samego szukającego. Dla twojej wiadomości, jeżeli obrońca nie będzie dobry albo będą źli ścigający – tu Syriusz niespokojnie się poruszył – i... Łapo, ty przecież zostajesz w drużynie! Jesteś świetny! No to, szukający nic nie pomoże, Evans. Jeżeli znicz się szybko nie pokaże...
– Znam zasady quidditcha, Potter – warknęłam zirytowana.
– Naprawdę? Wiesz, zawsze możemy podyskutować o quidditchu, jeżeli tak cię to interesuje, na przykład na randce, co ty na to? – Potter uśmiechnął się zawadiacko.
– Daj spokój stary, bo jeszcze coś ci zrobi i nici z naboru do drużyny...– wtrącił się Black.
– Dobra, dobra, to w takim razie...
– Idziemy spać Rogaczu, pamiętasz? Lunio na nas czeka...– Black popatrzył na Pottera znacząco.
– Och, jak mógłbym zapomnieć. – Uśmiechnął się Potter i razem z Blackiem i Peterem wyszedł z Wielkiej Sali.
– Nie uważasz, że zachowywali się teraz co najmniej dziwnie? – zapytałam Dorcas.
Wzruszyła ramionami.
– To w końcu jak myślisz: różowy czy fuksja?
– Co?
– No lakier! Do tej nowej sukienki! Ma być różowy czy fuksja?
– Ach, oczywiście, że fuksja – wzruszyłam ramionami.
– A może amarantowy, co?



***



     Minęły kolejne tygodnie. I to całkiem normalnie. Ja zbierałam dla Gryffindoru kolejne punkty, Huncwoci je tracili, słyszałam codziennie co najmniej trzy "Evans, umówisz się ze mną?, Potter codziennie słyszał ode mnie co najmniej trzydzieści trzy "Spadaj, Potter!", aż w końcu nadeszła upragniona przez wszystkich sobota. Dlaczego upragniona? No cóż, Mecz Gryffindor kontra Ravenclaw. I to nie jakiś tam mecz. Zawsze drużyna Gryfonów była świetna – to fakt. Od kiedy do drużyny dołączył Potter, każdy mecz był dla nas wygranym. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby szukający innej drużyny złapał szybciej znicza.
      A teraz najlepszy szukający od wieków został kapitanem drużyny. Każdy był ciekaw, jaką taktykę zastosuje. Nikt nie krył się z zainteresowaniem, a żeby tego było mało – treningi drużyny Gryfonów były zamknięte – nikt z zewnątrz nie mógł oglądać zawodników. Krążyły różne pogłoski co do składu jaki wybrał Potter. A były to osoby, których jeszcze nikt nigdy nie widział w akcji, bowiem ze starego składu zostały tylko trzy osoby – Potter jako szukający, Black jako ścigający i Marlena McKinnon jako ścigająca z siódmego roku. Tym większe było podekscytowanie meczem. 
     Właśnie jadłam owsiankę, kiedy do Wielkiej Sali weszła drużyna Gryffindoru. Co tu dużo mówić – tylko Potter wyglądał normalnie. Reszta była blada i nic nie chciała jeść.
– Macie natychmiast coś zjeść! I mówię to jako wasz kapitan! – Krzyknął Potter. 
     Gracze, chcąc nie chcąc, zaczęli sobie nakładać jedzenie. Byłam pod wrażeniem tego, jaki Rozczochraniec ma wpływ na tych ludzi. Oczywiście, krążyły pogłoski jakim to on jest kapitanem, że dobrze umie wszystkich zorganizować, najlepszy kapitan wszech czasów, bla bla bla, ale zawsze krążą plotki przed pierwszymi meczami nowych kapitanów drużyn. Zobaczymy na boisku "jakim to on jest kapitanem". Na razie widać, że drużyna słucha tylko jego, mimo że przyjaciele zawodników też próbowali wmusić jedzenie w sportowców.
– Dobra! Drużyno, za dziesięć minut w szatni! Za pół godziny zaczynamy mecz! – Zawołał Potter i razem z Blackiem udali się w stronę wyjścia. Reszta zawodników też wstała – jedli bardzo niechętnie i ucieszyli się na wzmiankę o wyjściu do szatni. Co tu dużo mówić – wyglądali jakby mieli iść na ścięcie. Co prawda większość to byli nowi gracze, którzy jeszcze nigdy nie grali meczu. 
     Wielka Sala powoli pustoszała – za dwadzieścia minut miał się rozpocząć pierwszy w tym sezonie mecz. Drużyna Ravenclawu wyglądała na spiętą. Oni również wstawili nowych graczy.
– Idziesz?– zapytała mnie Mary.
– A nie czekamy na Dorcas i Alice?
– Och, Alice jest z Frankiem, a Dorcas poszła z jakimś Conradem.
– O, to już nie Ben?
– Coś ty! Ona już po Benie miała trzech chłopaków! To co idziesz? Bo zajmą nam wszystkie dobre miejsca.
– Och! Jasne, jasne, już idę.
     Wyszłyśmy z Wielkiej Sali, a potem opuściłyśmy zamek. Było jeszcze słonecznie, aczkolwiek chłodnawo. Zajęłyśmy sobie miejsca i czekałyśmy na rozpoczęcie meczu. Wkrótce trybuny zapełniły się łakomymi spojrzeniami uczniów Hogwartu, czekających na wrażenia.
– WITAM WSZYSTKICH NA PIERWSZYM W TYM SEZONIE MECZU QUIDDITCHA! – Krzyknął komentator Edgar Willson. Lubiłam Edgara, zawsze miał dobry humor i był bardzo miły. Był na piątym roku Hufflepuffu. – DZIŚ ZMIERZĄ SIĘ DWIE MOCNE DRUŻYNY, PIERWSZA TO GRYFFINDOR, KTÓRA ZDOBYŁA JUŻ CZTERY PUCHARY QUIDDITCHA POD RZĄD, A TO DZIĘKI ICH WSPANIAŁEMU SZUKAJĄCEMU JAMESOWI POTTEROWI! – W tym miejscu zaczęły się piski fanek Pottera. – TAK, TAK, NIKT NIE WIE JAK DOBRĄ POTTER MA DRUŻYNĘ. JEŻELI WIERZYĆ PLOTKOM, DRUŻYNA JEST ŚWIETNA, A ZNAJĄC POTTERA, DRUŻYNA JEST NAJLEPSZA NA ŚWIECIE! CO DO RAVENCLAWU, RÓWNIEŻ ŚWIETNA DRUŻYNA, ROK TEMU WALCZYŁA O PUCHAR QUIDDITCHA Z GRYFFINDOREM, NO ALE MAJĄC POTTERA ZA SZUKAJĄCEGO NIKT NIE MOŻE WYGRAĆ Z DOMEM LWA! ACZKOLWIEK W TYM ROKU KAPITAN MIKE TAYLOR ZMIENIŁ SZUKAJĄCEGO. ZOBACZYMY KTO OKAŻE SIĘ LEPSZY, CHOĆ ZNAJĄC POTTERA... DOBRA JUŻ PANI PROFESOR. TROCHĘ SIĘ ROZGADAŁEM. O! JUŻ WCHODZĄ! DRUŻYNA RAVENCLAWU: MIKE TAYLOR JAKO KAPITAN I ŚCIGAJĄCY, PÓŹNIEJ GREGORY LAW JAKO OBROŃCA, BRACIA JOHN I JOHNATAN ALTON JAKO PAŁKARZE, ŚCIGAJĄCY: GARRY HAMLES  I ROBERT WEST ORAZ NOWY SZUKAJĄCY,  A RACZEJ SZUKAJĄCA, CAMILA DORNBORN!
    OK, OK, ALE TO NIE NA TĄ DRUŻYNĘ WSZYSCY CZEKALI, O NIE. TERAZ DRUŻYNA GRYFONÓW, A TO JEST JAMES POTTER JAKO NAJLEPSZY SZUKAJĄCY WSZECH CZASÓW I KAPITAN DRUŻYNY, ŚCIGAJĄCY: SYRIUSZ BLACK, MARLENA MCKINNON I ANNA WELBORN, PAŁKARZE: CLARK HANNES I AARON THICK ORAZ OBROŃCA FRED FRESCOWELL! KAPITANOWIE PODAJĄ SOBIE RĘCE. NA MIOTŁY. PANI HOOCH WYPUSZCZA PIŁKI I... RUSZYLI!
      Nie mogłam napatrzeć się na grę. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak zgranej drużyny. Plotki to była jedna setna w porównaniu z tym co zrobił Potter z zawodnikami. Nie znałam się za dobrze na quidditchu, a widziałam, że drużyna jest przygotowana doskonale. Wszyscy wyglądali jakby czytali sobie w myślach. Byli idealnie przygotowani – mało tego wyglądało na to, że Potter przewidział każdy ruch przeciwnika. Obrońca zachowywał się jakby wiedział o każdym ataku, których było mało, bo to nasi najczęściej mieli kafla.
– WIELKIE NIEBA! MERLINIE! CZY WY TEŻ WIDZICIE, CO POTTER POWYRABIAŁ Z TYMI LUDŹMI?! PRZECIEŻ TEN MANEWR BYŁ NA MISTRZOSTWACH W QUIDDITCHU ROK TEMU! IRLANDCZYKOM PRAWIE SIĘ NIE UDAŁ, A DRUŻYNIE JAMESA WYSZŁO TO DOSKONALE! DODATKOWO FRESCOWELL WIE KIEDY GDZIE SIĘ USTAWIĆ I NIE PUŚCIŁ NA RAZIE ANI JEDNEGO GOLA! ZA TO GRYFFINDOR PROWADZI JUŻ 90-0!
– O! CZYŻBY DORNBORN ZOBACZYŁA ZNICZA? POTTER! DLACZEGO ON STOI W MIEJSCU?! ZARAZ? CZY ON WŁAŚNIE NIE RUSZYŁ W PRZECIWNĄ STRONĘ? PROSZĘ PAŃSTWA! POTTER PĘDZI JAK SZALONY ZA ZNICZEM, ALE  ŻEBY TEGO BYŁO MAŁO DORNBORN GONI ZNICZA NA DRUGIEJ STRONIE BOISKA! CO JEST? CAMILA SIĘ OBEJRZAŁA... WSZYSTKO JASNE! PRÓBOWAŁA ZMYLIĆ POTTERA, ALE TEN JEST UODPORNIONY NA TAKIE SZTUCZKI. NIE Z TYM SZUKAJĄCYM TAKIE NUMERY, CAMILO! O, A TYM CZASEM BLACK RZUCIŁ KOLEJNEGO GOLA! JUŻ JEST 100-0! ALE WIDOWNIA I TAK OGLĄDA POTTERA, KTÓRY... TAAAK!!! POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! PROSZĘ PAŃSTWA, TAK O TO Z WYNIKIEM 250 DO 0 DLA GRYFONÓW KOŃCZYMY DZISIEJSZY MECZ! HUFFLEPUFF I SLYTHERIN MAJĄ SIĘ CZEGO BAĆ, BOWIEM DRUŻYNA POTTERA JEST PRZYGOTOWANA NA SKALĘ ŚWIATOWĄ! PLOTKI TO BYŁ PIKUŚ W PORÓWNANIU Z TYM, CO DZISIAJ ZOBACZYLIŚMY! PROFESOR MCGONAGALL! ŚWIETNY WYBÓR KAPITANA! JAMES! ŚWIETNY WYBÓR DRUŻYNY! NIE OD DZIŚ WIADOMO, ŻE MASZ WIELKI TALENT DO QUIDDITCHA, ALE ŻEBY ROBIĆ TAKIE CUDA?
     Ale już mało kto słuchał Edgara. Wszyscy popędzili do Wieży Gryffindoru (niosąc Pottera) na imprezę.




Rozdział sprawdzony i poprawiony przy współpracy z Cathleen! Serdecznie dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz