d

d

7 sierpnia 2014

Rozdział 20.

– Dlaczego nie przyszłaś? – usłyszałam pełen wyrzutów głos Mika.
– Gdzie? – zapytałam zdumiona. Siedziałam właśnie w bibliotece i pisałam wypracowanie. Nie miałam głowy do jakichś tam kłótni.
– No jak to gdzie – zaczął oburzonym głosem Taylor. – Mieliśmy się spotkać w twoje urodziny! Napisałem ci kartkę.
– Nic ci nie obiecywałam – odparłam obojętnym tonem. – Nie miej do mnie pretensji. I nie widziałam żadnej kartki – dodałam.
– Zostawiłem ci ją na szafce! – stwierdził oczywistym tonem Mike, wyciągając przed siebie ręce, jakby mówił o czymś tragicznym. A przecież nic się nie stało!
– Nie widziałam żadnej kartki – powtórzyłam. Ciekawe swoją drogą, skąd czystokrwisty czarodziej wziął kartkę w Hogwarcie.
– Świetnie – odparł ze złością Taylor.
– Świetnie – powtórzyłam. Zaraz potem wstałam i podeszłam do jednego z regałów. Mike podreptał za mną, ale go zignorowałam. E, E... O! Znalazłam półkę oznaczoną wielką, złotą literą E. Chociaż półka to złe określenie. To była szafa. Przeszłam kawałek dalej i zaczęłam szukać Encyklopedii magii obronnej. Była mi potrzebna do wypracowania, które co prawda musiałam oddać dopiero za tydzień, ale zawsze wolałam pisać wcześniej wszelkie prace. Zmarszczyłam brwi i jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po tytułach. 
Encyklopedia chorób.
– Wiesz, nie rozumiem jak można było przeoczyć taką dużą kartkę. – Wywróciłam oczami, słysząc Mika.
Encyklopedia czarnej magii.
– Czekałem na ciebie trzy godziny! – kontynuował.
Encyklopedia eliksirów.
– A na Wieży Astronomicznej nie jest za ciepło o tej porze roku...
Encyklopedia współczesnych wybitnych czarodziejów.  
A ty mnie po prostu olałaś.
Westchnęłam. Nigdzie nie było Encyklopedii magii obronnej. Widocznie wszystkie egzemplarze były wypożyczone. I co się dziwić. W dzisiejszych czasach informacje w niej zebrane były nadzwyczaj przydatne i pewnie wszystkie roczniki miały ją jako lekturę. Ale ja potrzebowałam jej pilnie, bo moje wypracowanie opierało się na tekście właśnie z niej! Podeszłam do biurka pani Pince, nadal ignorując człapiącego za mną Taylora.
– Dzień dobry – powiedziałam miłym tonem.
Pani Pince podniosła swój zamglony wzrok i spojrzała na mnie pytająco. Zaraz potem odchyliła głowę zwracając uwagę na Mika, który stał za mną .
– Chciałabym wpisać się na listę oczekujących Encyklopedii magii obronnej – powiedziałam, ponownie zyskując jej uwagę. Kobieta skinęła głową i wstała podchodząc do regału za nią. Przez chwilę jeździła palcem po grzbietach różnych teczek, aż w końcu wyciągnęła tę, opatrzoną tytułem poszukiwanej przeze mnie książki.
– Będziesz musiała poczekać co najmniej dwa miesiące – stwierdziła pani Pince, zerkając w papiery.
– Dwa miesiące? – wykrztusiłam. – Nie mogę tyle czekać. Wypracowanie muszę oddać za tydzień – oświadczyłam.
– Przykro mi. W tej sytuacji ci nie pomogę – stwierdziła pani Pince. – Trzeba było wcześniej zainteresować się wypracowaniem – dodała. Zacisnęłam zęby. Dzisiaj je zadano, to kiedy niby miałam się nim zainteresować?
– Nie mogłam wcześniej – oświadczyłam. – Dopiero dzisiaj nam je zadano – zauważyłam.
Pani Pince westchnęła i popatrzyła na mnie jak na wyjątkowo uciążliwego szkodnika. Nic nie mogłam poradzić na to, że potrzebowałam tej książki.
– To dogadaj się z kimś. – Wzruszyła ramionami pani Pince. – Niech ktoś ci pożyczy tę książkę na jakiś czas. Przecież napisanie pracy nie zajmie ci dwóch tygodni.
Westchnęłam i wróciłam do stolika. Nic nie dało się zrobić. Świetnie. Właśnie dlatego zawsze wcześniej zabierałam się za prace domowe.


***


Siedziałam w Pokoju Wspólnym przy kominku. Sama. Alice zapewne leżała na łóżku i wypłakiwała się w poduszkę. Od czasu imprezy nie była w najlepszym stanie. Oczywiście chodziło o Franka, bo chociaż Alice z nim zerwała, nadal coś do niego czuła. Mary siedziała w łazience. Dorcas była na randce z jakimś podobno nieziemsko przystojnym Puchonem. O Blacku nigdy więcej nie wspominała. Nawet nie byłam pewna, czy pamiętała, że ktoś taki istnieje. Mój wzrok, który od dłuższego czasu przemierzał pokój wspólny padł na Huncwotów. Coś sobie opowiadali, dokazywali. Siedziała z nimi Lora – dziewczyna Pottera. Stłumiłam śmiech, gdy zobaczyłam, jak zazdrośnie go obejmuje. Jakby ktoś miał jej zaraz tego Pottera zjeść.
Przeniosłam wzrok na jego samego. Śmiał się z czegoś z Blackiem ukazując przy tym swoje śnieżnobiałe zęby. Sam uśmiech miał całkiem ładny.
Spojrzałam na Blacka.
Gdyby mu się tak bliżej przyjrzeć, widoczne były jego arystokratyczne maniery. Co z tego, że wypierał się swojego pochodzenia? Nie raz dostrzegalne były w jego oczach przebłyski zimna, dzikiej brutalności i wyższości w stosunku do innych. Dajmy na to ta chora satysfakcja ze znęcania się nad Severusem.
Obok Blacka siedział Peter. Słuchał swoich przyjaciół i śmiał się razem z nimi. W jego wzroku zauważyłam zazdrość z jaką spogląda na niczego nieświadomą Lorę. Czyżby Peter się w niej podkochiwał?
Mój wzrok poszedł dalej. Padł na Remusa, który właśnie wstawał i chyba informował swoich towarzyszy, że idzie do dormitorium. Ale moją uwagę przykuło coś innego. Mój wzrok zatrzymał się na opasłej książce, którą Lupin trzymał w ręku.
I która była mi potrzebna do wypracowania.


***

– Kochanie, tu jesteś – usłyszałam głos Mika. Wywróciłam oczami. Siedziałam przy stole Gryffindoru i jadłam obiad. A ten znowu się przyczepił. – Już się nie gniewam. Wiadomo, mogłaś nie zauważyć tej kartki – stwierdził wszechwiedzącym tonem. Spojrzałam na Mary wzrokiem mówiącym, że jeśli zaraz ktoś go nie zabierze, to go uduszę. Mike Taylor ostatnio bardzo działał mi na nerwy. Huncwoci z zaciekawieniem na niego popatrzyli. Ten jakby trochę się speszył. – Porozmawiamy gdzie indziej? – zapytał.
– Teraz jem – odpowiedziałam krótko.
– A jak zjesz? – Nie dawał za wygraną Mike. Westchnęłam.
– Jasne – oświadczyłam bez entuzjazmu.
– To czekam na ciebie w sali wejściowej – odparł Mike i odszedł do swojego stołu.
Wróciłam do jedzenia.
– Nie powiedział o której – stwierdziła Mary. Popatrzyłam na nią nic nierozumiejącym wzrokiem. – Nie powiedział, o której godzinie będzie na ciebie czekał – wyjaśniła. Wzruszyłam ramionami.
– Co za różnica – rzuciłam obojętnie. – Może kiedy przyjdę, jego akurat nie będzie.

 ***






– Remusie! Remusie!!! – zawołałam, machając ręką do Lupina. Niestety, chłopak gdy tylko mnie zobaczył zbladł i szybkim krokiem oddalił się w drugą stronę korytarza. Westchnęłam. Remus jawnie unikał mnie od kilku dni i za nic nie mogłam się z nim porozumieć. A teraz już pilnie potrzebowałam książki, którą miał.
– O, Potter! – zawołałam z entuzjazmem, widząc go przechodzącego z Blackiem korytarzem niedaleko mnie. Potter zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła jakby nie wierząc własnym uszom. No tak. Chyba rzadko zdarzało się, że ta Evans wołała tego Pottera z taką radością. Chyba nigdy.
Potter odnalazł mnie wzrokiem, a jego prawy kącik ust powędrował do góry.
– Co tam, Evans? – zapytał swoim flirciarskim tonem. Zmarszczyłam brwi. Już bardzo dawno temu Potter mówił do mnie tym tonem z miną. Pewnie chciał zwrócić uwagę na naszą rozmowę, bez potrzeby, bo samo "Potter!" przyciągnęło ciekawskie spojrzenia.
– Słuchaj. Remus ucieka, gdy tylko na niego spojrzę, więc mógłbyś mu przekazać, że po pierwsze nie mam zamiaru rzucić na niego klątwy, choć to bardzo kuszące, a po drugie, że pilnie potrzebuję Encyklopedii magii obronnej do wypracowania i czy mógłby mi ją pożyczyć – wypowiedziałam na jednym wydechu i popatrzyłam na niego wyczekująco.
– A jeśli tego nie powtórzę? – zapytał podnosząc jedną brew. Wzięłam głęboki wdech. Raz. Dwa. Trzy. No tak. Czyżbym myślała, że Potter choć raz zrobi to, o co się go poprosi? Nie słucha nauczycieli, więc dlaczego miałby posłuchać mnie? Popatrzyłam pytająco na Blacka, ale ten w odpowiedzi potrząsnął głową ze swoim bezczelnym uśmiechem.
– Nie to nie – wycedziłam przez zęby i odeszłam pozostawiając ich nieco zdziwionych. Nie miałam siły się z nimi kłócić, tym bardziej, że już w mojej głowie zrodził się pomysł.
Postanowiłam wysłać Remusowi sowę. Szłam przez cały zamek rozmyślając, dlaczego Lupin mnie unika. Czyżby to miało związek z tą tajemnicą, o której nie chciał mówić? I tak dawno dałam temu spokój, notabene dzięki Potterowi. Usłyszałam gdzieś za sobą głośne "Lily!", które mógł wykrzyknąć tylko Mike. Od kiedy się pogodziliśmy na spacerze (tak, kiedy przyszłam Mike na mnie czekał) nie dawał mi jeszcze bardziej spokoju. Przyspieszyłam kroku, a kiedy skręciłam w inny korytarz zaczęłam biec.
Tak więc wbiegłam po krętych schodkach do sowiarni. Usiadłam przy jedynym w tym pomieszczeniu stoliku i z cichym westchnieniem wyciągnęłam z torby pergamin, pióro i atrament.  Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze czterdzieści minut łącznie z przerwą do rozpoczęcia się zajęć, a korzystając z okienka między lekcjami mogłam sobie pozwolić na przyjście tutaj.
Zamoczyłam pióro w atramencie i przeniosłam je nad kartkę. Zaraz przede mną pojawiło się pytanie: jak zacząć? Pomyślałam trochę, poskubałam, postukałam. Zaczęłam nucić piosenkę ostatnio usłyszaną w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Nie wiedziałam jak zacząć. Postanowiłam napisać prawdę, czyli, że nie mam zamiaru o nic go wypytywać, że go zabiję przy najbliższej okazji, i że Blacka i Pottera marny los też nie ominie. Na koniec wspomniałam coś o książce, którą pilnie potrzebuję i przypomniałam,  że jutro mamy dyżur i ma się na nim koniecznie stawić. Gdy już skończyłam,wstałam i podeszłam do jednej ze szkolnych sów. Swoją postawą wyglądała na dostojną i dumną, a przy tym była dosyć duża. Już chciałam przywiązać do niej liścik, kiedy w ramię dziabnęła mnie inna. Spojrzałam w jej stronę i zobaczyłam przesłodką malutką sóweczkę latającą dookoła mnie i pohukującą radośnie. Ptaszek tak mnie rozbawił swoją gotowością do wykonania zadania, że kawałek pergaminu, który miałam wysłać przekazałam jej.
– To do Remusa Lupina – powiedziałam głośno i wyraźnie, nie będąc pewna, czy sówka już wcześniej dostała podobne zadanie i czy to nie jest przypadkiem jej pierwszy lot. – Jak będziesz miała okazję, możesz go dziabnąć parę razy ode mnie – dodałam. Ptak szczypnął mnie delikatnie w ramię i wyleciał z sowiarni. Westchnęłam. Miałam nadzieję, że Remus skończy te dziecinne ucieczki. Bo chyba każdy gdyby był unikany przez tydzień przez dobrego kolegę, byłby trochę wytrącony z równowagi.


***



Gdyby teraz ktoś zajrzał do męskiego dormitorium VI roku pomyślałby pewnie, że ktoś tu czegoś wyraźnie szukał i nie zdążył jeszcze po sobie posprzątać. Albo, że mieszkają tu jacyś bardzo dziwni handlarze wszystkiego. Dosłownie, bowiem na podłodze w pokoju pewnej czwórki chłopców można było znaleźć WSZYSTKO. Leżały tu skórki od bananów, martwe myszy, ubrania, różnej wielkości zwoje pergaminów, pogryzione buty (?), puste i pełne butelki po rozmaitych (legalnych i nielegalnych) napojach i wiele, wiele innych. Obrazek dopełniała trójka chłopaków będących w pomieszczeniu. Jeden leżał na łóżku i coś mamrotał sam do siebie. Ktoś mógłby pomyśleć, że wariat. Drugi też siedział na łóżku, ale pościelonym i o wiele czystszym. Pochylał się nad jakąś grubą księgą. Trzeciego za bardzo nie było widać, bo wystawały mu tylko nogi spod szafy, pod którą najwyraźniej się znajdował. Efektu dodawał śpiew, który wydobywał się zza zamkniętych drzwi łazienki.
– Glizdogonie, nie boisz się, że ta lewitująca szafa na ciebie spadnie? – zapytał spokojnie jeden z nich. Zerknął znad swojej książki by sprawdzić, czy istnieje jakiekolwiek zagrożenie.
– Ne... ehm... ehm... ehm – chłopak nazwany Glizdogonem, próbując odpowiedzieć przyjacielowi, zaczął krztusić się kurzem. Chwilę potem wyszedł spod szafy trzymając w ręce wielkiego buta. – Tyle razy mówiłem Syriuszowi, by nie gryzł mi butów! – jęknął i opadł na łóżko. – Będę musiał kupić nowe...
Remus westchnął.
Drzwi łazienki otworzyły się i wyszedł z niej nie kto inny jak Syriusz Black we własnej osobie. Rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok padł na mamroczącego w poduszkę Rogacza.
– A temu co? – zapytał ze zmarszczonymi brwiami.
– A ja wiem? – Wzruszył ramionami Remus. W tej samej chwili coś zapukało w okno. Lupin obejrzał się i zobaczył małą sówkę. Nie kojarzył jej w ogóle. Zmarszczył brwi i podszedł do okna by je otworzyć. – Ciekawe do kogo – mruknął. Jego zdziwienie było jeszcze większe, gdy zobaczył swoje imię na wierzchu pergaminu.
– I co? – usłyszał głos Blacka, który właśnie wycierał włosy w ręcznik.
– To do mnie – stwierdził cicho Remus i nie czekając rozwinął pergamin. Jego oczy szybko przeleciały tekst, dopóki nie stanęły na ostatnim słowie, Lily. – To od Lily – dodał.
Reakcja była natychmiastowa. Mamroczący coś o marchewkach James podniósł głowę i popatrzył z zaciekawieniem na kawałek pergaminu, Black próbował zerknąć na treść, ale Lupin w porę zwinął wiadomość i schował do kieszeni, a Peter zachłysnął się powietrzem.
– No i co w tym dziwnego? – zapytał Lupin. – Powinniście spodziewać się, że napisze, tym bardziej, że postanowiliście utrudnić jej życie i nie przekazać mi co miała do powiedzenia.
– Ooo, przepraszam – zaczął oburzony Black przemądrzałym tonem. – Ale to TY jej unikasz od tygodnia! My jesteśmy po prostu lojalni i jeżeli ty nie chcesz wiedzieć co ona ma ci do powiedzenia, to my tym bardziej! – oświadczył dumnie.
– To nie tak – westchnął Remus. – Na jej urodzinach prawie się wygadałem o pełni. Myślałem, że mówi o was. Że w jakiś sposób dowiedziała się o animagii i że ma do mnie pretensje, choćby o to, że wam na to pozwoliłem. A ona mówiła o Franku i Marlenie! – stwierdził rozżalony.
– Zaraz, zaraz. – Potter zmrużył oczy. – Wytłumacz mi tylko jedną rzecz. Jak można pomylić jelenia, psa i szczura z Frankiem i Marleną? – zapytał podejrzliwym tonem.
– Ha, właśnie! – wykrzyknął Black wytykając oskarżycielsko palcem na Lupina. – Ja też tego nie rozumiem! 
– Jezu Chryste – złapał się za głowę Remus. – Chyba pomogę Lily w tym morderstwie – stwierdził.
– Zaraz, zaraz. – Potter po raz kolejny zmrużył oczy. –W jakim morderstwie? – spytał jednocześnie z Blackiem. Peter skulił się, jakby sama myśl o zabójstwie go przerażała.
Remus machnął ręką i wyszedł z dormitorium trzaskając drzwiami. Nie miał siły na dyskusje, a wiedział, że go nie miną, kiedy zostanie w pokoju. 
Drzwi trzasnęły, a James i Syriusz stojąc nieruchomo popatrzyli na siebie.
– Jak myślisz, kogo Lily chce zamordować? – zapytał ostrożnie Potter.
– Jeszcze się pytasz... Oczywiście, że ciebie – oświadczył niepewnie Black, nerwowo zerkając na Rogacza. Chwilę potem obydwaj w tym samym czasie dorwali się do drzwi i wybiegli za Remusem.


***

Weszłam cicho do dormitorium i od razu położyłam się na łóżku. Nie miałam na nic siły.
– Lily? – usłyszałam cichy głos Alice. W pokoju było bardzo ciemno i nic nie widziałam, ale jej głos wskazywał na to, że przed chwilą płakała.
– Słucham? – zapytałam szeptem. Przez ostatnie dni mój kontakt z Alice sprowadzał się do jej pocieszania. Alice westchnęła. Chwilę potem poczułam jak materac ugina się pod jej ciężarem. Usiadłam i zasłoniłam kotary jednym ruchem.
– Jak to jest... – zaczęła słabym głosem Alice. – Myślałam, że to będzie trwać wiecznie. Nasz związek. Później, gdy z nim zerwałam, nawet nie brałam tego na poważnie. W głębi duszy myślałam... Nie, ja to czułam, że do siebie wrócimy. Wiesz... Później przemyślałam całą tą sprawę i doszłam do wniosku, że zerwaliśmy z głupiego powodu...
– Ty. Alice ty zerwałaś – wtrąciłam. Miałam ciężki dzień. I Mika na głowie, który ciągle za mną łaził i coś tam ględził. Tylko dla świętego spokoju się z nim pogodziłam.
– Tak. Masz rację. Głupio zrobiłam, a teraz nie można nawet tego odkręcić... A najgorsze jeszcze przede mną...
– Niby co? – zapytałam sceptycznie.
– Walentynki! Lily, wyobrażasz to sobie? Chyba nie wyjdę z dormitorium przez cały dzień... –zaczęła Alice. Ja za to wypuściłam głośno powietrze. – Nie będę przecież patrzyła, jak oni się migdalą...– ciągnęła dalej. Już jej za bardzo nie słuchałam. W mojej głowie pojawiła się wizja jęczącego Mika, który próbuje zmusić mnie do wspólnego spędzenia walentynek.


***  

– Cześć Lily – wysapał Remus. Biegł. To jasne.
– Znowu się spóźniłeś Remusie – oświadczyłam chłodno. – A poza tym unikasz mnie od moich urodzin – dodałam urażonym tonem.
– Oj, Lilyyy... Przepraszam – Remus uśmiechnął się przepraszająco. Zaraz potem zrobił minę zbitego psa. – Wybaczysz? – spytał. – Co prawda nie popieram łapówek, ale to tylko drobne przekupstwo – dodał i podał mi książkę, której wcześniej nie zauważyłam.
Encyklopedia magii obronnej.
– No dobra – stwierdziłam. Zaraz potem się uśmiechnęłam.


***

     Siedziałam w pokoju wspólnym i pisałam wypracowanie, które było na jutrzejszy dzień. Tak, z tygodnia zrobił się jeden dzień do oddania pracy w terminie. I nie wiedziałam, jakbym sobie poradziła bez Remusa i jego egzemplarza książki. W każdym razie siedziałam tak, kiedy do mojego stolika podeszła Alice. Usiadła na krzesełku naprzeciwko mnie i zaczęła się we mnie wpatrywać. Westchnęłam wiedząc, że nie skończę tego wypracowania, dopóki Alice będzie się na mnie, krótko mówiąc, gapić.
– O co chodzi? – zapytałam.
– Mam problem – zaczęła.
– Nie ty jedna – mruknęłam pod nosem. Alice tego nie usłyszała.
– Powiedz mi co mam robić? – zapytała przyciszonym głosem. Zauważyłam, że jej wzrok co jakiś czas podejrzanie wędrował w jedno miejsce pokoju. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam tam Marlenę i Franka. Wzruszyłam ramionami.
– Zapomnij.
– Nie.
– Znajdź sobie kogoś innego – zaproponowałam. Alice popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
– Zwariowałaś? – wyszeptała znowu.
Wzruszyłam ramionami.
– Pokaż mu, że ma czego żałować, skoro tak. I nie zamykaj się na nowe znajomości.
Alice nie odpowiedziała. Uznałam to za dobry znak i wróciłam do swojego wypracowania.
– I myślisz, że to coś da? – spytała niepewnie po jakimś czasie. Westchnęłam i odłożyłam pióro.
– Jeśli chodzi o nich – tu delikatnie kiwnęłam głową w stronę pary – to może nic nie da. Ale jeśli chodzi o ciebie – spojrzałam jej prosto w oczy – może dać dużo.
– Ale jeśli...
– Daj spokój – przerwałam jej. Postawiłam ostatnią kropkę w wypracowaniu i włożyłam wszystko do torby. – Chodź. – Pociągnęłam Alice za rękę, po czym pomaszerowałyśmy do dormitorium. – Zrobimy cię na bóstwo...


Rozdział sprawdzony i poprawiony.



2 komentarze:

  1. Fajny rozdział, czasem takie w których pozornie nic się nie dzieje, są równie potrzebne co inne. I cholernie wkurza mnie ten jęczący Mike, mam nadzieję, że niedługo zniknie z horyzontu :) Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam sie z kom. powyżej :D
    rozdział świetny! <3

    OdpowiedzUsuń