d

d

1 sierpnia 2014

Rozdział 18.

– Już się skończył dyżur? – zapytał ze zdziwieniem Syriusz.
– Zamilcz – powiedziała ostro Lily i wbiegła na schody prowadzące do dormitoriów. Syriusz i James popatrzyli na siebie. Peter natomiast, nic nie zauważając, przeżuwał kęsa jakiegoś mugolskiego batonika z paczki przysłanej od swojej babci.
– Co jej się stało? – zapytał ze zdziwieniem Black.
– A ja wiem? – Potter wzruszył ramionami, siląc się na obojętny ton. Spojrzał na zegarek. – Ale dyżur się jeszcze nie skończył.
– I Evans tak po prostu zostawiła Lunia? To nie w jej stylu – stwierdził pewnie Syriusz.
– Jakoś mnie to nie interesuje – powiedział James przekonującym tonem.
– Rany, wiesz jak blisko ci do perfekcji? Gdybym cię nie znał tak dobrze jak cię znam i gdybym nie wiedział o czym myślisz, a wiem, bo tak dobrze cię znam, to bym się nabrał. – Black się wyszczerzył.
– Stary, idź się połóż, bo z tego co mówiłeś zrozumiałem jeden wielki bełkot – rzucił Rogacz.
– A teraz myślisz tak: Merlinie! Co się musiało stać, że Evans wparowała taka zła do Wieży Gryfonów?! – zaskrzeczał Black.
– Po pierwsze dam ci dobrą radę. Jeśli chciałbyś kiedykolwiek zostać aktorem, stanowczo ci tego odradzam w imieniu wszystkich, którzy nie chcą widzieć twoich wysiłków, a uwierz mi, że nie chcą. A po drugie, to było bez Merlinie – odpowiedział James próbując się nie uśmiechnąć. – Musisz jeszcze nad tym popracować.
– Ha! Czyli jednak! – wykrzyknął triumfalnie Syriusz.
– Jednak, jednak – zaczął przedrzeźniać go Potter.
– Wiedziałem!
– Wiedziałem.
– Ej!
– Ej.
– Chłopaki dajcie już spokój.
Syriusz i James spojrzeli za siebie. Przez portret Grubej Damy właśnie przeszedł nie kto inny, jak Remus Lupin. Usiadł na najbliższym fotelu i przymknął oczy. Na jego zmęczonej, bladej twarzy można było dojrzeć kilka małych zmarszczek.
– Co się stało Evans? – wyparował Black. Lupin otworzył ze zdziwienia oczy i spojrzał na Łapę jak na wariata.
– Wiesz, byłbyś chyba ostatnią osobą, którą podejrzewałbym, że będzie o to pytać.
Black na te słowa szeroko się wyszczerzył.
– Wiesz, Rogacz udaje, że go to nic nie obchodzi, a Petera naprawdę to nic nie obchodzi, a że wiem, że któregoś z tych dwóch od środka zżera ciekawość, to pomyślałem, że się poświęcę.
– Wielkie dzięki stary! Normalnie uratowałeś Peterowi życie – zironizował Potter.
– Nie po raz pierwszy i nie ostatni. – Black machnął lekceważąco ręką i utkwił swoje lodowate spojrzenie w Lupinie. Ten westchnął.
– Dowiedziała się o zerwaniu Alice z Frankiem.
James zmarszczył brwi.
– Ona była wściekła. Nie mogło chodzić tylko o to.
– Chyba jednak tylko o to – powiedział Remus znów przymykając oczy. – Dotknęło ją to, że nic nie wiedziała.
– No, gdyby nie siedziała ciągle z tym Taylorem, to dużo więcej by wiedziała – skwitował Potter.
– Tak? – Uśmiechnął się Remus, nie otwierając oczu. – I nadal twierdzisz, że nie obchodzi cię ich związek?
– Oczywiście, że nie! A co miałoby mnie obchodzić w ich związku?! W ogóle ta dyskusja robi się głupia – stwierdził Potter widząc, że Black już otwiera usta, aby coś powiedzieć. – Dobranoc.
– Idziesz już spać, James? – zapytał z udawanym przerażeniem Syriusz, chcąc sparodiować słodki głosik Lory.
– Tak, kotku – odparł równie piskliwie Rogacz, a później, po chwili namysłu dodał – znaczy piesku.
Black z niesamowitą zwinnością wstał i już był gotów rzucić się na Pottera, ale ten przewidując jego reakcję, wskoczył na schody i chwilę potem był już na górze. Można było jeszcze usłyszeć śmiech Rogacza i "ja ci dam piesku!" Blacka, który ruszył za nim w pogoń.
Remus uśmiechnął się, dalej siedząc w fotelu z przymkniętymi oczami. Kochał tych wariatów jak rodzonych braci. I codziennie dziękował losowi, że zesłał mu takich przyjaciół.


***

      Obudziłam się wcześnie rano. Coś nie dawało mi spokoju. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Że nie pamiętam czegoś ważnego. Mętlik w głowie. Moje myśli wędrowały od jednego do drugiego i trzeciego wydarzenia z życia. Nie mogłam ich uporządkować. A sen nie chciał nadejść. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że coś się stanie dzisiejszego dnia. Głowa rozbolała mnie od natłoku myśli i już byłam pewna, że nie usnę. Nie było szans. Przewróciłam się na drugi bok.
Nic z tego.
Powoli usiadłam i przetarłam oczy ziewając. Po cichu rozsunęłam kotary i spojrzałam na zegarek stojący na szafce nocnej. Czwarta nad ranem. Świetnie. W myślach próbowałam przypomnieć sobie jaki dziś był dzień. Nie mogłam. Pomyślmy, wczoraj była środa, czy piątek? A może niedziela? Wzruszyłam ramionami w myślach odnotowując, że gdy tylko wyjdę z łazienki muszę o to zapytać Mary. Albo Dorcas. Albo Alice. Wzięłam ciepły prysznic, który wcale mi nie pomógł. Czułam się jeszcze bardziej ociężale. Co robić? Chciałam jak najbardziej przedłużyć mój pobyt w toalecie. Gdy się wyszykowałam zerknęłam w lustro. Miało to trwać co najmniej minutę. Patrzę: rude włosy, zielone, podkrążone oczy. Blada cera. Musiałam nie spać wczoraj do późna. Co oznaczało, że albo siedziałam do nocy nad lekcjami, albo miałam dyżur. Pomyślałam  chwilę. Jeśli wariant a, musiał być wczoraj dzień roboczy, jeśli wariant b, to... Na dyżury i tak nie było reguły, więc utknęłam w martwym punkcie. Poperfumowałam się i wyszłam powoli z łazienki. Zerknęłam na zegarek i zamrugałam kilkakrotnie. Nie było jeszcze piątej! Zmarszczyłam brwi, myśląc nad moim dzisiejszym samopoczuciem. Postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza – może by mi pomogło. Bez zbędnego szmeru podeszłam do okna. Niech chociaż dziewczyny się wyśpią. Uchyliłam je, ale zaraz potem stwierdziłam, że to za mała dawka tlenu. Otworzyłam je na oścież. Pełną piersią zaczerpnęłam świeżego powietrza i powoli je wypuściłam. Tego mi było trzeba. Rozejrzałam się po pokoju. Nic nie miałam tu do roboty. Wzruszyłam ramionami. Trudno. Postanowiłam pójść więc do pokoju wspólnego. Przynajmniej ugrzałabym się przed kominkiem, co akurat było mi w tej chwili potrzebne. Cicho wyszłam z dormitorium i zeszłam po schodach. Pokój wspólny jak zawsze wyglądał bardzo przytulnie. Barwy czerwieni i złota, w połączeniu z płonącym ogniem w kominku i miękkimi fotelami, dawały atmosferę domu. Kiedyś zastanawiałam się, jak wygląda salon Ślizgonów. Kiedyś, czyli za czasów mojej przyjaźni z Severusem. Myślałam o tym, czy u nich też jest tak przytulnie, chociaż taka wizja wydawała się mało prawdopodobna. Usiadłam wygodnie w fotelu i pomyślałam jakby przyjemnie było napić się gorącego kakao. Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojej mamy, która zawsze, gdy byłam mała i budziłam się z krzykiem w nocy, robiła mi ten napój. Patrzyłam w płomienie, które były takie tajemnicze. Na świecie było coraz gorzej. A ludzie tacy jak ja i moja rodzina zaczynali coraz mniej znaczyć. Ułożyłam się jeszcze wygodniej i przymknęłam powieki. Pomyślałam o ludziach, których znałam. Co by było gdyby Mary umarła? Potrząsnęłam głową. Nie mogłam tak myśleć. A Dorcas? Zagryzłam wargę. O wiele łatwiej byłoby mi wyobrazić sobie śmierć kogoś mniej bliskiego. Pomyślałam o takim Blacku. Co bym czuła? Wyobraziłam sobie pogrzeb, ciało w trumnie martwego, ale, jak zawsze, wyglądającego nonszalancko i przystojnie Blacka z ułożonymi włosami (serio?). W pierwszym rzędzie staliby pewnie Potter, Remus i Pettigrew. Rodzina Blacka  nawet by się nie pofatygowała, to jasne. Jakby wyglądało życie w Hogwarcie? Ooo... Pomyślałam, że o wiele spokojniej. Zaczęłam zastanawiać się, czy Huncwoci nadal byliby Huncwotami, gdyby zabrakło jednego z nich. Co by wtedy czuli? Oczywiście, cierpieliby... Czy byliby skłonni poświęcić życie za drugiego? W głowie pojawiła mi się wizja listopadowego wypadku Pottera.
– To moja wina. Moja wina, Merlinie! Ty się zaraz wykrwawisz!
– Spokojnie, Łapo, nic mi nie jest. To tylko małe zadrapanie. I to nie jest twoja wina!
– Gdybyś mnie nie ratował...
– To byś już nie żył! Daj spokój, mnie się nic poważnego nie stało, a ty żyjesz. 


Nic poważnego. Akurat. Miał rozszarpaną rękę, cały był we krwi i mówił, że nic mu nie jest. Ale wtedy dopiero dotarło do mnie, jak Huncwoci musieli na sobie polegać i wzajemnie ufać. Potter uratował życie Blackowi. W  tej chwili uświadomiłam sobie, że mało kto znał tak naprawdę słynnych rozrabiaków Hogwartu. Zmarszczyłam brwi przypominając sobie piosenkę Tiary Przydziału. Czyż ona nie śpiewała, że uczniów Gryffindoru wyróżnia męstwo i do wyczynów ochota? Czy to by znaczyło, że Potter był przykładem ideału Gryfona?




***

– Coś kiepsko dziś wyglądasz – powiedziała piąty raz Mary. Siedziałyśmy w Wielkiej Sali. Było kilka minut po ósmej i na śniadanie stawili się tylko nieliczni. Mary zeszła o siódmej do pokoju wspólnego i znalazła mnie śpiącą. Po tym jak mnie obudziła, obydwie stwierdziłyśmy, że pójdziemy coś zjeść.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Serioooo? Mam wrażenie, że zaraz pęknie mi głowa, boli mnie gardło, nie mogę się skupić i właściwie nic z wczoraj nie pamiętam, może dlatego, że tak boli mnie głowa, mam sińce pod oczami, a ty mi mówisz, że kiepsko wyglądam?
Mary westchnęła.
– Zjesz i zaprowadzam cię do Pomfrey – powiedziała, a widząc, że już otwieram usta, aby zaprotestować, dodała – bez dyskusji.
Wzruszyłam ramionami. Czułam się tak źle, że nawet jeśli byłby dzień roboczy chyba poszłabym do Pomfrey. A właśnie...
– Mary! Jaki dziś mamy dzień?
Mary zmarszczyła brwi.
– A o co chodzi? – zapytała. Spojrzałam na nią ogłupiała. Czy musiało o coś chodzić, jeśli ktoś chciał wiedzieć jaki był dzień?
– Cholera, to jakaś tajemnica? – zareagowałam może zbyt gwałtownie. Chwilę potem się opanowałam i ciągnęłam już spokojnym tonem. – Chcę po prostu wiedzieć, czy są dzisiaj lekcje i jaki jest dzień tygodnia. Czy jest w tym jakiś problem? – dokończyłam, Mary się zmieszała. 
– Yyy... No nie. Dzisiaj jest poniedziałek. Tak, są lekcje, ale ty wyglądasz tak, że nie martw się, każdy nauczyciel uwierzy ci, że źle się czujesz.
– Świetnie – powiedziałam i wstałam od stołu. Nie miałam ochoty na jedzenie. – To idę.
– Idę z tobą – powiedziała szybko Mary i już była przy mnie.
– Nie wierzysz mi, że tam pójdę, tak? – zapytałam aż za dobrze znając podejrzliwość Mary.
– Ależ skąd. Ale mogłoby ci się przytrafić coś takiego, że niespecjalnie nie trafiłabyś do Skrzydła Szpitalnego i... – widząc moją minę, westchnęła. – Tak, znam ciebie aż za dobrze i jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że znalazłabyś po drodze milion powodów, aby nie iść do Pomfrey.
– Aha – odparłam mało inteligentnie. Tak naprawdę już w ogóle jej nie słuchałam. Błądziłam we własnym oceanie myśli jednym uchem słuchając, a drugim wypuszczając jej codzienną gadaninę. Nim się obejrzałam stałyśmy już przed wielkimi drzwiami, za którymi znajdowało się białe królestwo pani Pomfrey.
– Dlaczego tak stoimy? – Usłyszałam głos Mary zza moich pleców. Podskoczyłam przestraszona.
– C-co? – wyjąkałam się kompletnie zdezorientowana.
– Stoisz przed tymi drzwiami od dobrych pięciu minut i gapisz się na nie. Nie żeby coś., ale ja muszę iść dzisiaj na zajęcia i wybacz, ale nie mam czasu na oglądanie sobie szpitalnych drzwi – powiedziała ironicznym głosem Mary, po czym ominęła mnie i pchnęła drzwi. Weszłam za nią powolnym krokiem i aż przymrużyłam oczy. Biel była jeszcze bardziej oślepiająca niż pamiętałam. Od tej jasności zakręciło mi się w głowie i to aż tak, że usiadłam na najbliższym łóżku. Od razu przy mnie, nie wiadomo skąd, znalazła się pani Pomfrey.
– Wielkie nieba! Jak ty wyglądasz?! – zawołała i, nie czekając na moją reakcję, przywołała różdżką kilka flakoników z eliksirami uzdrawiającymi. – Coś ty robiła? To mi wygląda na trytonią grypę.
– Trytonia grypa? Nie ma czegoś takiego – ledwo wykrztusiłam. Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze.
– Panno Evans! Czyżby pani chciała podważyć moją wiedzę w dziedzinie magomedycyny? I może i pani o niej nie słyszała, bo to nowa choroba, ale ostatnio jest coraz więcej na nią chorych, a bardzo łatwo się zarazić. Ale proszę się nie martwić, dwa, trzy dni i będzie pani całkowicie zdrowa.
– Dwa, trzy dni? – zapytałam, ale zamiast mojego normalnego głosu, usłyszałam jedno wielkie chrypnięcie.
– Tak, tak, właśnie – powiedziała pani Pomfrey i wcisnęła mi do ręki mały flakonik z niebieskim płynem. Wypij to. Co prawda w smaku może nie przypominać czekoladowych żab, ale i tak istnieją gorsze leki. Uwierz mi, słońce – dodała, po czym poszła w drugi koniec sali do jakiegoś małego płaczącego chłopczyka. Pewnie pierwszoroczniak. Popatrzyłam na płyn i nieznacznie się skrzywiłam. Mary uśmiechnęła się zachęcająco, a ja, jednym ruchem, przechyliłam flakonik wypijając eliksir. Najpierw poczułam palący żar w gardle. Nie minęła minuta, a ktoś włożył mi do ręki kolejną buteleczkę. Zdążyłam usłyszeć jeszcze "wypij i to". Chwilę potem, po przełknięciu żółtego płynu, zapadłam w sen.


***

     To nie była jego sprawa. To nie była jego sprawa. Prawie wariował! Kończyła się druga lekcja w tym dniu, transmutacja. A Lily Evans nadal się nie pojawiła. Znał ją doskonale i wiedział, że ona by nie opuściła lekcji z byle powodu. I choć tak bardzo chciał się tym nie przejmować, nie myśleć o tym, nie mógł. Do głowy przychodziły mu coraz gorsze wizje. Lily Evans siedząca gdzieś z Taylorem. Lily Evans więziona u Ślizgonów. Snape przetrzymujący Lily Evans. Akurat z tych wszystkich okropnych scen wolałby już, żeby siedziała zdrowa i bezpieczna z Taylorem. Popatrzył niespokojnie na Syriusza, który, zachowywał pokerową twarz. Black wpatrywał się w niego, jedną ręką pokazując jakiś ruch różdżką, a ustami mamrocząc jedno słowo. Po chwili Rogacz zrozumiał, co przyjaciel chciał mu przekazać. Mapa. Mapa Huncwotów. Wpadł na to już wcześniej, ale mapa była w dormitorium. A on chciałby wiedzieć tu i teraz co się dzieje z Lily. Postanowił jednak nie popadać w paranoję, o ile już tego nie zrobił, i po zakończeniu lekcji pójść sprawdzić na ich genialnym wynalazku, gdzie się podziewa jego nieprzewidywalna złośnica.
Czy on pomyślał jego?
Uśmiechnął się na wspomnienie tej dziewczyny. Jakaś nieświadoma tego pani prefekt zajmowała jego myśli, co było marzeniem sporej liczby dziewczyn.
– Więc właśnie o tym napiszecie referat. Czekam na wasze prace do czwartku – zakończyła profesor McGonagall. Potter podniósł głowę i spojrzał pytająco na Syriusza. Ten pokręcił głową wzruszając ramionami.
– To o czym mamy napisać referat? – zapytał głośno Rogacz zwracając przy tym na siebie uwagę całej klasy. Profesor McGonagall westchnęła.
– Może na to pytanie odpowie panu pan Black, panie Potter – powiedziała McGonagall, ale widząc wyszczerz Syriusz tylko westchnęła. – Mogłam się spodziewać, że panowie znowu nie słuchają na moich zajęciach. – Osoba, która pierwszy raz w życiu by ją teraz widziała, stwierdziłaby na pewno, że nauczycielka jest co najmniej zła. Natomiast uczniowie, którzy już nie raz ją widzieli, od razu dostrzegli różnicę. Profesor McGonagall, choć za wszelką cenę chciała to ukryć, była wyraźnie rozbawiona. – Dlatego pan i pan Black napiszecie referat o stopę dłuższy od innych. A temat brzmi: niebezpieczeństwa związane z transmutowaniem biurka w parasol.
– To są jakieś niebezpieczeństwa? – zapytał szeptem James. Syriusz stłumił śmiech.
– No tak, bo jeśli takie biurko ci trzaśnie na łeb...
– Ale wy jesteście głupi – stwierdził cicho Remus. Dwaj Huncwoci popatrzyli na siebie, ale zanim którykolwiek zdołał coś powiedzieć, albo nawet zacząć się śmiać, zadzwonił dzwonek. James przypominając sobie o swojej "misji" wstał i zaczął się szybko pakować. Black powolnym tempem robił to samo. Jakoś niespecjalnie mu się spieszyło. Rogacz już założył torbę na ramię i przepychając się przez tłum uczniów wyszedł z sali. Nie zdążył nawet wyjść z korytarza, kiedy ktoś wpadł w jego ramiona.
– James! A gdzie ty się tak śpieszysz?
Rogacz jęknął w myślach. Tylko jej tu brakowało.
– Zostawiłem włączone żelazo, więc wiesz... Muszę biec do dormitorium! – krzyknął James i już biegł do Wieży Gryfindoru, zostawiając zdezorientowaną Deaf. Remus powstrzymał się od śmiechu, a gdy Deaf spojrzała na niego zdezorientowana posilił się na powagę.
– O co mu chodziło? – wyjąkała.
– No wiesz, to bardzo niebezpieczna sprawa trzymać włączone żelazo w dormitorium, więc w pełni go rozumiem. – Pokiwał wyrozumiale głową, wzdychając. – Nasz mały rozrabiaka, James, sprowadza różne groźne mugolskie urządzenia do zamku.
Lora udała, że zrozumiała, życzyła Remusowi wszystkiego dobrego i odeszła. Syriusz spojrzał na Lupina.
– Ty, o co mu chodziło? – zapytał, tak samo jak Deaf nie rozumiejąc reakcji Jamesa.
– O żelazko – westchnął Lupin i wyszedł z sali.


 ***

     Wbiegł do dormitorium i rzucił torbę na podłogę. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Leżała na szafce nocnej Łapy. Podszedł do niej z różdżką w ręku i szybko wymamrotał magiczną formułkę. Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego. Na mapie zaczęły pojawiać się linie i kropki, a on już szukał tej jednej. Tej opatrzonej nazwiskiem Lily Evans. Minutę później znalazł. I wstrzymał oddech. Nie wiedział czy się cieszyć, czy nie. Z jednej strony ulżyło mu, że nie była sama, że nie siedziałą z Taylorem, że nie więzili ją Ślizgoni. Ale pojawiły się inne obawy. Teraz już wiedział, że coś się stało. Bo jeśli ktoś leżał w Skrzydle Szpitalnym, to musiało coś się stać, tak czy nie?
– Głupi jesteś. – Usłyszał zdyszany, ale i rozbawiony głos. Obejrzał się za siebie. Do pokoju właśnie wszedł Remus. James podniósł wysoko brwi pokazując przy tym, że nie wie o co chodzi. – "Zostawiłem włączone żelazo" – zapiszczał Remus nienaturalnym głosem. Rogacz uśmiechnął się pod nosem znów przenosząc wzrok na mapę.
– Powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy. Nawet nie dbałem o to, czy ją to urazi. – Wzruszył ramionami Rogacz. Lupin westchnął.
– A nie lepiej byłoby to zakończyć, zanim ta dziewczyna zacznie wyobrażać sobie, jak będą wyglądały wasze dzieci? – zapytał ostrożnie.
– Stary – jęknął James, coś sobie przypominając. – Ostatnio się mnie zapytała, które imię dla dziewczynki byłoby ładniejsze: Wanda czy Izolda! – Potter złapał się za głowę. – Teraz rozumiem sens tych słów!
Lupin nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem.
– To nie jest śmieszne! I lepiej mi powiedz, co się stało Evans, że jest w Skrzydle Szpitalnym – mruknął Potter.
Uśmiech Remusa zamarł na twarzy.
– W Skrzydle Szpitalnym? – powtórzył cichym głosem. – Może... Pewnie to nic poważnego...
– Jutro są jej siedemnaste urodziny, myślisz, że byłaby tam gdyby to nie było coś poważnego? – zapytał James, przeszywając Lupina spojrzeniem. Ten milczał. – Tak myślałem.
Potter wymamrotał ciche Koniec psot, po czym podszedł do swojego kufra.
– Co robisz? – Usłyszał zaniepokojony głos Lupina. Nie odpowiedział. Wyjął pewien lejący i przezroczysty materiał i narzucił go na siebie. – Chyba nie chcesz... – zaczął Remus, ale nie skończył. James Potter zniknął mu z oczu. Chwilę potem drzwi od dormitorium trzasnęły, a w pokoju został tylko jeden on. – A jednak chce – stwierdził Remus Lupin, po czym głośno westchnął i wyszedł za swoim przyjacielem.


***

     Spała. A obok niej siedział ten idiota Taylor. Wyglądała tak pięknie. Jej rude kosmyki opadały falami i niezwykle kontrastowały z białą pościelą. Przygryzł wargę. Czy nie powinien zająć się swoją dziewczyną? Widział ją nawet w drodze do Skrzydła Szpitalnego. Rozmawiała z Syriuszem, po którym widać było, że jest wyraźnie zniecierpliwiony. Sam mu się nie dziwił. Gdyby to jego zaczepiała jakaś dziewczyna Łapy też nie byłby w najlepszym humorze. Zadźwięczał dzwonek, a Taylor wstał, pewnie miał iść na zajęcia. Potter wzruszył ramionami. Przesiedzi tu tę jedną lekcję. Akurat oglądanie nieświadomej niczego Lily Evans należało do jednych z jego ulubionych zajęć.


***

– Powtarzam po raz sześćdziesiąty czwarty, tak, dokładnie sześćdziesiąty czwarty, że NIE wiem gdzie on jest! – wycedził poirytowany Syriusz Black. Już spora grupka uczniów Hogwartu patrzyła na to przedstawienie. Tracący nad sobą kontrolę słynny Casanova i, uwieszona jego ramienia i za nic nie chcąca go puścić, dziewczyna jego najlepszego przyjaciela.
– Musisz wiedzieć! – zapiszczała Lora Deaf. – Jesteście jak bracia! Na pewno wiesz, gdzie teraz poleciał!
– Kobieto! Weź się uspokój! – zawył desperacko Łapa. – Lunio? Lunio! Cholera! – Black rozejrzał się po zebranych. Jego przyjaciela, który mógłby na to coś poradzić, i ewentualnie uspokoić Deaf, nigdzie nie było. Jego drugiego przyjaciela, przez którego ta wariatka się go uczepiła, i który mógłby ją od niego odciągnąć, też nie było. Została mu ostatnia deska ratunku. – Glizdek? Biegnij po Lunia! Albo Rogacza!!! – krzyknął Black do niskiego, tęgiego chłopca, który został zgnieciony przez tłum. Ten tylko nerwowo pokiwał głową i już odbiegł w drugą stronę korytarza.
– Wiesz! Tylko nie chcesz powiedzieć! Przestań go bronić! Pewnie siedzi gdzieś z tą Evans i... – piszczała Lora, ale nie dane było jej skończyć. Przerwał jej już BARDZO poddenerwowany Black.
– Dziewczyno! Słyszysz co ty mówisz?! Opanuj się!
– Co tu się dzieje? – Wszyscy usłyszeli srogi głos profesor McGonagall, która zwabiona tłumem i harmidrem przyszła interweniować.
– O! Pani profesor! – krzyknął z ulgą Syriusz Black. – Ta wariatka nie chce mnie puścić! – zawył, niczym skrzywdzone dziecko.
Profesor McGonagall popatrzyła na rozgrywającą się przed nią scenę. Jakaś Puchonka z rozmazanym makijażem uwieszona ramienia jej wychowanka, Blacka. Popatrzyła po tłumie zebranych. A potem znów spojrzała na pełną desperacji twarz Blacka.
– Myślę, że już nie z takimi problemami sobie pan radził, panie Black. – Stwierdziła i rozbawiona odeszła rzucając tylko do zebranych uczniów "Rozejść się! Zaraz zaczynają się zajęcia!".
– Nie wierzę, że mnie zostawiła – wymamrotał Black. – To był chyba odwet za tę tiarę pryskającą farbą.
– Łapo? – Przez tłum przecisnął się nie kto inny, jak Remus Lupin.
– No nareszcie! Lunio! Powiedz tej wariatce, że naprawdę nie wiem gdzie jest James! – krzyknął Black. Lupin uśmiechnął się pod nosem.
– Ja wiem, gdzie jest James – stwierdził Remus z uśmiechem. – Poszedł już na obiad, był strasznie głodny – dodał przekonującą miną. Lora od razu oderwała się od Blacka i już biegła w stronę Wielkiej Sali.
Syriusz zmarszczył brwi.
– Przecież obiad zaczyna się za godzinę.
– Wiem.

***

– Proszę pani, ile Lily będzie spała? – zapytała kolejny raz blondynka, chodząc za krzątającą się po sali pani Pomfrey.
– Mary, na miłość boską, daj mi spokój! Odpowiedziałam ci już na to pytanie sześć razy i nie zamierzam powtarzać po raz siódmy, że panna Evans będzie spała tak długo, dopóki nie wyzdrowieje! Na to nie ma reguły!
– Dziękuję pani Pomfrey! – Uśmiechnęła się słodko dziewczyna, po czym pobiegła na drugi koniec sali. Pani Pomfrey tylko wzniosła ręce ku górze i już obsługiwała kolejnych pacjentów, których w tym okresie było najwięcej. Mary podeszła do łóżka i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Wyglądała już o niebo lepiej niż wczoraj. Jednak przed nią stał inny dylemat. Dzisiejszy dzień miał być bardzo ważnym dla Lily, a ona, nieświadoma niczego, spała w najlepsze. Tak, to dzisiaj był już trzydziesty stycznia. Mary, korzystając z okienka między lekcjami, przyszła zobaczyć, czy stan jej przyjaciółki się polepszył. Jeszcze wczoraj, na przykład, na ciele Lily pojawiła się wysypka, która, z szybką interwencją pani Pomfrey, znikła. Mary usiadła na krzesełku obok łóżka i z jeszcze większą natarczywością wpatrywała się w bladą twarz Evans. Myślałby kto, że śpiący od takiego spojrzenia powinien się obudzić. Blondynka westchnęła ze zrezygnowaniem. Mike Taylor był już trzy razy odwiedzić swoją dziewczynę, nieświadomy tego, że "jego Lily" jak on to mówił, spędzi swoje siedemnaste urodziny w gronie przyjaciółek. Jeśli miała się dzisiaj obudzić. Mary miała świadomość, że Lily najpóźniej mogła wstać kilka dni po podaniu eliksiru. Pani Pomfrey ostrzegała ją również, że nawet jeśli Evans się obudzi, może być za słaba i za zmęczona na huczne imprezy. Tak więc Mary ze zrezygnowaniem podniosła się i ostatni raz spojrzała na rudowłosą dziewczynę leżącą na łóżku. 
– Lepiej obudź się szybko, trochę głupio by było przespać swoje siedemnaste urodziny.
Dzwonek ogłosił koniec lekcji, a Mary MacDonald pobiegła do Wieży Gryfonów naszykować się na ostatnią w tym dniu lekcję.


 ***

     Kalejdoskop. Wszędzie widziałam kolorowe kółka, kwadraty, trójkąty i inne figury geometryczne. Nagle kolorowe kształty zamieniły się w... Życie? Siedziałam przy ławce w sali od transmutacji. Widziałam Pottera, który znudzony łapał i wypuszczał znicza, Blacka, który swoimi szarymi oczami mierzył każdego w sali, Remusa, który wymawiał właśnie formułkę zaklęcia podanego przez profesor McGonagall i Petera, który z podziwem obserwował pokaz Pottera. Wywróciłam oczami. Jak zawsze ten palant robił z siebie widowisko. Profesor McGonagall siedziała przy biurku, nie zwracając uwagi na harmider w klasie. Nagle Mary, która siedziała tuż obok mnie, odwróciła swoją głowę w moim kierunku, a ja zobaczyłam w jej oczach gniew. 
– Dlaczego ty tak nienawidzisz Jamesa? – zaskrzeczała. Wybałuszyłam na nią oczy. Myślałam, że ten temat mamy już omówiony. Wszyscy spojrzeli się na nas, a sam obiekt, który został tematem tej jeszcze nierozwiniętej dyskusji, bezczelnie się uśmiechnął. Najbardziej zdziwiło mnie jednak to, że McGonagall zamiast jakkolwiek spróbować napomnieć Mary, wstała i podeszła do drzwi.
– W takim razie ja nie przeszkadzam – stwierdziła i wyszła z sali. Oszołomiona ponownie zwróciłam swój wzrok na Mary, ale zamiast Mary siedział tam Mike. 
– Kochanie! Przecież obiecałaś, że swoje urodziny spędzisz ze mną! – krzyknął oburzony. Zrobiłam głupią minę.
– Tak precyzyjnie rzecz ujmując... Wcale ci tego nie obiecywałam – stwierdziłam. Alice na te słowa zaczęła płakać.
– Prze-przecież miałaś spędzić je z na-nami! – zawyła.
– Dobra, co tu się dzieje? – zapytałam, powoli tracąc cierpliwość.
– Wiedziałem, że wolisz Pottera! – krzyknął Taylor. – Inaczej nie broniłabyś go tak! – Na te słowa Potter uśmiechnął się uwodzicielsko.
– Ja tam zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz, Evans. Teraz nie ma już takiej, która mi się nie oprze. Zadanie wykonane! – Przybił piątkę z Blackiem, który zaśmiał się szydersko.
– Lepiej obudź się szybko, trochę głupio by było przespać swoje siedemnaste urodziny – powiedział Remus, który czytał książkę, głosem Mary. Zagrzmiał dzwonek i ludzie wylali się z klasy, a tupot ich stóp przypominał odgłos tsunami. Podszedł do mnie Mike.
– No cóż, bierz sobie Pottera. Ja idę do Lory. I tak jest ładniejsza – powiedział i wyszedł za innymi z klasy. Stałam oszołomiona, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. Ale przecież ja nigdy nie płakałam. A już na pewno nie przez chłopaków. A już na pewno na pewno nie przez Mika.
– Panno Evans! Panno Evans! – słyszałam jeszcze głos, ale jakby z oddali. Otworzyłam oczy, a potem...
Zemdlałam.

***

     Usiadłam na łóżku ciężko dysząc. Rozejrzałam się w około. Biało. Wszędzie biało. Przymrużyłam oczy starając się zobaczyć cokolwiek.
– No! Nareszcie! Już myślałam, że nie zdołam pani obudzić!
Spojrzałam nieprzytomnym wzrokiem na panią Pomfrey, a potem rozejrzałam się dookoła. Przy moim łóżku siedziała tylko Mary. Odetchnęłam z ulgą. To znaczyło, że to był tylko sen. Istny koszmar. Nagle jednak sobie o czymś przypomniałam.
– Mary! – krzyknęłam, a blondynka podskoczyła w miejscu. Pani Pomfrey, idąca już do innego pacjenta, przez mój wrzask się potknęła. Biedna. – Jaki dziś mamy dzień?
– Ostatnio często o to pytasz – powiedziała Mary, po czym uśmiechnęła się szeroko. – Wtorek, trzydziesty stycznia.
– Merlinie – szepnęłam. – To dzisiaj?-zapytałam oszołomiona.
– Tak! – krzyknęła rozentuzjazmowana Mary i klasnęła w ręce.
– Remus miał rację! – zawołałam, przypominając sobie mój sen. Mary spojrzała na mnie zdezorientowana. 
Wciągnęłam głośno powietrze. Nie czułam się na siłach świętować mojej pełnoletności. A dzisiaj już ją osiągnęłam. 
– A! Bym zapomniała! – Mary uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Dzisiaj przyleciała twoja sowa – powiedziała i podała mi do ręki paczkę. Przygryzłam wargę. Od razu rozpoznałam ulubiony papier pakunkowy mamy, którym zawsze opakowywała prezenty. Nie czekając dłużej, otworzyłam ją. W środku znalazłam złotą sukienkę, która, na oko, sięgała przed kolana. Był tam jeszcze złoty, markowy zegarek. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokazałam Mary ubranie. Ta tylko zapiszczała radośnie. Wzięłam do ręki list, na którym widniał starannie ułożony tekst.

Kochana!
Nie mogę uwierzyć, że jesteś już taka dorosła. Właściwie,
jakby nie patrzeć, to ty już jesteś dorosła.
Nawet nie masz pojęcia jak wiele razy, kiedy byłaś malutką dziewczynką, 
wyobrażałam sobie ten dzień.
Jak wiele razy wyobrażałam sobie dzień, w którym
opuścisz rodzinny dom.


W tym momencie wywróciłam oczami.

 
Ten dzień nadszedł szybciej niż się spodziewałam.
Nadszedł wraz z pierwszym września, kiedy to pojechałaś do 
szkoły. Nie odbierz tego źle, bardzo się cieszymy z tatą, że tam jesteś.
I że jesteś szczęśliwa.
Więc właśnie takie będą życzenia.
Abyś już zawsze była szczęśliwa i abyś spotkała kogoś,
kto Ci mnóstwo tego szczęścia podaruje.
 Czekamy już z tatą, aż nam kogoś przedstawisz!
PS. Prezenty ja wybierałam. Mam nadzieję, że się
przydadzą, bo przecież będziesz miała tam jakąś imprezę, nie?
Całuski
Mama, Tata i Petunia.


Westchnęłam. Jasne. Petunia na pewno nawet nie spojrzała na ten list. Wiedziałam, że rodzice po prostu nie chcieli robić mi przykrości.  
– I co? – Usłyszałam głos Mary. Uśmiechnęłam się.
– Moi rodzice nie mogą się doczekać, aż im kogoś przedstawię – zaśmiałam się. Co jak co, ale nie miałam zamiaru zapoznawać ich z Mikiem.
– To co? Przedstawisz im Mika? – zapytała Mary z ogłupiałą miną, jakby czytała mi w myślach.
– No co ty! W życiu – wydusiłam z siebie, po czym zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej.
– A wyobrażasz sobie, gdyby na przykład... Twoi rodzice poznali jednego z Huncwotów? zapytała się Mary, która też już miała trudności z opanowaniem śmiechu. Zaśmiałam się jeszcze głośniej.
– Już wyobrażam sobie minę mojego taty! Chichotałam. Wiesz co? On by chyba znalazł z nimi wspólny język! Nagle przestałam się śmiać, porażona tą informacją.
– No, to chyba dobrze.  
Spojrzałam na nią, nic nie rozumiejąc.
– Dobrze? – powtórzyłam.
– No...– Mary chyba wyczuła zmianę mojego nastroju, bo od razu zmieniła temat. – To co? Świętujemy we cztery?
– Tak! przytaknęłam gorąco. Ten pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Byłam wykończona.
– Świetnie! To ty wypoczywaj. A wieczorem urządzimy sobie kameralne urodzinki w dormitorium. Idę wszystko przygotować z dziewczynami!
– Jasne. – Uśmiechnęłam się do Mary. Ułożyłam się wygodniej na poduszce i jeszcze raz zaczęłam czytać list, nieświadoma tego, że pod peleryną niewidką siedzi pewien rozczochrany Gryfon, który bardzo uważnie przysłuchiwał się każdemu rzuconemu w tej sali słowu.



Rozdział sprawdzony i poprawiony.

1 komentarz:

  1. Podoba mi się ten rozdział, jest wesoły :) I fajnie, że James nadal ma małą obsesję na punkcie Lily. Dużo weny i czekam na opis urodzin! Mam nadzieję, że nas czymś zaskoczysz.

    OdpowiedzUsuń