d

d

9 sierpnia 2014

Rozdział 21.


 – Co wy tam tak długo robicie?! – krzyczała Dorcas. Może nie była wściekła – niełatwo ją wytrącić z równowagi – ale na pewno zniecierpliwiona
– Jeszcze chwila! – zawołałam, upinając przy tym włosy Alice.
– Ja nie wierzę – usłyszałam sapanie Dorcas zza drzwi łazienki. Musiało już być bardzo późno skoro nawet ona wróciła do dormitorium. Ja za to, razem z Alice, siedziałam zamknięta w łazience i od dobrej godziny zajmowałam się jej włosami.
– Dobra – odetchnęłam po chwili z ulgą. Włosy Alice były w idealnym ładzie. Moje odwrotnie.
– Łał – stwierdziła Alice i odwróciła się od lustra, patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się zadowolona. Byłam dumna ze swojego dzieła, jak rodzic z dziecka, osiągającego sukcesy. No cóż, porównywalne.
– Ile można siedzieć w łazience – uskarżała się Dorcas. Zaśmiałam się słysząc jej ton głosu. Otworzyłam drzwi od łazienki, a Dorcas, która właśnie siedziała na pufie i ściągała szpilki, podniosła swoją głowę.
– O. Mój. Merlinie – wykrztusiła. Uśmiechnęłam się zadowolona i odchrząknęłam znacząco. – Mary... – zaczęła Dorcas.
– O co... – Mary podniosła wzrok znad swojej książki. Jej oczy zatrzymały się na zarumienionej Alice. – Łał.
– Też jestem tego zdania – zaśmiałam się głośno. To prawda, Alice wyglądała świetnie. I pomyśleć, że jej włosy o jeden odcień stały się ciemniejsze i zostały ułożone z większą uwagą. Do tego doszedł wyrazisty kolor szminki i gotowe! Alice wygląda jak cudo.
– Dobra, dobra. Ja idę do łazienki, żeby dłużej na ciebie nie patrzeć i nie popaść w kompleksy – stwierdziła Dorcas, uśmiechając się do niej, po czym zamknęła się w, długo oczekiwanej przez siebie, łazience.
– Idź, idź – zaśmiałam się, kiedy drzwi już trzasnęły, i z westchnieniem opadłam na łóżko.


***


– Pobudka!!! – zawołałam tak głośno, że Mary spadła z łóżka. – Ups – dodałam już trochę ciszej.
– ZA-BI-JĘ CIĘ! – wydyszała poczochrana Mary i już podnosiła się, pewnie by dotrzymać słowa.
– Ależ nie ma takiej potrzeby... – zaczęłam, cofając się. – Wiesz, mogę się jeszcze wam trochę przydać...
Mary chyba coś sobie przypomniała, bo przystanęła na chwilę, a jej wzrok padł najpierw na drzwi od łazienki, a później na budzące się przyjaciółki.
– Zajmuję łazienkę! – krzyknęła i już zatrzasnęła się w toalecie. Hałas zamykanych drzwi rozbudził do reszty dwie pozostałe dziewczyny. Niestety, było już za późno.
– Ja druga! – krzyknęła Alice. Przeciągnęła się, ziewając.
– Co – mruknęła Dorcas, a kawałek kołdry przykrył jej twarz. Dorcas próbowała ją bezskutecznie zdmuchnąć. W końcu, zniecierpliwiona, złapała za rant nakrycia i mocno je odrzuciła. Efekt był taki, że cała kołdra runęła na podłogę. – Aaa! Zimno! – pisnęła, kuląc się. Zaśmiałam się, oglądając ten widok.
– Tak, Dorcas kotku, jesteś ostatnia w kolejce do łazienki. – Wyszczerzyłam zęby.
– Bardzo dobrze – stwierdziła urażonym tonem Dorcas. – Mnie to nadzwyczaj odpowiada – dodała.
– O tak, nie wątpię – skomentowałam, uśmiechając się.
Mary w końcu wyszła z łazienki (W końcu!, skomentowała Dorcas), a Alice, nie czekając dłużej, jak najszybciej do niej wbiegła. Pewnie nie mogła doczekać się, aż wyszykowana zejdzie do Wielkiej Sali. W każdym razie po dłuuugich trzydziestu minutach i ona wyszła, olśniewając swoim widokiem jeszcze bardziej niż wczoraj. Nic dziwnego – miała dobrane dodatki i buty na wysokim obcasie pod kolor szminki. Mary gwizdnęła na jej widok, a ja rozentuzjazmowana klasnęłam w dłonie.
– Cudnie! – pisnęłam.
Kiedy również Dorcas się wyszykowała (29 minut to nie pół godziny!, stwierdziła dumna z siebie), zeszłyśmy do pokoju wspólnego. W salonie było pusto – nic dziwnego. Był dzień roboczy i ci, którzy mieli zajęcia na dziewiątą już jedli śniadanie, a ci, którzy zaczynali później, jeszcze spali.
Całą drogę śmiałyśmy się i przekomarzałyśmy. Byłyśmy w doskonałych humorach. Mijający nas pojedynczy ludzie oglądali się z zaciekawieniem.
Weszłyśmy do Wielkiej Sali. Niektóre znudzone spojrzenia powędrowały w naszą stronę. Chwilę potem wzbudziłyśmy zaciekawienie. No tak, ludzie dawno nie widzieli nas w takiej formie Swojego czasu byłyśmy dosyć znane w szkole.
Zaczęło się. Poszturchiwanie ramionami, wytykanie palcami, szeptanie. Złowiłam wzrok Franka, który niby przelotnie zerknął na naszą czwórkę. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na Alice, aby potem znów wrócić do wcześniejszego punktu – Marleny McKinnon, opowiadającej mu coś z przejęciem i żywo gestykulującej. Przygryzłam wargę. Alice nic nie zauważyła. Jeszcze by straciła pewność siebie. Ruszyłam w stronę stołu Gryfonów. Nie byłam nawet w połowie drogi, gdy mnie dogoniła i wzięła za ramię.
Doszłyśmy do stołu. Usiadłam i nalałam sobie kawy. Złowiłam wzrok Blacka, który patrzył na mnie wytrzeszczając oczy, a później na Alice. Chyba miało to być coś w stylu dyskretnego skontaktowania się ze mną. Jakby nieme pytanie "co się stało z Alice?". Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, próbując naśladować jego bezczelny uśmiech. Mina mu trochę zrzedła.
Podczas śniadania jeszcze kilka razy wyłapałam wzrok Franka, który niby przypadkiem trafiał na Alice flirtującą z Gryfonem z siódmego roku. Longbottom musiał go znać. Ba, on pewnie mieszkał z nim w jednym dormitorium! A jego mina nie należała do najweselszych.



***



– Lily, nie zgadniesz! – pisnęła Alice, wpadając do dormitorium jak torpeda.
– Daj mi szansę – mruknęłam znad książki.
– No dobra, próbuj! – zawołała podekscytowana Alice.
– Nie mam pomysłów – wzruszyłam ramionami. – Mów.
– Mam chłopaka! – Klasnęła w dłonie. Podniosłam wzrok i popatrzyłam na nią badawczo.
– Dlaczego się cieszysz? – spytałam nic nie rozumiejąc. – Myślałam, że zależy ci na Franku – dodałam.
Alice wzruszyła ramionami.
– W sumie to sama nie wiem, czy mi zależy. A on bardzo szybko się pozbierał po naszym zerwaniu – stwierdziła zjadliwie. – A poza tym, on jest taki cudowny!
– Kto? – zapytałam z głupią miną. Zdążyłam się trochę pogubić.
– No mój nowy chłopak! Nie chcesz wiedzieć, kto to? – spytała Alice kołysząc się na piętach. Westchnęłam i odłożyłam książkę na bok. Podparłam głowę o nadgarstek.
– Kto to?
– Caradoc Dearborn – pisnęła Alice. Widząc mój znudzony wzrok wytrzeszczyła na mnie oczy. – Nie kojarzysz go? To Krukon, jest na szóstym roku... – zaczęła, ale gdy pokręciłam głową stało się jasne, że jednak go nie kojarzę. – Taki brunet. Niebieskie oczy... Serio go nie kojarzysz? Jest... Nie da się słowami opisać! Zabrał mnie na długi spacer, a potem... Potem zapytał się, czy mu ufam. Więc odpowiedziałam, że właściwie jeszcze nie wiem, że znamy się za krótko...a on na to, że to nic, i żebym teraz mu zaufała, a nie pożałuję. I, och, Lily! On mnie zabrał do Zakazanego Lasu! – pisnęła rozentuzjazmowana Alice, a ja otworzyłam oczy (bo już prawie zasnęłam).
– Gdzie? – wykrztusiłam. – Przecież to zakazane!
– Och, Lily... Do Zakazanego Lasu, chyba wszyscy tam chodzą... – powiedziała, a widząc moją minę dodała – no dobra, niektórzy. Ale, Lily! On mi pokazał jednorożce! – pisnęła.
Gwizdnęłam.
– Miał chłopak pomysł – stwierdziłam z uznaniem.
Mike Taylor nigdy nie miał takich pomysłów.


***


     Weekend minął błyskawicznie. Urozmaicałyśmy go sobie z Mary chodząc do Hagrida, pisząc wypracowania, a także rozmawiając i analizując różne sytuacje z życia.
Tak, bo znowu zostałyśmy w układzie Mary i Lily. Nie żeby nam to przeszkadzało. Dziwiło mnie tylko jedno – zbyt entuzjastyczne nastawienie Alice do jej nowego chłopaka. Zauważyłam też niepokój Franka, który od czasu do czasu przy różnych okazjach zerkał na Caradoca.
– Niewiarygodne jak oni się mijają – stwierdziłam pewnego wieczoru, będąc z Mary w dormitorium. Jak ostatnio bywało, byłyśmy same.
– Znam więcej takich par – powiedziała z przekąsem Mary. Wzruszyłam ramionami. Nie miałam siły analizować jej słów.
– Co jest jutro? – spytałam kompletnie skołowana. Właśnie stałam przy torbie, chcąc się zapakować na następny dzień.
– Środa – mruknęła Mary zza swojej książki. Czasami miałam wrażenie, że bardzo mi kogoś przypominała.
Nie musiałam brać do ręki planu, by wiedzieć jakie mieliśmy lekcje w środy.
– Transmutajcja – mruczałam pod nosem, wkładając podręcznik i wypracowanie zadane przez McGonagall. – Obrona Przed Czarną Magią – kontynuowałam. – No. A Historię Magii zapakuję, kiedy tu wrócę podczas okienka między zajęciami – stwierdziłam dumna.
– Bardzo ciekawe – podsumowała Mary, nie odrywając wzroku od swojej lektury.
– Dobranoc – powiedziałam, ignorując wcześniejsze słowa Mary.
– Dobranoc, dobranoc – mruknęła, przewracając stronę w czytanej przez siebie książce.


***


     Obudziłam się. Usiadłam na łóżku i delikatnie odsunęłam kotarę. Promienie słoneczne niesamowicie raziły mnie w oczy. Ziewnęłam i postawiłam stopy na podłodze. Gdy wstałam, zachwiałam się lekko, ale zdołałam utrzymać równowagę. Nie spałam najlepiej. Dęczyły mnie koszmary o ganiającym mnie po zamku Miku i Potterze. Zmówili się przeciwko mnie i chcieli mnie złapać, a potem spalić na stosie za to, że byłam czarownicą. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła siódma. Jęknęłam w myślach. Mogłam jeszcze spać dobrą godzinę. Niestety byłam już totalnie rozbudzona i wiedziałam, że pokładanie się na łóżku będzie tylko stratą cennego czasu. Wzięłam swoje rzeczy i powędrowałam do łazienki.



***


– Kiedy, Alice? – jęknęłam tym razem ja. Czekałam z Mary i Dorcas w dormitorium, aż Alice w końcu wyjdzie z łazienki i jęczałyśmy na zmianę.
– Już, już, zaraz – usłyszałyśmy tą samą odpowiedź, którą Alice dawała nam od dobrych trzydziestu pięciu minut. – Już – dodała, gdy drzwi łazienki się otworzyły. Nie zdziwiły mnie piękne uczesanie i ubiór Alice. Od prawie tygodnia dziewczyna wygląda równie olśniewająco. Co nie zmieniało faktu, że była już ósma trzydzieści, a my na dziewiątą miałyśmy transmutację.
– Chodźcie – zakomenderowałam i założyłam torbę na ramię. Przewidziałam, że nie będziemy mieć czasu po zjedzeniu śniadania na powrót po rzeczy.
Wyszłyśmy z dormitorium, a swoje kroki skierowałyśmy jak najkrótszą drogą do Wielkiej Sali. Oczywiście, schody akurat dzisiaj  postanowiły robić sobie żarty z uczniów i zmieniły położenie tak, że wylądowałybyśmy w innej części zamku, gdybyśmy tylko nimi poszły. Musiałyśmy zawrócić i wybrać okrężną drogę.
– Czasami... Mam wrażenie... Że one robią to specjalnie... – wydyszała Mary, próbując dotrzymać mi kroku.
– No co ty nie powiesz, Mary. – Prułam przez korytarz.
– Chodzi mi o to, że jak się nie spieszymy, to one są na swoim miejscu. A kiedy dwa razy w życiu bardzo się spieszyłam, one zmieniały położenie! – stwierdziła zbulwersowana.
– Tak to w życiu bywa – wzruszyłam ramionami i spojrzałam na zegarek. – Zostało nam piętnaście minut do lekcji!
– Tak to w życiu bywa – powtórzyła Mary, wzruszając ramionami.
Kiedy dotarłyśmy wszystkie cztery do Wielkiej Sali, była już prawie pusta. Co prawda ja i Mary znalazłyśmy się dobre pięć minut przed Dorcas i Alice, które zostały w tyle nie chcąc nas gonić. Zdążyłyśmy wypić trochę kawy, skubnąć jakieś tosty i już musiałyśmy iść pod salę od transmutacji.
Gdy znalazłyśmy się pod salą, profesor McGonagall właśnie wpuszczała uczniów do klasy. Odetchnęłam z ulgą i podbiegłam, by wejść za ostatnim wchodzącym do sali uczniem. McGonagall tylko pokręciła głową.
Usiadłam w ławce obok Mary, a za nami usiadły Dorcas i Alice. Wyjęłam wszystko na stół i usiadłam. Było to miłe urozmaicenie ciągłego marszu, jedzenia na stojąco, a na koniec biegu zakończającego ten maraton. Siedziałam i słuchałam McGonagall, kiedy Mary szturchnęła mnie w ramię.
– O co... – zaczęłam szeptem, ale Mary wskazała mi głową Mika, który pokazywał teraz wielkie serce. Jęknęłam w duchu. No tak, transmutację mieliśmy z Krukonami. Kilka dziewczyn patrzyło zazdrośnie na mojego chłopaka, podczas gdy do mnie dotarła straszna prawda. 
Były walentynki.
Taylor teraz pokazywał coś rękoma, pewnie myśląc, że zrozumiem jego język migowy.
– Ooo, twój chłopak chce z tobą porozmawiać po tej lekcji i zaprosić cię na romantyczny wieczór – Mary szepnęła przesadnie słodkim tonem.
– Rozumiesz go? – podniosłam podejrzliwie jedną brew.
– Każdy go zrozumie, jeśli tylko chce – stwierdziła. Zaczęłam wyć w duchu. O nie, o nie. Musiałam coś wymyślić, żeby Mike Taylor nie miał możliwości zaproszenia mnie na randkę.


***


     Unikałam Mika jak ognia. Po transmutacji jak najszybciej wyszłam z klasy biegnąc od razu pod salę Obrony Przed Czarną Magią, którą (na moje szczęście) mieliśmy ze Ślizgonami. Szczerze mówiąc wolałam patrzeć na wredne uśmieszki Ślizgonów, niż Mika Taylora, któremu zachciało się romantycznych schadzek.
– Tak więc przeczytałem wszystkie wasze wypracowania i muszę przyznać, że są świetne. Pojawiło się kilka Wybitnych, było sporo Znakomitych, a większość prac dostała Powyżej Oczekiwań, co też jest dobrym wynikiem... – mówił profesor Diss.
– Założę się, że masz Wybitny – szepnęła mi do ucha Dorcas. Podniosłam jedną brew. To było to nieszczęsne wypracowanie, do którego nie mogłam zdobyć przeklętej książki, a pod koniec jego pisania rozpraszała mnie Alice. Zadowalałby mnie Znakomity.
Jednak Dorcas miała rację. Dostałam Wybitny i byłam bardzo zdziwiona.
Po Obronie Przed Czarną Magią od razu pobiegłam do Wieży Gryffindoru nie tylko po to, aby się przepakować. Korzystałam z tego, że Mike skończył zajęcia w innej części zamku i po prostu nie zdążyłby dotrzeć pod moją salę na czas.
Weszłam do dormitorium i pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam torbę na łóżko, a sama opadłam zaraz potem obok niej. Westchnęłam i na chwilę przymknęłam oczy.
– Ile będziesz jeszcze go unikać? – usłyszałam pełen rozbawienia głos Mary i trzask zamykanych drzwi.
– Do końca tego dnia – mruknęłam niezadowolona.
– I myślisz, że się nie zorientuje? – spytała, świetnie się bawiąc. Otworzyłam jedno oko, żeby na nią zerknąć.
– Po czyjej ty jesteś stronie, co?
– Oczywiście, że po twojej – stwierdziła przekonującym głosem Mary. – Ale wiedz, że Taylor nie jest głupi i  w końcu się domyśli, że go unikasz.
– Jakoś się tym nie przejmuję – stwierdziłam obojętnym tonem.
– Lily – zaczęła swoim wszystkowiedzącym tonem Mary, a ja znowu uchyliłam jedną powiekę. Coś czułam, że czekał mnie wykład pt. "wyjaśnij mi coś, bo nie rozumiem". – Wyjaśnij mi coś, bo nie rozumiem – dodała. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie mam przypadkiem jakichś wyjątkowych zdolności telepatycznych lub  nadzwyczaj rozwiniętej kobiecej intuicji. – Najpierw odrzucasz chłopaka, którego nie znosisz. Później odrzucasz chłopaka, którego najpierw lubisz, ale później nie znosisz. Później spotykasz tego pierwszego chłopaka i on cię wkurza na tyle, że chcąc mu zrobić na złość pakujesz się w związek bez przyszłości z tym drugim. – Spojrzałam na Mary, próbując nadążyć. – Okej. Ale teraz, kiedy już się w to wpakowałaś powinnaś choć odrobinę zachowywać się jak jego dziewczyna – stwierdziła dobitnie Mary.
– Daj spokój, Mary... – jęknęłam.
– Jakoś tylko tobie zdarzają się takie historie – dodała na odchodnym Mary. – Jak z jakiejś kiepskiej telenoweli... Jeszcze brakuje, żebyś się zakochała w tym pierwszym – zaśmiała się, a zanim dotarł mnie sens jej słów, jej już nie było. Przynajmniej jej dobry humor nie opuszczał.


***


– Skutkiem tego zajścia była bitwa z 1308 roku, która przerodziła się w wydarzenie znane historykom jako Wielkie Bitwy Śnieżne, gdyż wszystko miało miejsce w Alpach, podczas jednej z najbardziej srogich zim, jakie dotąd odnotowano – mówił swoim monotonnym głosem profesor Binns. Może i bym zasnęła tak jak siedząca tuż obok mnie Mary, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie. Mianowicie Mike Taylor miał zajęcia w klasie znajdującej się przy tym samym korytarzu co ja, co zapowiadało niezbyt dobry obrót spraw. Na pewno coraz pilniej chciał mnie zaprosić na "wspólny wieczór". Stukałam paznokciami o blat ławki i zastanawiałam się jakie mam szanse na ucieczkę. Mike był bardzo wysportowanym chłopakiem i miałam niemiłe przeczucie, że niemożliwością będzie ucieczka przed nim po tej lekcji.
Na moje nieszczęście zadzwonił dzwonek i chyba pierwszy raz byłam niezadowolona z powodu końca historii magii. Zerwałam się jak najszybciej, ale nie tylko ja. Widocznie inni także się spieszyli.
– Mary, weźmiesz moją torbę do dormitorium? – zapytałam i, nie czekając na odpowiedź, wyszłam na korytarz za innymi uczniami.
– O, Lily! Kotku, poczekaj! – usłyszałam głos Mika. Przyspieszyłam kroku –-Hej! Lilusiu, kochanie, to ja! – krzyczał Taylor, próbując przebić się przez tłum uczniów.
Skręciłam w jakiś pusty korytarz. Rozejrzałam się z bijącym sercem. Mój wzrok padł na jakieś niedomknięte drzwi. Otworzyłam je szerzej i wślizgnęłam się do środka. Zamknęłam je za sobą i odetchnęłam z ulgą. Stałam jeszcze chwilę z przymkniętymi oczami i wsłuchiwałam się w odgłos kroków przechodzących po drugiej stronie uczniów. Udało się. Zwiałam mu. Teraz wystarczyło dotrzeć bezpiecznie do dormitorium i nie wychodzić z niego do końca dnia.
– Cześć – usłyszałam tak dobrze znany mi głos. Otworzyłam z niedowierzaniem oczy. Byłam w jakimś małym, ciemnym pomieszczeniu, które pewnie było jakimś magazynem. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie stały preparaty do czyszczenia podłóg, a pomiędzy nimi siedział Potter. – Chyba nie zamknęłaś tych drzwi? – zapytał z obawą. – Nie można ich otworzyć od środka.
Jasny gwint.


Rozdział sprawdzony i poprawiony.

3 komentarze:

  1. Ha, koniec świetny!! Podoba mi się ta metamorfoza Alice i sen Lily, o paleniu na stosie :) Niech już zerwie z tym Mikiem, wkurzający gość!

    OdpowiedzUsuń
  2. mi sie tam podobały pierwsze rozdzialy :D xd
    hahahahahahahahahhaha ucieka przed 2 gościem a kończy w zamkniętym pokoiku z 1... boskie! <3 :D xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana piszesz CUDOWNIE ! Jesteś tak niesamowita że..że, kurde ! aż nie potrafię się wysłowić ! To najlepsze opowiadanie o Huncwotach jakie kiedykolwiek czytałam ! Nienawidzę nudnych, z nierozwiniętą akcją opowiadań o Hunwotach kiedy zbliża się wojna bla bla, bla... Twoje jest niesamowite, oszałamiające i niepowtarzalne ! Pozdrawiam i życzę weny ! ~Emma Carstairs :3

    OdpowiedzUsuń