d

d

31 sierpnia 2015

Rozdział 36.

     Wyszłam w kostiumie kąpielowym do ogródka, ale gdy tylko usłyszałam chyba najbardziej szczęśliwe "cześć" w historii świata, zdałam sobie sprawę, jaki błąd popełniłam. Tylko nie on. 
– Lily! Czy ty mnie słyszysz? – Przypomniał o swojej obecności mój nowy-stary sąsiad, Kevin.
Dla mnie nowy, bo byłam w Hogwarcie. Dla reszty mojej rodziny stary, bo użerają się z nim już od ponad pół roku. Choć moja mama na pewno nie nazwałaby użeraniem się co dwudniowe pogawędki z tym miłym i uroczym chłopcem. "Ładnie razem wyglądacie", wtrącała od czasu do czasu. 
– Mogłabym mieć chwilę spokoju od wszystkich? – zapytałam, patrząc na niego z naciskiem. 
– Jasne. – Kevin wzruszył ramionami. Poszło za łatwo, pomyślałam. Nie drążyłam jednak tematu, by go nie prowokować, i ruszyłam w stronę leżaka. Kevin poszedł za mną. 
– Możesz mi powiedzieć dokąd ty idziesz? – warknęłam poirytowana, nawet się nie odwracając.
– Chciałem ci potowarzyszyć w chwili spokoju – mruknął lekko zdezorientowany. Zacisnęłam zęby. Co mi po tym, że jest miły, skoro nie mogłam z nim wytrzymać nawet trzech sekund.
Na Pottera przynajmniej miałam sposoby. Nie zawsze się sprawdzały, ale jednak. 
Potter to i tak już na ciebie uwagi nie zwraca, przemknęło mi przez myśl. 
– To możesz towarzyszyć komuś innemu. – Starałam się być spokojna. Głupio mi było wrzeszczeć na sąsiada a zarazem ulubieńca mojej mamy. 
Potter to co innego. 
– Ale będziesz tak leżała sama? – Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jego oczy są wielkości spodków. Czasami nie rozumiałam mugoli. Czy dla nich wszystkich samotność była czymś odrażającym i nie do przeżycia?
– Zapewniam cię, że nie będzie mi się nudziło. – Pomachałam książką, siadając na leżaku. 
– No weź, wakacje są. – Kevin wywrócił oczami. Zazgrzytałam zębami.
– I. Co. W związku. Z tym? – Każde moje słowo było twarde i stanowcze. Spojrzałam na Kevina, który wydawał się lekko zmieszany.
– Po prostu myślałem...
– To idź myśleć gdzie indziej. – Nie wytrzymałam i rzuciłam jeden z tych tekstów zarezerwowanych dla Pottera. Na samo wspomnienie jednej z takich sytuacji z nim kącik moich ust powędrował do góry. Zwaliłam to na Kevina, który był bardziej denerwujący od samego mistrza w tej dziedzinie.
– Śmiejesz się – stwierdził Kevin. – To taka z ciebie kokietka. – Uśmiechnął się. – Chcesz się droczyć – wyjaśnił.
Spojrzałam na niego z niekrytą fascynacją, zastanawiając się, czy on naprawdę jest taki niedomyślny, czy tylko udaje. On za to nic sobie nie robiąc z moich tekstów i prychań usiadł obok mnie na ogrodowym krześle. 
Moja mina wyrażała tylko jedno: śmierć jemu.


 ***


      – James, chodźcie już! – zaświergotała kobieta w średnim wieku, siadając do stołu. Jak na zawołanie, do pokoju wszedł jej mąż. 
– Co tak pachnie? – Wyciągnął rękę po jeden z pasztecików, ale jego żona była szybsza. Złapała za talerz i wyciągnęła rękę, by nie znalazł się w zasięgu łapska jej łakomego męża. 
– Czekamy na wszystkich. – Jej wzrok był nieugięty. Charlus Potter posępnie zawiesił głowę i usiadł na swoim miejscu.
– No dooobra – mruknął. Dorea wydała z siebie dźwięk, który był w połowie prychnięciem, w połowie zachichotaniem. 
– Czasami jesteś bardziej dziecinny niż ci dwaj, co traktują ten dom jak hotel. – Wywróciła oczami. – James, chodźcie już! – zawołała kolejny raz. Nie zdążyła wziąć kolejnego oddechu, a do pokoju wpadło dwóch rozochoconych nastolatków.
– Co tak pachnie? – zapytał James, podchodząc do stołu. Wyciągnął rękę po pasztecik, który smakowicie wyglądał, ale jego matka była szybsza. 
– James! – zawołała oburzona, nie zwracając uwagi na identyczne zachowanie syna i męża. Była do tego przyzwyczajona. – Nie umyłeś rąk!
Syriusz głośno zarechotał i korzystając z nieuwagi pani Potter, porwał przekąskę. 
– A on to co?! – James wskazał na przyjaciela, który właśnie wpakowywał do buzi cały pasztecik. Kobieta niechętnie odwróciła się w stronę Syriusza i pokiwała z dezaprobatą głową.
– Grabisz sobie, Syriuszu. – Pokiwała palcem, starając się ukryć pchający się na jej usta uśmiech.
– Też panią lubię, pani Potter – wybełkotał Syriusz z jedzeniem w buzi i poszedł za Jamesem do łazienki.  – Charakter sto procent Oriona – żachnęła się. 
– Chyba zapomniałaś jaki bywał Orion w jego wieku, kochanie. - Zaśmiał się Charlus. Dorea tylko zgromiła go wzrokiem.
– Mamo, co powiesz na to, żebym poszedł z Syriuszem tańczyć walca w spódnicach hawajskich do mugolskiego centrum handlowego? – Do pokoju wpadł James. Zaraz potem dało się słyszeć obrażone "miałeś nie mówić" Syriusza.
– Kiedy? – zapytała pani Potter, udając, że pytanie jej syna było całkiem normalne.
– Kiedy? – powtórzyli jednocześnie Syriusz i James, patrząc na siebie.
– Niedziela? – zaproponował James. Syriusz skinął głową. – W niedzielę – stwierdził, spoglądając na matkę.
– W tę niedzielę? – zapytała. – Wykluczone.
– Ale dlaczego, mamo?! – wykrzyknął z nutką wyrzutu w głosie James. Pani Potter spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
– Dostaliśmy zaproszenie od Caroline Meadows i Luka Greengrassa. Biorą ślub. I wy, oczywiście, się tam pojawicie – zakończyła, wyczulona na protesty swojego syna.
Tylko Syriusz zauważył zmiany, które zachodziły na twarzy Jamesa. Skoro matka Meadows wychodziła za mąż, będzie tam też jej córka. A gdzie jej córka, tam Lily Evans.


***


     – Wzięłaś wszystko? – zapytała mama. 
– Tak – mruknęłam, nieśmiało spoglądając w stronę Petunii. Nawet na mnie nie patrzyła.
– No, to baw się dobrze. – Uśmiechnęła się. – Ktoś chyba przyszedł się z tobą pożegnać – dodała, patrząc za moje ramię. Jęknęłam w myślach. Tylko nie znowu on.
– Cześć – usłyszałam przepełniony radością głos. A jednak. – Wracaj szybko, nudno tu bez ciebie – stwierdził Kevin, a ja odwróciłam się w jego stronę. 
– Cześć. Świat się nie kończy, zostaje tu Petunia. – Wzruszyłam ramionami i go wyminęłam. Zaczęłam szybko iść w stronę mało ruchliwej ulicy, by wezwać Błędnego Rycerza.
– Lily, poczekaj! – Usłyszałam za sobą jego głos.
– Ooo nie – mruknęłam sama do siebie, przyspieszając. Zaczęłam w myślach przeklinać siebie, że spakowałam tyle rzeczy do kufra. Ledwo go ciągnęłam.
– Lily! Hej!
Zacisnęłam zęby, wiedząc, że Kevin nie da mi spokoju. Zatrzymałam się. On zaraz dobiegł.
– Baw się dobrze i... – złapał mnie za ramiona, a ja gwałtownie się odsunęłam, tym samym uderzając się kostką o kufer. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale z przyzwyczajenia byłam już czujna.
– Dzięki, ale muszę już iść, także... –Nie dokończyłam, bo ból w stopie właśnie przybrał na sile. Zacisnęłam więc zęby i odeszłam, starając się iść jak najmniej kulejąc, a przy tym taszczyć ten nieszczęsny kufer. Do Kevina chyba nie dotarły moje słowa, bo stał dalej w tym samym miejscu. Odwróciłam się, nie patrzył. Machnęłam ręką. Po co mi Błędny Rycerz skoro mogę użyć teleportacji? Obróciłam się, a pierwsze co zobaczyłam to biały mur ogradzający posiadłość Luka Greengrassa.


***

     – Chyba nie dam rady – jęknęłam, patrząc na opuchniętą kostkę. Nie wiedziałam, że było tak źle.
– Cholera no – zaklęła Dorcas, przeszukując szuflady. – Jak to możliwe, że nie ma tu żadnych maści?
– Mary powiedziała, że przywiezie, więc daj już spokój – westchnęłam. Był tylko jeden problem.
– Tak, ale Mary przyjedzie za kilka godzin, a wtedy będzie już po ceremonii. – Dorcas spojrzała na mnie. – Nie chcę, by cię to ominęło.
– Nie mam wyjścia. – Uśmiechnęłam się kwaśno. Naprawdę chciałam przy tym być.  – No szykuj się, bo nie zdążysz! – Wywróciłam oczami. Miałam wyrzuty sumienia, że Dorcas, zamiast szykować się na ważną uroczystość dla jej matki, chodzi wokół mnie.
– Lilyyy – jęknęła. – Świetnie, miałyśmy być we cztery. Mary się spóźni, ty nie możesz chodzić, więc zostałyśmy we dwie z Alice. Jak mi ktoś powie, że jej nie będzie, to uduszę.
– A jednak jestem. – Zaśmiała się Alice, która właśnie weszła do pokoju.
– No, przynajmniej to. – Odetchnęła Dorcas i pobiegła się szykować.

***

     Tłum niemiłosiernie męczył, szczególnie w tak upalny i duszny dzień jakim był piąty lipca. Dwóch nastolatków, którzy wyrwali się spod kontroli pani Potter, przebijało się na jego koniec, by móc spokojnie i bez zbędnych prychań zirytowanych uczestników uroczystości, komentować...wszystko.
– To dziadek wujka siostry matki tego no wiesz... – Mruknął jeden z nich. Miał dłuższe włosy, a jego postawa była bardziej elegancka.
– A no tak, kojarzę. – Pokiwał głową drugi, z bardzo rozczochranymi włosami. – Jego siostra przyjaźni się z bratem koleżanki Lory.
– Ale z was plotkary. – Wywrócił oczami trzeci chłopak, który właśnie doszedł do swoich przyjaciół. – Większych jeszcze nie spotkałem, serio.
– A ten, to brat kolegi kuzyna tego tamtego z tym brązowym czymś. – Pierwszy chłopak wskazał głową na dość muskularnego mężczyznę zupełnie ignorując słowa swojego przyjaciela.
– A faktycznie. Tamtego tego? Naprawdę? – Drugi z nich wychylił się zza jakiejś staruszki w ogromnym różowym kapeluszu. – Ale sobie trzasnął futro. Jest jakieś trzydzieści stopni. – Wytrzeszczył oczy.
Blondyn za nimi tylko westchnął.
Ceremonia się rozpoczęła, a za panną młodą wyszły dwie dziewczyny, koleżanki z klasy wszystkich czterech chłopców. Trzeci więc kopnął dwóch pierwszych na znak, by się uciszyli.
 – A gdzie Evans. – Zmarszczył brwi Syriusz Black. Dopiero teraz do niego dotarło, że od początku jej nie widział. Szczerze mówiąc mógłby już ją spotkać, bo nie miał kogo denerwować. James nie odpowiedział, natomiast zaciekawiło to stojącego za nimi Remusa.
– Faktycznie, w ogóle jej nie widziałem – stwierdził.
James nadal milczał, i chociaż bardzo starał się o tym nie myśleć, zaczęło go to niepokoić.
Dlaczego jej nie było na uroczystości, na którą byli zaproszeni wszyscy przyjaciele i bliscy?
– O, a wtedy tamten był tam z tą wiesz o... – odezwał się znowu Syriusz. Remus zmarszczył brwi, ubolewając w myślach nad umiejętnościami zrozumiałego opisywania faktów przyjaciela. James jednak musiał w pełni rozumieć tę wypowiedź, bo wychylił się jeszcze raz (pani w kapeluszu ani na milimetr nie zmieniła swojego miejsca), pokiwał głową i mruknął coś co brzmiało jak "rzeczywiście, znam ją, kumpluje się z tamtą wiesz którą" i wrócił do swoich myśli.
Remus próbował się nie zaśmiać. Jego przyjaciele nie potrzebowali żadnych szyfrów, by inni nie mogli ich zrozumieć.

***

– No jestem. Uuuu... – Do pokoju, w którym siedziałam, wpadła Mary i od razu cofnęła się na widok mojej kostki. – Myślałam, że przesadzacie opisując tę kostkę. Jest co najmniej pęknięta. – Zmarszczyła brwi, podchodząc bliżej. 
– Dzięki za informację, czy to coś zmienia? – Popatrzyłam na nią ze zmęczeniem. Upał był niemiłosierny, a pomieszczenie szybko się nagrzewało.
– Już, już, zaraz będziesz prawie zdrowa. – Mary zaczęła mnie okrążać, oglądając stopę pod każdym kątem. – Przez jakieś dwie doby będziesz musiała mieć bandaż. 
– Przeżyję, bylebyś szybko to zrobiła – stwierdziłam błagalnym tonem.
– Spokojnie, spokojnie, zaraz będziesz bawiła się z innymi. Swoją drogą, nieźle tam im się impreza rozkręciła, miałam okazję zobaczyć parę naprawdę napitych osób. – Spojrzała na mnie wymownie. – Widziałam też... – zaczęła, ale umilkła.
– Hmm? Kogo widziałaś? – zapytałam, ale nie odpowiedziała. Wyciągnęła z torby bandaże i magomaść
– Inną drogą, słyszałaś, że Blackowie odmówili przyjścia? – Mary jawnie zmieniła temat.
– Nie słyszałam – wzruszyłam ramionami. – To kogo widziałaś? – Dopytałam.
– Sama zobaczysz. – Westchnęła.
I wtedy się zestresowałam. Nie lubiłam niespodzianek. 


***

Oczywiście w podanym terminie chodziło o 31.08, musiałam znowu myśleć o czymś innym, jak zawsze (szczególnie, jak słusznie ktoś zauważył, 31.07 był daaaawno i nieprawda)
Obiecałam (że niby 31.07 no ale 31.08, taki trik), że rozdział będzie choćby nie wiem co, więc jest.
Krótki, ale wyprowadzający mnie z martwego punktu (kolejnego) i inspirujący do dalszego pisania, więc... no wiem, jak na tyle czasu czekania to bardzo mało.
1 września za mniej niż 2 godziny, wakacje jednak nie sprzyjają pisaniu.
Publikuję, a co.
Jedziemy z tym dalej. 
 





16 komentarzy:

  1. Pierwsza! Zaklepuję miejsce, przylecę skomentować wieczorem, po pracy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doobra, przepraszam za to, że nie skomentowałam wczoraj, ale niestety, dopadło mnie chorubsko i nie miałam siły na nic innego niż gorąca kąpiel i sen.
      Dziś przeczytałam rozdział i muszę powiedzieć, że jest rewelacyjny! Najlepsza ze wszystkiego była strasznie zagadkowa rozmowa Syriusza i Jamesa. Ci dwaj rozumieją się bez słów i Remus ma całkowitą rację, że żaden potencjalny podsłuchiwacz nie wywnioskowałby z tej rozmowy nic przydatnego ;-)
      Mam nadzieję, że może tym razem Lily nie będzie aż tak mocno zła na Jamesa za to, że po prostu istnieje i jest na tej imprezie. Mogłaby w końcu z nim normalnie porozmawiać ;-)
      Pozdrawiam!
      Cath.

      Usuń
    2. Hej! Tęskniłam!
      Bardzo dziękuję za komentarz i zaangażowanie, a co do Lily to nie mogę nic obiecać, bo sama do końca nie wiem jak się zachowa. Zobaczymy :)
      Pozdrawiam
      Nija

      Usuń
  2. Nie wierzę! *.*
    Taktaktaktak! Nowy rozdział! Lecę czytać! :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba nie lubię Kevina,
    ale Mike gorszy, grrr.
    Szkoda tej nogi Lily, ale grunt, że będzie na części wesela. Zawsze lubiłam wątki, w których James i Lily spotykają się niezamierzenie.
    Nue lubię pisać o fabule (że ją opisywać), ale teraz nie bardzo mam coś innego do powiedzenia. Jest super i tyle. Czekam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Już lubię tego Kevina^^ jak będzie doprowadzał Lily do większej irytacji i złości niż James, to w końcu się do niego przekona, czyż nie? Pozostaje jeszcze kwestia Mike ale on sam sobie strzela w stopę, więc nie ma co się gamoniem przejmować:)
    Lily to ma pecha, ja bym chciała być na tak ważnej uroczystości i pewnie kazałabym się zanieść aby usiąść chociaż w pierwszym rzędzie, koło płaczących i lamentujących babek i ciotek, moczących rękawy garniturów swoich mężczyzn. No ale przynajmniej bym tam była.
    Uwielbiam James i Syriusza! Jak ta Dorea z nimi wytrzymuje to jest po prostu kobieta świętą, serio. Potter boi się Lily jak diabeł wody święconej, no bomba po prostu. I jak oni się mają niby zejść, co? No wytłumacz mi jak? Skoro tu takie przeciwności losu.. skręcona kostka... Lora... skręcona kostka...Mike...skręcona kostka...podróż w czasie...albo np skręcona kostka? Masakra.:D
    Ostatni fragment z udziałem Huncwotów jest najgenialniejszy ze wszystkich. "Stryjeczny brat, szwagra, matki, ciotki, konkubiny mojego pierwszego zięcia":D
    Uwielbiam Twojego bloga:)
    Pozdrawiam
    Rogata:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Rogata! (a może Rogato?)
      Przede wszystkim chciałam zauważyć, że już nie pierwszy raz zwracam uwagę na coś w Twoich komentarzach. Mianowicie, Twoje reakcje byłyby (moim zdaniem) bardziej naturalne niż te Lily. I teraz mam zagadkę czy to wina mojego wyjątkowego niezaangażowania w różne takie sytuacje życiowe (co przeszło chcąc nie chcąc na biedną Lily), czy może trochę za mało rozwiniętej mojej wyobraźni, jeśli chodzi o jej postać. No ale taka już jest i nie zmienimy tego, to czyni ją jedyną w swoim rodzaju. Przecież James musiał się na coś złapać xd. W każdym razie bardzo dziękuję, bo uczę się na błędach i później zwracam większą uwagę na "ludzkość" Evans.
      Dziękuję też za te wszystkie miłe słowa, naprawdę nigdy nie skąpisz mi pochwał :)
      Pozdrawiam
      Nija<3

      Usuń
  5. Mam małe pytanko, używasz jeszcze aska? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czasami tam wpadam, więc jeśli jakieś pytania to wbijaj

      Usuń
  6. I to odświeżanie strony przez cały dzień, czekając na nowy rozdział. Mam nadzieję, że niedługo go zobaczymy.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to blog Cię zmusił do wstania przed 6:47 to nie wiem, czy mam się cieszyć, czy Cię przepraszać :)

      Pozdrowionka

      Usuń
  7. A po za tym zapraszam wszystkich do siebie. ;)
    http://loveyoubaby76.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń