– Ja-ak... Jak to nic? – wyjąkał Mike.
– Tak to. – Wzruszyłam ramionami.
– Ale... W takim razie nie byłoby sensu żebyśmy byli razem – stwierdził, ważąc każde słowo. Złapałam jego spojrzenie. Czyżby chciał abym go błagała, żebyśmy ze sobą nie zrywali? Niedoczekanie! On chyba nie wiedział, z kim ma do czynienia.
– W takim razie nie jesteśmy już razem – powiedziałam obojętnie. Gdy zobaczyłam jego minę, wiedziałam, że miałam rację. Przejrzałam go. Mike był zdziwiony. Zszokowany.
– Ale... Ale...zaraz! – krzyknął, gdy wyszłam już na korytarz. Nie zatrzymałam się, nie miałam ochoty z nim dyskutować. Miałam wrażenie, jakby z żołądka spadł mi ogromny kamień. Cóż, wytrzymałam z nim miesiąc.
Miesiąc!!!
Szłam szybkim krokiem. Chciałam jak najszybciej dostać się do Wieży Gryffindoru i przygotować się na pierwszą lekcję, zielarstwo. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze pół godziny. Nieco się zdziwiłam, myślałam, że rozmowa z Mikiem zajmie mi więcej czasu.
– Trytoni śpiew.
Gruba dama odsłoniła portret mówiąc coś o pękających szklankach od jej głosu. Nie słuchałam jej uważnie, gdyż w głębi pokoju wspólnego właśnie dostrzegłam Alice.
– Hej Alice – zaczęłam niepewnie.
– O! Hej, hej – mruknęła, po czym powróciła do rozmowy z jakąś młodszą Gryfonką. Wzruszyłam ramionami i wspięłam się po schodach. Otworzyłam drzwi i choć jeszcze nie weszłam do pokoju, już powitało mnie pytanie Mary:
– I co?
Uśmiechnęłam się pod nosem i WESZŁAM do dormitorium. Zamknęłam drzwi, a później bardzo, bardzo powoli się odwróciłam.
Mary spojrzała na mnie ponaglająco.
– Zerwałam z nim – sapnęłam.
– Wymęczyłaś się chyba za nas cztery – Mary przeleciała wzrokiem po czterech łóżkach w pokoju, a później spojrzała na mnie z politowaniem. – I po co ci to było? Po co się w to pchałaś?
Westchnęłam.
– Wiesz, mimo wszystko poznałam Mika od tej lepszej, bardziej... – zawahałam się – opiekuńczej strony – dokończyłam dumna, że znalazłam jakiś pasujący epitet.
– Raczej wysłuchałam jego jęków i również bardzo się wymęczyłam – podsumowała pod nosem Mary. Chyba myślała, że jej nie słyszę. Popatrzyłam na nią z naganą.
– Że co proszę? – spytałam. Przypomniałam sobie te wszystkie sytuacje. – Martwił się – rzuciłam na jego obronę.
– Oj, Lily. Nie musisz już go bronić. Nie jesteście razem, a ty nie musisz udawać szczęśliwie zakochanej w tym męczywole – stwierdziła Mary.
– Mary – zaczęłam spokojnym tonem. – Ja go wcale nie bronię... – nie wiedziałam jak skończyć.
– Wiesz co? Powinnaś zostać magicznym adwokatem – Mary stwierdziła z przekonaniem. – Najpierw bronisz Pottera, którego nie znosisz. Później bronisz Taylora, którego też nie znosi... No co?
Mary natrafiła na moje wściekłe spojrzenie.
***
Stałam przy grządkach i miałam wrażenie, że jestem w jakimś jednym, wielkim, plotkarskim ulu. Po prostu brzęczało mi w uszach od tych wszystkich szeptów i przyciszonych głosów, a profesor Sprout, jakby nic nie zauważając, ciągnęła dalej swój monolog o liściach tentakuli. Świetnie.
Ktoś szturchnął mnie w ramię. Spojrzałam na Alice wzrokiem, którego nie chciałabym zobaczyć nawet w koszmarze. Najpierw trochę zrażona, później szepnęła mi do ucha:
– Wiesz, że James zerwał z tą Deaf? – zapytała, patrząc na mnie wymownie. Wzruszyłam ramionami. Alice poruszyła ustami i pokazała dwoma palcami wskazującymi wszystkich dookoła mówiąc przy tym bezgłośnie "o niczym inni nie mówią". Wywróciłam oczami. Co mnie obchodzi życie osobiste Pottera?
Odpowiedź sama przyszła.
Na obiedzie.
– Mary, podasz mi tę sałatkę? – zapytałam. Nic. – Mary...? – powtórzyłam trochę bardziej niepewnie. Popatrzyłam na nią z zainteresowaniem. Mary wyraźnie była wpatrzona w jeden punkt. Zaraz zaczęła mnie mocno poszturchiwać. – Auu... O co... – zaczęłam, ale nie musiałam kończyć. Do naszego stolika zbliżał się Mike Taylor.
Wciągnęłam powoli powietrze.
Nie miałam najmniejszej ochoty na jakieś sceny. Nie przy wszystkich. Nie przy Potterze.
– Lily – zaczął wściekłym tonem z daleka. Efekt piorunujący. Już zainteresował sobą kilkudziesięciu uczniów. A to był dopiero początek. – Możesz mi powiedzieć... – mówił głośno, ale mu przerwałam. Wstałam gwałtownie od stołu.
– Nie – stwierdziłam twardo. – Nie mam ci już nic więcej do powiedzenia – oświadczyłam dumnie i ruszyłam w kierunku drzwi. Mary, jak na przyjaciółkę przystało, od razu się zerwała i dobiegła do mnie.
– To co? Teraz idziesz do Potterka? – zawołał wojowniczo Mike. Aż przystanęłam z wrażenia.
– Co ty w ogóle gadasz, Taylor? – zapytała bojowo nastawiona Mary. Teraz to już prawie wszyscy się na nas patrzyli. Tych scen w Wielkiej Sali było zdecydowanie za dużo. Należałoby znaleźć inne miejsce, aby coś jeść, bo tak to dostarczaliśmy uczniom Hogwartu darmowej rozrywki do posiłku.
– A to, że ona mnie zdradziła z Potterem! – krzyknął Taylor, wytykając na mnie oskarżycielsko palcem.
Podniosłam wysoko brwi. Tak jak Mary. Tak jak Dorcas. Tak jak Alice. Tak jak Lora. Nawet tak jak Potter. I Black. I Remus. I Dumbledore. I McGonagall. I Slughorn. I... Ogólnie tak jak wszyscy. No, może oprócz Petera, który przeżuwając coś rozejrzał się dookoła zdziwiony nagłą zmianą aury w sali i tym, że wszyscy mają takie same miny.
– Jakbym cię zdradzała z Potterem, to chyba wiedziałabym o tym – stwierdziłam, po czym, patrząc na minę mojego rzekomego kochanka, dodałam – i on chyba też.
– Nie udawaj mi tutaj! – krzyknął zaaferowany Taylor. – Wszystko się zgadza! Wczoraj były walentynki, dzień zakochanych, a was nie było w jednym czasie, pytałem ludzi! Dzisiaj on zrywa ze swoją dziewczyną, a ty ze mną! Wszystko się zgadza!
– Nic się nie zgadza! – krzyknęłam. – Nie ma w tym logiki! Mógł to być zwykły zbieg okoliczności! Bo był! – dodałam szybko. Byłam już rozemocjonowana, tak jak nasza widownia. Głowy uczniów zmieniały kierunek, w zależności od tego, kto krzyczał. W końcu z naszej kłótni można było usłyszeć tylko jeden wielki wrzask. A najlepszym dowodem na to, że inni nic nie rozumieli była mina Mary. Stała ona z podniesioną jedną brwią i otworzoną buzią. Warto dodać, że Mary była najbardziej zorientowana co do zaistniałej sytuacji między mną a Mikiem.
– Nie masz rac...
– Mam! Zawsze wie... Że Po... bo
– Nie prawd... Dob.. Że.. Nienaw...
– Ni...
– Dumbledore? – zapytała niepewnie profesor McGonagall. – Czy nie uważasz, że powinniśmy zareagować? – zapytała. Była zdziwiona, ale i zbulwersowana faktem, że dyrektor nic nie zrobi z dwójką zakłócających spokój nastolatków.
– Ależ Minerwo... – zaczął spokojnym głosem Dumbledore. – Mnie osobiście bardzo interesuje zakończenie tej emocjonującej dyskusji – stwierdził z uśmiechem. – Nie miałem takiego ubawu od czasu, gdy jak zawsze spokojna Mathalda zaatakowała torebką jakiegoś biednego mugola, bo była przekonana, że to złodziej... – dodał, po czym podniósł kielich z sokiem dyniowym do ust, nadal przyglądając się dwójce nieświadomych tego nastolatków.
***
– Jaki idiota! – krzyknęłam, po czym kopnęłam szafkę nocną. – Palant! – wrzasnęłam i tym razem kopnęłam ścianę. – Potrójny kretyn! – dodałam, po czym szurnęłam butem w okno. – Wstrętny, paskudny... – zaczęłam swój wywód, z każdym kolejnym słowem rzucając każdą rzeczą, która się akurat napatoczyła. Przy epitecie "żałosny" moja ręka złapała za jakąś książkę. Kątem oka spojrzałam na nią i już miałam się zamachnąć, gdy stanęłam w bezruchu. Mój wzrok powędrował na tytuł, a ja, jakbym ocknęła się z amoku. Westchnęłam.
– O nie. Kompletnie zapomniałam o tej książce! – jęknęłam, kompletnie zmieniając humor. Mary oparta o ścianę patrzyła na to wszystko rozbawiona.
– Już koniec? – zapytała z udawanym rozczarowaniem.
– To nie jest śmieszne! – zaczęłam. – Muszę oddać tę książkę Remusowi! – dodałam. – A wiesz co to oznacza? – spytałam z grymasem na twarzy. Mary wzruszyła ramionami kręcąc głową. No tak.
– Że będę musiała go znaleźć! Bo nie mam nic lepszego do roboty, niż szukanie jednego chłopaka po całym zamku! – warknęłam, odzyskując swój dawny humor.
– Oj, nie przesadzaj – zaczęła Mary. – Przecież... O! Możesz iść do dormitorium Huncwotów i po prostu zostawić tę książkę, żeby tam na niego czekała – wymyśliła. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę.
– A może ty to zrobisz? – zapytałam. Mary skrzywiła się na samą myśl o tym, żeby wejść do jakiegoś męskiego dormitorium.
– Coś ty! Na pewno tam jest taki bałagan i brud, że...nie. – Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Świetnie. Ja na pewno tam nie pójdę – oznajmiłam pewnym tonem. Spojrzałam jeszcze raz na trzymaną przeze mnie lekturę i wyszłam z pokoju.
Zeszłam po schodach i rozejrzałam się po salonie. Oczywiście, jak na złość, nie było tam żadnego z Huncwotów. Nie było nawet Franka, który może pomógłby mi ją przekazać. Westchnęłam i przeszłam przez pokój wspólny. Na jednej z kanap siedziało kilka dziewczyn żywo o czymś dyskutujących. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są typu "nałóżmy sobie trzy kilko tapety, a będziemy wtedy tak naturalnie piękne". Przechodząc obok nich wpadło mi w ucho moje nazwisko zaraz obok słów Potter i romans. Zacisnęłam zęby. Taylor jeszcze mnie popamięta. Oczywiście, i dzięki Bogu, ta bardziej inteligentna część Hogwartu nie uwierzyła w te bzdury, opierając się na zdrowym rozsądku, nie wspominając już o minach mojej i Pottera. Każdy normalny obserwator, nawet niewtajemniczony w relacje Potter-Evans wiedziałby, że to brednie, gdyby tylko spojrzał na nasze reakcje.
Przeszłam pod portretem i skierowałam się do biblioteki. Co prawda miałam do niej niemały kawałek drogi, ale uznałam, że to ostatnie miejsce, gdzie mogę szukać Remusa. Jeśli tam go nie będzie – nie miałaby sensu dalsza wędrówka, choćby dlatego, że Remus mógł być wszędzie.
Kiedy w końcu dotarłam i otworzyłam drzwi od biblioteki poczułam tak dobrze znany mi zapach książek. Weszłam w głąb pomieszczenia i rozejrzałam się dookoła. Niektórzy zupełnie nie zwracali na mnie uwagi, inni patrzyli z zaciekawieniem, jeszcze inni z szyderczymi uśmiechami. No tak, przedstawienie na obiedzie widzieli chyba wszyscy w Hogwarcie, a jeśli kogoś ominęło, na pewno mógł liczyć na w pełni rozbudowaną o szczegóły wersję od kogoś z "widowni". Nigdzie jednak nie widziałam Remusa. Westchnęłam i skierowałam się do wyjścia odprowadzana czujnym okiem pani Pince.
Do Wieży Gryffindoru szłam jak najwolniej, w nadziei, że spotkam Lupina po drodze. Oczywiście, tak się nie stało i przeszłam przez portret kompletnie zdołowana. Rozejrzałam się po salonie jeszcze dwa razy i weszłam po schodach do dormitorium. Powitał mnie tradycyjnie pełen ciekawości głos Mary:
– I co?
Zacisnęłam usta i pomachałam książką.
– I to – odpowiedziałam. – Nie było go w pokoju wspólnym ani w bibliotece. Chyba dzisiaj mu jej nie oddam – westchnęłam.
– Ale chyba obiecałaś, co? – dopytywała się Mary.
– Kilka dni go nie zbawi – mruknęłam.
– A jeśli będzie jej potrzebował? – zapytała roztropnie Mary. – On nie będzie mógł tu wejść, bo schody zamienią się w ślizgawkę – drążyła temat.
– Mary, po czyjej ty jesteś stronie? – zapytałam oskarżycielskim tonem. – Chcesz mnie wepchnąć siłą do ich dormitorium! – zawołałam oskarżycielsko.
– Wcale nie! – stwierdziła Mary tonem obrażonego dziecka. – A ty, przyznaj się. Ty po prostu boisz się tam pójść!
– Ja? – zawołałam. – Wcale się nie boję! – oświadczyłam dumnie. – Czego mam się bać? Miotły Pottera?
– To dlaczego nie chcesz tam pójść? – zawołała Mary.
Wyprostowałam się dumnie. Właśnie, dlaczego tak nie chcę tam pójść? Prychnęłam.
– Idę tam – oznajmiłam wszem i wobec.
– Chcę to zobaczyć – mruknęła Mary z pół uśmiechem. Zrobiłam oburzoną minę. Wiedziałam, że mnie podpuszcza. Ale chciałam udowodnić sobie i jej, że nie było się czego bać.
Wyszłam powoli z dormitorium i jak najdłużej szłam w kierunku schodów prowadzących do pokojów chłopców. Zastanawiałam się, czego mam się spodziewać po dormitorium Huncwotów. W mojej wyobraźni przewijały się kociołki z dymiącymi eliksirami wybuchowymi albo skaczące żaby i karaluchy. Uspokajałam samą siebie: przecież tam mieszka prefekt... Nie może być AŻ tak źle.
W końcu dotarłam pod te przeklęte drzwi. Stanęłam na przeciwko patrząc na złotą tabliczkę z wygrawerowanymi nazwiskami lokatorów:
Black Syriusz
Lupin Remus
Pettigrew Peter
Potter James
Westchnęłam. Nic mi się nie stanie. Przeklinałam w duchu swoją głupotę i lęki. Oczywiście, że mi się nic nie stanie! Niech by tylko spróbowali testować na mnie jakiś nowy wynalazek!
Zapukałam. Zastanawiałam się, czy nie za cicho, bo choć słyszałam jakieś głosy dobiegające ze środka, nikt mi nie odpowiedział, ani nie pofatygował się, by otworzyć. Chcąc sprawdzić, czy się nie przesłyszałam uchyliłam delikatnie drzwi. Nie myliłam się. W pomieszczeniu znajdowali się moi dwaj ulubieńcy: Potter i Black.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Mary miała rację – panował tu istny chaos. Na podłodze walały się ubrania, rozszarpane ubrania, słodycze, papierki po słodyczach, pogryzione buty (aha, już wiedziałam, co robili w wolnym czasie Huncwoci) i inne dziwne i... tak bardzo pasujące do mieszkańców tego pokoju rzeczy. W całym tym bałaganie ledwo dostrzegłam cztery łóżka. Na jednym z nich siedział Black paląc papierosa. Zacisnęłam mocno usta i wzrokiem wyszukałam Pottera. Siedział na parapecie przy otwartym oknie. Pominę fakt, że w każdej chwili mógł spaść (może by go tak...przestraszyć?). Bardziej zdenerwowało mnie to, że ten też palił. Już miałam się odezwać, gdy usłyszałam głos Blacka:
– To co robimy?
Słowa te skierowane były do Pottera, który teraz z wielką zaciętością wpatrywał się w swojego papierosa. Widać było, że dwójka Huncwotów wyraźnie się nad czymś głowiła.
– Nie wiem, co robimy. Po co znowu zmieniałeś zapach? On rozpoznaje nas tylko w ten sposób – odezwał się Potter, wkładając sobie papierosa do ust. Zaraz potem go wyjął wydmuchując kłęby szarego dymu. – Już raz zmieniłeś perfumy, w listopadzie, o ile pamiętam, i nie było tak wesoło – dodał.
– No właśnie powróciłem do tego starego – stwierdził Black. Potter popatrzył na niego z niekrytą irytacją.
– Trudno – Wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że znowu uda nam się go oswoić.
– Ostatnio przy tym twoim oswajaniu prawie straciłeś rękę – oburzył się Black. – A niedługo mecz ze Ślizgonami. Nie chciałbyś obejrzeć startych uśmieszków z ich obślizgłych twarzyczek? Z twarzy Smarkerusa? – zapytał Black, któremu wcale nie było do śmichu. Wyczułam w jego głosie ukrywaną wręcz obawę.
– I tak to zobaczę – stwierdził pewnie Potter.
– Nie, jeśli tym razem cię zabije – odparował Black.
Zszokowana czekałam z bijącym sercem, czy powiedzą coś więcej. Co mieli oswajać? Czy to miał być kolejny żart? Czy ich kolejny eksperyment? A może eksperyment Hagrida? Już nie wiedziałam co by było gorsze i bardziej niebezpieczne. Wzdrygnęłam się na wspomnienie udomowionego ostatnio psa przez gajowego. Trzy głowy to stanowczo za dużo...
Jedno wiedziałam na pewno – nie mogłam dopuścić, by ci idioci szli tam oswajać to... coś. Delikatnie zamknęłam drzwi, by zaraz potem głośno w nie zapukać. W mojej głowie już układał się genialny plan, który oczywiście miał na celu dobro wszystkich, a przy okazji Huncwotów.
Przez chwilę panowała cisza, później usłyszałam odgłos przytupującego buta i kroki. Gaszą papierosy, przeszło mi przez myśl.
– O co... – zaczął Black, otwierając drzwi. Gdy mnie zobaczył jego brwi powędrowały wysoko do góry. – Evans? – zapytał z głupią miną. Nie czekając na nic weszłam do pokoju, chcąc jak najlepiej odegrać swoją rolę.
– Przyszłam do Remusa oddać mu książkę – powiedziałam, po czym, teatralnie, rozejrzałam się w poszukiwaniu jego łóżka. Gdy już je znalazłam, co wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać, rzuciłam na nie księgę i odwróciłam się w kierunku dwóch, szczerze zdziwionych, Huncwotów. Zmarszczyłam brwi i wciągnęłam głośno powietrze. Spojrzałam na chłopaków z niedowierzaniem, a mój wzrok padł na niedokończonego papierosa tkwiącego w ręce osłupiałego Pottera, który wyglądał jakby zapomniał jak się mówi.
– Paliliście! – zawołałam z oburzeniem. Potter wyrzucił dowód zbrodni za okno.
– Wcale nie – stwierdził bez zająknięcia, patrząc mi prosto w oczy. Nadal siedział na parapecie.
– Przecież widziałam, co miałeś w ręce, Potter – stwierdziłam. – A poza tym, tu jest pełno dymu – zauważyłam roztropnie. Potter popatrzył na Blacka, Black na Pottera. Ja, gratulując sobie w duchu świetnie rozegranej sceny, ciągnęłam dalej.
– Wiecie, że palenie w Hogwarcie jest surowo zabronione? – zapytałam. – To wbrew regulaminowi i będę musiała dać wam szlaban – dodałam. Nie myślałam, że tak łatwo mi pójdzie uwięzienie Huncwotów, tak, żeby nie mogli się dzisiaj nigdzie włóczyć.
– On nie palił – powiedział spokojnym głosem Potter. Popatrzyłam na niego z niezrozumieniem. – Syriusz nie palił – powtórzył Potter. – Tylko ja, więc tylko ja dostaję szlaban – dodał pewnie. Popatrzyłam na Blacka, a ten, jak na potwierdzenie tych słów pokiwał szybko głową. Perfidni kłamcy! Przecież ich widziałam!
Miałam wybór. Albo przyznaję się, że ich podsłuchałam, a to, że przypadkowo, przepadnie gdzieś w otchłaniach pamięci, albo będę grać dalej.
Decyzja podjęta w sekundę.
– Black dostanie szlaban za to, że nie zareagował, gdy ty paliłeś – oświadczyłam dumna, że jakoś wybrnęłam.
– Zagroziłem mu – oświadczył z błyskiem w oku Potter. Właśnie rozpoczął się aktorski pojedynek. Byłam tylko ciekawa, czy Potter wiedział, że widziałam palącego Blacka.
Popatrzyłam na Blacka. Ten, nieświadomy rozgrywającej się w tym pomieszczeniu bitwy, znów szybko pokiwał głową, potwierdzając słowa przyjaciela.
– Daj spokój, Potter – prychnęłam. – Mam ci niby uwierzyć? – zapytałam ze sceptyczną miną. Nie możliwe, że myślał, że to przejdzie.
– Mnie nigdy nikt nie wierzy – powiedział Potter z udawanym smutkiem.
– Tak czy inaczej... – zaczęłam. – Dzisiaj o dziewiętnastej macie szlaban – stwierdziłam.
– Zaraz, zaraz – Potter od razu przestał ocierać nieistniejące łzy. – Sprawa jest jasna, tylko ja dostaję szlaban. O dziewiętnastej? Świetnie. Powiedz McGonagall czy komu tam chcesz, że przyjdę – powiedział Potter zeskakując z parapetu. – A tak poza tym, fajnie, że mieliśmy romans. To znaczy według niektórych, ale jako moja nawet rzekoma kochanka i tak powinnaś stać po mojej stronie – i wypchnął mnie za drzwi, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Drzwi się jeszcze nie domknęły, a ja usłyszałam jeszcze Przynajmniej ty tam będziesz skierowane do Blacka.
Szłam korytarzem i nie wiedziałam czy sobie pogratulować sukcesu czy porażki.
Połowa sukcesu. Połowa porażki.
Jeden Huncwot zamknięty.
Westchnęłam. Właściwie, to kim ja byłam, żeby pilnować Huncwotów?. Zapamiętać: NIGDY WIĘCEJ NIE WTRĄCAĆ SIĘ W CUDZE SPRAWY.
Ale słowa "jeśli tym razem cię zabije" podziałały jak płachta na byka. Nie mogłam słuchać o ich kolejnych głupich pomysłach.
Doszłam pod drzwi klasy od transmutacji w momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Tłum uczniów dosłownie wylewał się na korytarz tak, że dopiero po kilku minutach mogłam przecisnąć się w głąb pomieszczenia, by porozmawiać z opiekunką naszego domu.
– Pani profesor – zaczęłam. McGonagall zerknęła na mnie, nie przerywając porządkowania rzeczy na biurku. Kiedy byłam pewna, że nauczycielka wie, kto do niej mówi i że mnie słyszy, kontynuowałam. – Widzi pani... Potter dostał ode mnie szlaban i przyszłam to zameldować.
Usta profesorki zacisnęły się w wąską linijkę. Na jej miejscu już dawno przyzwyczaiłabym się do tego, że kilka dni, podczas których Huncwoci nie dostaliby żadnej kary, byłyby BARDZO podejrzane.
– Nie mam czasu na szlabany rozdawane przez prefektów – powiedziała McGonagall. Po jej tonie wywnioskowałam, że nie jest dzisiaj w humorze. – Byłabym wdzięczna, gdyby pani sama wymyśliła karę dla pana Pottera, a później, dodatkowo, go przypilnowała – dodała.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na srogą twarz nauczycielki.
– A czy to nie będzie również kara dla mnie? – zapytałam, nie będąc pewna, czy dobrze robię. Usta McGonagall zbielały.
– Jest pani prefektem, to do czegoś zobowiązuje – stwierdziła. – A poza tym... Pani dzisiejsze zachowanie w porze obiadowej też pozostawiało wiele do życzenia – dodała, patrząc na mnie surowo, po czym wyszła z sali.
Stałam słuchając stukotu obcasów odbijających się o kamienną posadzkę.
I chyba po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że James Potter został za coś ukarany.
Rozejrzałam się uważnie po pokoju. Mary miała rację – panował tu istny chaos. Na podłodze walały się ubrania, rozszarpane ubrania, słodycze, papierki po słodyczach, pogryzione buty (aha, już wiedziałam, co robili w wolnym czasie Huncwoci) i inne dziwne i... tak bardzo pasujące do mieszkańców tego pokoju rzeczy. W całym tym bałaganie ledwo dostrzegłam cztery łóżka. Na jednym z nich siedział Black paląc papierosa. Zacisnęłam mocno usta i wzrokiem wyszukałam Pottera. Siedział na parapecie przy otwartym oknie. Pominę fakt, że w każdej chwili mógł spaść (może by go tak...przestraszyć?). Bardziej zdenerwowało mnie to, że ten też palił. Już miałam się odezwać, gdy usłyszałam głos Blacka:
– To co robimy?
Słowa te skierowane były do Pottera, który teraz z wielką zaciętością wpatrywał się w swojego papierosa. Widać było, że dwójka Huncwotów wyraźnie się nad czymś głowiła.
– Nie wiem, co robimy. Po co znowu zmieniałeś zapach? On rozpoznaje nas tylko w ten sposób – odezwał się Potter, wkładając sobie papierosa do ust. Zaraz potem go wyjął wydmuchując kłęby szarego dymu. – Już raz zmieniłeś perfumy, w listopadzie, o ile pamiętam, i nie było tak wesoło – dodał.
– No właśnie powróciłem do tego starego – stwierdził Black. Potter popatrzył na niego z niekrytą irytacją.
– Trudno – Wzruszył ramionami. – Mam nadzieję, że znowu uda nam się go oswoić.
– Ostatnio przy tym twoim oswajaniu prawie straciłeś rękę – oburzył się Black. – A niedługo mecz ze Ślizgonami. Nie chciałbyś obejrzeć startych uśmieszków z ich obślizgłych twarzyczek? Z twarzy Smarkerusa? – zapytał Black, któremu wcale nie było do śmichu. Wyczułam w jego głosie ukrywaną wręcz obawę.
– I tak to zobaczę – stwierdził pewnie Potter.
– Nie, jeśli tym razem cię zabije – odparował Black.
Zszokowana czekałam z bijącym sercem, czy powiedzą coś więcej. Co mieli oswajać? Czy to miał być kolejny żart? Czy ich kolejny eksperyment? A może eksperyment Hagrida? Już nie wiedziałam co by było gorsze i bardziej niebezpieczne. Wzdrygnęłam się na wspomnienie udomowionego ostatnio psa przez gajowego. Trzy głowy to stanowczo za dużo...
Jedno wiedziałam na pewno – nie mogłam dopuścić, by ci idioci szli tam oswajać to... coś. Delikatnie zamknęłam drzwi, by zaraz potem głośno w nie zapukać. W mojej głowie już układał się genialny plan, który oczywiście miał na celu dobro wszystkich, a przy okazji Huncwotów.
Przez chwilę panowała cisza, później usłyszałam odgłos przytupującego buta i kroki. Gaszą papierosy, przeszło mi przez myśl.
– O co... – zaczął Black, otwierając drzwi. Gdy mnie zobaczył jego brwi powędrowały wysoko do góry. – Evans? – zapytał z głupią miną. Nie czekając na nic weszłam do pokoju, chcąc jak najlepiej odegrać swoją rolę.
– Przyszłam do Remusa oddać mu książkę – powiedziałam, po czym, teatralnie, rozejrzałam się w poszukiwaniu jego łóżka. Gdy już je znalazłam, co wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać, rzuciłam na nie księgę i odwróciłam się w kierunku dwóch, szczerze zdziwionych, Huncwotów. Zmarszczyłam brwi i wciągnęłam głośno powietrze. Spojrzałam na chłopaków z niedowierzaniem, a mój wzrok padł na niedokończonego papierosa tkwiącego w ręce osłupiałego Pottera, który wyglądał jakby zapomniał jak się mówi.
– Paliliście! – zawołałam z oburzeniem. Potter wyrzucił dowód zbrodni za okno.
– Wcale nie – stwierdził bez zająknięcia, patrząc mi prosto w oczy. Nadal siedział na parapecie.
– Przecież widziałam, co miałeś w ręce, Potter – stwierdziłam. – A poza tym, tu jest pełno dymu – zauważyłam roztropnie. Potter popatrzył na Blacka, Black na Pottera. Ja, gratulując sobie w duchu świetnie rozegranej sceny, ciągnęłam dalej.
– Wiecie, że palenie w Hogwarcie jest surowo zabronione? – zapytałam. – To wbrew regulaminowi i będę musiała dać wam szlaban – dodałam. Nie myślałam, że tak łatwo mi pójdzie uwięzienie Huncwotów, tak, żeby nie mogli się dzisiaj nigdzie włóczyć.
– On nie palił – powiedział spokojnym głosem Potter. Popatrzyłam na niego z niezrozumieniem. – Syriusz nie palił – powtórzył Potter. – Tylko ja, więc tylko ja dostaję szlaban – dodał pewnie. Popatrzyłam na Blacka, a ten, jak na potwierdzenie tych słów pokiwał szybko głową. Perfidni kłamcy! Przecież ich widziałam!
Miałam wybór. Albo przyznaję się, że ich podsłuchałam, a to, że przypadkowo, przepadnie gdzieś w otchłaniach pamięci, albo będę grać dalej.
Decyzja podjęta w sekundę.
– Black dostanie szlaban za to, że nie zareagował, gdy ty paliłeś – oświadczyłam dumna, że jakoś wybrnęłam.
– Zagroziłem mu – oświadczył z błyskiem w oku Potter. Właśnie rozpoczął się aktorski pojedynek. Byłam tylko ciekawa, czy Potter wiedział, że widziałam palącego Blacka.
Popatrzyłam na Blacka. Ten, nieświadomy rozgrywającej się w tym pomieszczeniu bitwy, znów szybko pokiwał głową, potwierdzając słowa przyjaciela.
– Daj spokój, Potter – prychnęłam. – Mam ci niby uwierzyć? – zapytałam ze sceptyczną miną. Nie możliwe, że myślał, że to przejdzie.
– Mnie nigdy nikt nie wierzy – powiedział Potter z udawanym smutkiem.
– Tak czy inaczej... – zaczęłam. – Dzisiaj o dziewiętnastej macie szlaban – stwierdziłam.
– Zaraz, zaraz – Potter od razu przestał ocierać nieistniejące łzy. – Sprawa jest jasna, tylko ja dostaję szlaban. O dziewiętnastej? Świetnie. Powiedz McGonagall czy komu tam chcesz, że przyjdę – powiedział Potter zeskakując z parapetu. – A tak poza tym, fajnie, że mieliśmy romans. To znaczy według niektórych, ale jako moja nawet rzekoma kochanka i tak powinnaś stać po mojej stronie – i wypchnął mnie za drzwi, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Drzwi się jeszcze nie domknęły, a ja usłyszałam jeszcze Przynajmniej ty tam będziesz skierowane do Blacka.
***
Szłam korytarzem i nie wiedziałam czy sobie pogratulować sukcesu czy porażki.
Połowa sukcesu. Połowa porażki.
Jeden Huncwot zamknięty.
Westchnęłam. Właściwie, to kim ja byłam, żeby pilnować Huncwotów?. Zapamiętać: NIGDY WIĘCEJ NIE WTRĄCAĆ SIĘ W CUDZE SPRAWY.
Ale słowa "jeśli tym razem cię zabije" podziałały jak płachta na byka. Nie mogłam słuchać o ich kolejnych głupich pomysłach.
Doszłam pod drzwi klasy od transmutacji w momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Tłum uczniów dosłownie wylewał się na korytarz tak, że dopiero po kilku minutach mogłam przecisnąć się w głąb pomieszczenia, by porozmawiać z opiekunką naszego domu.
– Pani profesor – zaczęłam. McGonagall zerknęła na mnie, nie przerywając porządkowania rzeczy na biurku. Kiedy byłam pewna, że nauczycielka wie, kto do niej mówi i że mnie słyszy, kontynuowałam. – Widzi pani... Potter dostał ode mnie szlaban i przyszłam to zameldować.
Usta profesorki zacisnęły się w wąską linijkę. Na jej miejscu już dawno przyzwyczaiłabym się do tego, że kilka dni, podczas których Huncwoci nie dostaliby żadnej kary, byłyby BARDZO podejrzane.
– Nie mam czasu na szlabany rozdawane przez prefektów – powiedziała McGonagall. Po jej tonie wywnioskowałam, że nie jest dzisiaj w humorze. – Byłabym wdzięczna, gdyby pani sama wymyśliła karę dla pana Pottera, a później, dodatkowo, go przypilnowała – dodała.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na srogą twarz nauczycielki.
– A czy to nie będzie również kara dla mnie? – zapytałam, nie będąc pewna, czy dobrze robię. Usta McGonagall zbielały.
– Jest pani prefektem, to do czegoś zobowiązuje – stwierdziła. – A poza tym... Pani dzisiejsze zachowanie w porze obiadowej też pozostawiało wiele do życzenia – dodała, patrząc na mnie surowo, po czym wyszła z sali.
Stałam słuchając stukotu obcasów odbijających się o kamienną posadzkę.
I chyba po raz pierwszy w życiu pożałowałam, że James Potter został za coś ukarany.
Rozdział sprawdzony i poprawiony :)
Super ! Nowy rozdział ! Aż chce mi się piszczeć z radości ! :3 Ciekawe co z tego wyniknie, no z tym Potterem... Szlaban sam na sam... Głupkowaty Mike i to jego wielkie ego, tak się cieszę że zerwali, no bo przecież to jakiś gumochłon ! ugh...;___; Życzę weny, czasu na pisanie rozdziałów i super pomysłów ! :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńhaahahahhahaha głupi wkurzający Taylor...chociaż jeden fakt połączył dobrze xdddd
OdpowiedzUsuńkurde biedna Lily, znowu sam na sam z Potterem xddd
co do rozdziału to cudowny *-* <3 <3 <3 weny życze :D
Hahaha JEST! Głupi "ugh" :p Nareszcie zerwali, mam niezły zaciesz. Lily sam na sam z Potterem, podwójny zaciesz ;) Proooszę, powiedz że tym razem do czegoś dojdzie, już nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńW końcu zerwali!! Mam nadzieję, że już będzie bardzo mało Mike'a, wkurzający gość. Coś czuję, że szlaban będzie ciekawy :) Już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuń